Zdaniem Belki jeśli już Sejm zdecyduje się zmienić przepisy i przeprowadzić przewalutowanie kredytów, to musi to zrobić pod pewnymi warunkami. "Po pierwsze nie może być mowy o zaangażowaniu środków publicznych. Mam tu na myśli zarówno koszty dla budżetu, jak i poświęcenie znacznej części (...) rezerw walutowych. Po drugie nie można destabilizować banków" - wyliczał. "I wreszcie to rozwiązanie powinno być nieobligatoryjne dla kredytobiorców" - dodał.
"Jak to jest możliwe, żeby tak malutka gospodarka (czyli szwajcarska - PAP), znacznie mniejsza od polskiej, była podstawą jednej z najważniejszych walut świata?" - zawracał uwagę szef NBP. "Przecież żeby utrzymać kurs waluty, Bank Szwajcarii musiał w pewnym momencie drukować chyba 60 mld franków szwajcarskich miesięcznie. Kiedyś ta bańka może pęknąć. Ja nie wiem, czy pęknie i kiedy pęknie, ale może się okazać, że ten frank szwajcarski (...) może się osłabić. Wtedy ci kredytobiorcy, którym dzisiaj nakażemy przewalutować (kredyt) na złote, przyjdą i powiedzą: znów żeście nas oszukali. Raz jak żeście nas wpuścili we franki i raz, jak żeście nas wpuścili w złotówki. Cholera. Niedobrze" - tłumaczył prezes banku centralnego.
Belka podkreślił, że w Polsce problem frankowiczów nie jest problemem makroekonomicznym i nikt go od tego stanowiska nie odwiedzie. Jego zdaniem można go uznać za problem społeczny, a przewalutowanie kredytów jest w interesie określonej grupy społecznej. "Poza tym zbliżamy się do wyborów, a w związku z tym trzeba coś ludziom rzucić" - mówił. (