Zmagający się z drogim frankiem mogą liczyć na niższe prowizje od wymiany walut. Banki przekonują się też do ujemnego oprocentowania kredytów. To jednak idzie im opornie.
Zmagający się z drogim frankiem mogą liczyć na niższe prowizje od wymiany walut. Banki przekonują się też do ujemnego oprocentowania kredytów. To jednak idzie im opornie.
/>
Pierwsze banki zdobywają się już na deklaracje, że możliwe jest tam ujemne oprocentowanie kredytów, wynikające z tego, że w liczbach bezwzględnych część klientów spłacających kredyty mieszkaniowe we frankach ma marżę mniejszą niż obecna stopa bazowa LIBOR dla franka szwajcarskiego. LIBOR wynosi teraz ok. -0,9 proc. Klienci, których marża wynosi mniej niż 0,9 pkt proc., teoretycznie mają szansę na „zarabianie” na swoich kredytach.
Teoretycznie, bo do niedawna bankowcy twardo stali na stanowisku, że kredyt to umowa odpłatna, więc oprocentowanie nie może spaść poniżej zera. Sytuację zmienił nieco komunikat po styczniowym posiedzeniu Komitetu Stabilności Finansowej. Minister finansów, szef Narodowego Banku Polskiego, przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego i prezes Bankowego Funduszu Gwarancyjnego napisali w nim, że „KSF przyjmuje deklaracje banków, że ujemne stawki LIBOR będą przez nie konsekwentnie stosowane. Jednocześnie Komitet zaleca rozważenie przez banki niewprowadzania ograniczeń do formuły odsetkowej stosowanej w umowach kredytowych”.
Chociaż część banków nadal obstaje przy tym, że oprocentowanie dla klientów nie może spaść poniżej zera, są też już pierwsze zapowiedzi, że tak jednak będzie. Mówił o tym w poniedziałek przy okazji prezentacji wyników Banku Zachodniego WBK jego prezes Mateusz Morawiecki. Zastrzegł, że nie oznacza to wypłacania klientowi pieniędzy przez bank, a zaliczanie nadwyżek na poczet spłat kapitału kredytu. Podobną deklarację złożył PKO BP.
Gdy LIBOR był tylko nieznacznie poniżej zera, banki informowały, że problem dotyczy minimalnej grupy klientów. Wraz ze spadkiem rynkowych stóp procentowych w Szwajcarii ta grupa się jednak powiększa. Morawiecki mówił w poniedziałek, że w jego banku jest to kilka procent frankowiczów. W BZ WBK było pod koniec ub.r. 44 tys. hipotek denominowanych we frankach. Kolejne 20 tys. takich kredytów miał kontrolowany przez BZ WBK Santander Consumer Bank.
Jednak nawet ci, którzy w tej chwili nie dopuszczają do ujemnego oprocentowania kredytów, deklarują, że taka możliwość będzie istniała, o ile zostanie wypracowane wspólne stanowisko dla całego sektora bankowego, które zostanie zaakceptowane przez nadzór. Banki muszą sobie też poradzić np. z wprowadzeniem zmian w systemach informatycznych. Dlatego nawet u pionierów ujemnego oprocentowania faktycznego wprowadzenia w życie tego rozwiązania należy się spodziewać nie wcześniej niż w drugiej połowie lutego.
Jak dotąd główna ulga dla osób spłacających kredyty we frankach polega na zmniejszeniu spreadu walutowego, czyli różnicy między średnim kursem obowiązującym na rynku międzybankowym (albo średnim kursem NBP) a stawką sprzedaży walut (klient spłacający kredyt formalnie kupuje od banku walutę i później przekazuje ją na poczet raty). W niektórych bankach przed umocnieniem franka z połowy stycznia spread wynosił nawet 5–6 proc., co oznaczało, że na każde 100 franków raty klient płacił dodatkowo kilkanaście złotych. Teraz spread rzadko przekracza 1,5 proc. (wyjątkiem jest Getin Noble Bank, który jednak i wcześniej należał do najdroższych), a ING Bank Śląski całkiem z niego zrezygnował. Dla ING BSK nie jest to jednak duże wyrzeczenie, bo to instytucja z jednym z najmniejszych portfeli kredytów walutowych.
