Departament Sprawiedliwości USA przedstawił propozycję zmian w prawie, które zwiększą odpowiedzialność Facebooka, Instagrama, Twittera i YouTube’a za publikowane w tych serwisach treści. Inicjatywa wpisuje się w walkę Donalda Trumpa z mediami społecznościowymi, którym prezydent zarzuca działania cenzorskie.
Giganci technologiczni od niemal ćwierćwiecza korzystają z immunitetu na podstawie sekcji 230 ustawy komunikacyjnej, która stanowi m.in., że platforma internetowa nie może być traktowana jako wydawca treści umieszczanych przez użytkowników. W efekcie serwisy społecznościowe nie ponoszą odpowiedzialności za wpisy internautów. Mają też ogromną swobodę w ich blokowaniu i usuwaniu.
Te przepisy pochodzą z 1996 r. Wprowadzono je, by chronić rozwijającą się wówczas technologię. Dziś – jak oświadczył Departament Sprawiedliwości – „dojrzały do zreformowania”.
Tego samego zdania jest Donald Trump, który w końcu maja wydał rozporządzenie wykonawcze zalecające organom państwa przygotowanie propozycji powstrzymania cenzury stosowanej zdaniem prezydenta przez platformy społecznościowe.
„Twitter, Facebook, Instagram i YouTube posiadają ogromną, jeśli nie bezprecedensową moc kształtowania interpretacji wydarzeń, cenzurowania, usuwania lub ukrywania informacji i kontrolowania tego, co ludzie zobaczą lub nie” – stwierdził Donald Trump w rozporządzeniu, podkreślając, że „platformy internetowe stosują selektywną cenzurę, która szkodzi narodowej debacie”.
Prezydent USA skutecznie użył mediów społecznościowych w swojej poprzedniej kampanii i nadal je wykorzystuje. Swoje rozporządzenie wydał niedługo po tym, jak Twitter przy jego wpisie o możliwości oszustw w głosowaniu korespondencyjnym w czasie listopadowych wyborów prezydenckich w USA umieścił ostrzeżenie, by sprawdzać fakty.
Nie było to ani pierwsze, ani ostatnie starcie Donalda Trumpa z platformą. Twitter ukrył np. wpis prezydenta grożący strzelaniem do demonstrantów, którzy wyszli na ulice po policyjnym zabójstwie George’a Floyda. Facebook wprawdzie w posty na ten temat nie ingerował (przeciwko czemu pracownicy firmy ogłosili wirtualny strajk), ale zdarza mu się usuwać reklamy komitetu wyborczego prezydenta. Ostatnio zrobił to w czwartek – za naruszenie polityki przeciwdziałania nienawiści, ponieważ w spotach pojawił się czerwony odwrócony trójkąt – jakim w niemieckich obozach koncentracyjnych oznaczano więźniów politycznych.
Co chce zrobić Departament Sprawiedliwości? Prokurator generalny William P. Barr oświadczył, że proponowane zmiany zachęcą platformy internetowe „do bycia odpowiedzialnymi podmiotami”, zapewnią, by odpowiednio reagowały na nielegalne treści, „jednocześnie zachowując żywy, otwarty i konkurencyjny internet”.
Resort podzielił swoje zalecenia na cztery kategorie. Pierwsza to zmiany, które zachęcą serwisy do uporania się z nielegalnymi treściami. Powstaną mianowicie przepisy określające przypadki, gdy platformy poniosą odpowiedzialność za to, co publikują ich użytkownicy. Stanie się tak np., gdy serwis celowo ułatwia lub wręcz zachęca do publikacji treści naruszających prawo czy też przymyka na nie oko. Platforma odpowie też za nielegalne materiały, o których wiedziała, ale nie przeciwdziałała im „w rozsądnym terminie”, i jeśli otrzymała wyrok sądu w sprawie publikowanych treści, a mimo to nic nie zrobiła.
Druga grupa to zmiany promujące większą transparentność działań serwisów. Chodzi o to, by stosowane przez nie zasady, według których wpisy są usuwane, ukrywane lub oznaczane jako wątpliwe, były dla wszystkich jasne i nie podlegały swobodnej interpretacji. Departament Sprawiedliwości rekomenduje też przepisy, które jednoznacznie wyłączą spod ochronnego działania sekcji 230. wszelkie postępowania cywilne prowadzone przez rząd federalny. Czwarta kategoria zmian zapewni zaś to samo w odniesieniu do spraw antymonopolowych.
By propozycje Departamentu Sprawiedliwości mogły się stać prawem, musiałby je przyjąć Kongres.
Broniąc sekcji 230 w jej obecnym kształcie, Twitter stwierdził, że chroni ona „amerykańską innowację i wolność wypowiedzi”, a jej podstawą są „wartości demokratyczne”.
Facebook musi sprostać nie tylko nowym przepisom, ale też niezadowoleniu społecznemu. Amerykańskie organizacje na rzecz praw obywatelskich rozpoczęły bowiem kampanię #StopHateforProfit. Zachęcają w niej firmy do wstrzymania wydatków na reklamy na Facebooku, bo ich zdaniem nie stara się on zatrzymać mowy nienawiści, dopuszczając do publikacji treści rasistowskich i agresywnych oraz łatwych do zweryfikowania kłamstw.