Po wielu miesiącach oczekiwań poznaliśmy nową koncepcję finansowania mediów publicznych. Podczas gdy włodarze mediów publicznych dyskutują, czy ma ona wynieść „tylko” 10, czy też może 20 zł, przeciętny Polak zastanawia się, dlaczego państwo po raz kolejny chce go uszczęśliwić na siłę.

Na ratunek opłata audiowizualna

O tym, że obowiązujący system abonamentowy jest całkowicie nieefektywny, nie trzeba nikogo przekonywać. Świadczą o tym statystyki. Według danych KRRiT liczba gospodarstw domowych płacących regularnie abonament konsekwentnie spada. W ubiegłym roku było ich zaledwie milion, przy trzech milionach abonentów zalegających z płatnością na łączną kwotę 2,3 mld złotych. Mówimy tu jednak jedynie o abonentach posiadających zarejestrowane odbiorniki. KRRiT podkreśla bowiem, że ponad połowa gospodarstw domowych w ogóle nie zarejestrowała posiadanego telewizora. Sytuacja nie wygląda lepiej w przypadku instytucji. Krajowa Rada szacuje, że obowiązek rejestracji odbiornika dopełniło zaledwie 12 proc. z nich.

To właśnie „dziurawy” system abonamentowy, a także coraz większe trudności z corocznym domknięciem budżetu publicznej telewizji i radia (prezes KRRiT Jan Dworak podkreślił niedawno, że już w przyszłym roku TVP będzie mieć poważny problem ze zbilansowaniem swoich finansów), stanowią przyczynek do nowej koncepcji zasad finansowania mediów publicznych, która została zaprezentowana przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Co prawda MKiDN podkreśla, że opracowana koncepcja nie stanowi założeń do projektu nowej ustawy medialnej, ale możemy spodziewać się, że to właśnie ten dokument będzie swoistą „mapą drogową” rewolucji w finansowaniu mediów publicznych.

Chcesz czy nie chcesz – i tak zapłacisz

Jedną z najistotniejszych zmian związanych z nową koncepcją finansowania mediów publicznych jest likwidacja przestarzałego i nieefektywnego systemu rejestracji odbiorników radiowych i telewizyjnych. MKDiN tłumaczy, że jego utrzymanie stałoby niejako w sprzeczności do zmian zachodzących w dziedzinie mediów, jak również do tempa rozwoju nowych technologii:

„W dziedzinie mediów audiowizualnych zachodzą daleko idące zmiany związane z tzw. „konwergencją mediów”. Stwarza ona możliwości oglądania programów za pomocą odbiorników telewizyjnych wyposażonych w dodatkową funkcję umożliwiającą dostęp do internetu i dekoderów umożliwiających dostęp do treści w serwisach OTT oraz zapewniających dostęp do audiowizualnych usług medialnych za pomocą komputerów stacjonarnych, laptopów, tabletów i innych urządzeń przenośnych. Granice między znanym z XX w. linearnym modelem konsumpcji treści audiowizualnych za pomocą odbiorników telewizyjnych a usługami na żądanie dostarczanymi do komputerów szybko się zacierają.” – uzasadnia MKiDN.

Istnieje jeszcze jeden powód, który przemawia za likwidacją systemu rejestracji odbiorników, a o którym Ministerstwo kultury w sowim dokumencie nie wspomina. Chodzi o połowę gospodarstw domowych, która nie dopełniła obowiązku rejestracji i z pewnością już go nie dopełni. Obecnie osoby te są praktycznie bezkarne. Nawet jeśli do ich drzwi zapukałby kontroler Poczty Polskiej (instytucja ta jest obecnie odpowiedzialna za ściąganie abonamentu RTV), to nie mają prawnego obowiązku wpuszczać kontrolera do swojego domu. W sytuacji gdy nie można udowodnić komuś posiadania odbiornika, nie można również zobowiązać go do zapłacenia abonamentu RTV. Ta patowa sytuacja nie podoba się z pewności ani MKDiN, ani KRRiT, ani też włodarzom mediów publicznych.

Likwidacja obowiązku rejestracji odbiornika RTV i wprowadzenie powszechnej opłaty audiowizualnej będzie oznaczać całkowitą zmianę „zasad gry”. Przygotowany przez MKiDN projekt zakłada, że opłata audiowizualna będzie obowiązkiem powszechnym i całkowicie oderwanym od posiadania określonego urządzenia.

Zapłacą więc wszyscy – posiadacze telewizorów, komputerów, laptopów, a nawet osoby, które nie korzystają z żadnego z tych urządzeń. Co więcej, zapłacą nawet ci, którzy nie zamierzają oglądać telewizji publicznej i słuchać publicznego radia. Ministerialny projekt nie zakłada bowiem możliwości rezygnacji z uiszczania tej opłaty (poza ustawowymi zwolnieniami).

Co ciekawe, w przygotowanym dokumencie, MKiDN kilkakrotnie powołuje się na „system czeski”, jako wzorcowy model funkcjonowania mediów publicznych w oparciu o opłatę audiowizualną. Szkoda jednak, że w jednym z najistotniejszych elementów – z punktu widzenia obywatela – za przykładem naszych południowych sąsiadów pójść nie chce. W przypadku czeskiej ustawy medialnej – mimo obowiązującej powszechnej opłaty audiowizualnej – obywatel ma bowiem prawo do rezygnacji z „usług” publicznego radia i publicznej telewizji poprzez złożenie stosownego oświadczenia.

Przygotowany przez MKiDN projekt zakłada dwa warianty uregulowania kwestii pozyskiwania danych osób fizycznych. Chodzi oczywiście o wybór takiego rozwiązania, które zminimalizuje możliwość „ucieczki z audiowizualnego Matrixa”. Pierwszy z wariantów zakłada, że nasze dane zostaną pozyskane na podstawie ewidencji podatkowej nieruchomości. W tej sytuacji opłatę uiszczać będą wszyscy właściciele nieruchomości, a w przypadku mieszkań lokatorskich – spółdzielnia mieszkaniowa (po uprzednim ściągnięciu opłaty od mieszkańców). „W przypadku posiadania przez daną osobę fizyczną więcej niż jednego domu lub mieszkania, konieczne jest ponoszenie większej ilości opłat audiowizualnych przez daną osobę” – czytamy w projekcie MKDiN.

Drugi wariant – który obowiązuje m.in. we wspomnianych Czechach – zakładałby pozyskiwanie danych osobowych dostarczających energię elektryczną. Koncepcja ta opiera się na dość prostym założeniu: każdy, kto podpisał umowę z dostawcą energii, posiada dostęp do urządzeń umożliwiających odbiór sygnału telewizyjnego. Analogicznie – każdy, kto takiej umowy nie podpisał, nie ma możliwości odbioru sygnału. Założenie całkiem logiczne. Szkoda tylko, że jego autorzy przy okazji zakładają, że posiadacz 80-calowego telewizora z całą pewnością będzie na nim oglądał audycje emitowane przez telewizję publiczną. Takie założenie jest całkowicie błędne i nieuzasadnione. Telewizja publiczna nie jest dobrem pierwszej potrzeby, choć właśnie to – pomimo jej coraz niższego poziomu – starają się nam wmówić włodarze TVP.

„Żadne media nie powinny być finansowane z pieniędzy ściąganych przymusowo. Powinny utrzymywać się z normalnych opłat za dostarczanie usługi, reklam, dobrowolnych datków od sympatyków lub sponsorów. Tak działają prywatne telewizje, radia, Internet” – mówił niedawno w rozmowie z serwisem dziennik.pl bloger Jacek Sierpiński. I trudno się z tym zdaniem nie zgodzić.

W czasie, gdy „przeciętny Kowalski” zastanawia się, dlaczego jest odgórnie zmuszany do uiszczania opłaty za usługę, z której – być może – wcale korzystać nie chce, włodarze mediów publicznych mają inny problem. Otóż okazuje się, że zaproponowana przez MKiDN opłata w wysokości 10 zł jest zbyt niska. Na niedawnym posiedzeniu sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu prezes TVP Juliusz Braun zaznaczył, że stabilne finansowanie telewizji publicznej zapewniłaby opłata w wysokości co najmniej 15 zł i to przy wciąż znacznym udziale reklamy w budżecie TVP. „Wprowadzenie opłaty audiowizualnej w wysokości 10 zł i wyłączenie reklam oznacza ograniczenie Telewizji Polskiej o dwie trzecie” – podkreślił Braun, który jeszcze kilka miesięcy temu postulował za jeszcze wyższą opłatą w wysokości 20 zł.

Najpierw jakość, potem pieniądze. Nigdy odwrotnie.

Misja. To słowo, które słychać najczęściej z ust piewców obowiązkowego finansowania mediów publicznych z kieszeni obywateli. Owa misja jest „wytrychem” w każdej dyskusji”, swoistą „tarczą”, którą można zasłonić się przed atakiem, tych którzy słuszność takiej koncepcji podważają. Stanowi również rodzaj szantażu: jeśli nam zapłacicie, to damy wam wysokiej jakości telewizję pełną MISYJNYCH programów. Jeśli nie – to nadal będziemy zalewać was potokiem reklam i komercyjną papką, a MISYJNE programy nadawane będą o nieludzkich porach.

W gospodarce rynkowej klient płaci za usługę, z której jest zadowolony. Jeśli owa usługa nie spełnia jego oczekiwań, to po prostu z niej rezygnuje. Koncepcja powszechnej opłaty audiowizualnej jest natomiast kompletnie oderwana od takiej rzeczywistości. Zostajemy zmuszeni do płacenia za usługę bez względu na to, czy chcemy z niej korzystać, czy też nie, a także bez względu na to, czy spełnia ona nasze oczekiwania. W zamian dostajemy jedynie mglistą obietnicę realizacji jakiejś mitycznej MISJI.

Jeden z punktów, przygotowanej przez MKDiN, koncepcji finansowania mediów publicznych dotyczy zorganizowania specjalnej kampanii społecznej, która zachęciłaby Polaków do uiszczania opłaty audiowizualnej. Możemy się więc spodziewać, że już wkrótce z bilbordów będą uśmiechać się znani aktorzy, a sympatyczna prezenterka przypomni nam, to nasze pieniądze pomagają publicznemu radio i telewizji w realizacji MISJI. Jednak nawet najpotężniejsza kampania społeczna nie zda się na nic, jeśli w tym czasie widzowie nadal będą świadkami regularnej antykampanii społecznej za każdym razem, gdy włączają telewizor.