Zmniejszenie spreadu było jedną z propozycji, które miały pomóc klientom spłacającym kredyty we frankach, jakie zgłosił Związek Banków Polskich. Ma obowiązywać czasowo. W niektórych bankach „promocja” jest aktualna do końca czerwca albo o kilka tygodni dłużej, ale są i takie, które za przewalutowanie pieniędzy na kolejne raty zgadzają się brać mniej do końca bieżącego roku. Część nie podaje, do kiedy ma obowiązywać korzystne dla klientów rozwiązanie.
Inne ulgi, na jakie mogą liczyć klienci, często nie różnią się niczym od tego, co można było uzyskać i wcześniej. Tak jest np. z wakacjami kredytowymi, czyli możliwością niezapłacenia zwykle jednej raty w roku (o ile wcześniej kredyt był obsługiwany terminowo). Nowością, także zgodną z rekomendacjami ZBP, jest bezprowizyjne przewalutowanie (po średnim kursie NBP, czyli bez spreadu) całości kredytu z franków na złote. Problem w tym, że to rozwiązanie niekorzystne dla klientów, którzy w ten sposób realizowaliby stratę wynikającą z umocnienia szwajcarskiej waluty (choć równocześnie zabezpieczające przed trwałym skokiem kursu np. do 5 zł). Nowa w podejściu banków jest też rezygnacja z prowizji i opłat przy zawieraniu przez klientów aneksów dotyczących np. wydłużenia czasu spłaty kredytu (to rozwiązanie pozwala na płacenie niższej raty, ale w całym okresie spłaty jest droższe).
To, w jaki sposób banki starają się ulżyć frankowiczom, sprawdzają Ministerstwo Finansów oraz Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Na dzisiejszej konferencji prasowej szefowie obu urzędów mają przedstawić zapowiadany od kilku dni ranking banków.
Równocześnie z każdym dniem bieżące problemy osób spłacających kredyty w szwajcarskiej walucie stopniowo maleją. Dzieje się tak za sprawą umocnienia złotego. Wczoraj franka na rynku walutowym można było w pewnym momencie kupić za mniej niż 3,92 zł. W stosunku do kursu w okolicach 3,55 zł z pierwszej połowy stycznia, czyli okresu przed rezygnacją Szwajcarskiego Banku Narodowego z powiązania franka z euro, to dużo więcej. Ale nie jest to już 4,3–4,4 zł obserwowane tuż po ruchu SNB.
Propozycje szefa KNF są nierealne
Nie jest pewne, czy przepisy księgowe i ich interpretacja przez międzynarodowych audytorów pozwolą na rozłożenie w czasie strat z umorzenia części kredytów przez banki. To komentarz prezesa NBP Marka Belki do propozycji przewalutowania kredytów walutowych złożonej przez Andrzeja Jakubiaka, przewodniczącego KNF.
Jakubiak zaproponował, by kredyty we frankach przewalutować i podzielić na dwie części. Pierwsza zabezpieczona byłaby hipoteką i wynosiła tyle, ile spłacany kredyt w złotych zaciągnięty w tym samym czasie co frankowy. Druga to różnica między kredytem zabezpieczonym hipoteką i zadłużeniem powstałym w wyniku przewalutowania. Ten drugi kredyt miałby być w połowie umorzony przez bank. A stratę z tego tytułu bank mógłby rozłożyć na cały okres spłaty – zakłada Jakubiak. Według prezesa NBP odpowiedź na pytanie, czy szef KNF ma rację, jest kluczowa z punktu widzenia stabilności depozytów złożonych w bankach. – Musimy mieć na uwadze, czy część banków nie miałaby utrudnionego dostępu do finansowania na rynku międzynarodowym, posiadając ekspozycję na takie kredyty – mówił wczoraj Belka.
Propozycje Jakubiaka nie wzbudzają entuzjazmu w rządzie. Nasi rozmówcy z resortów finansów i gospodarki oraz kancelarii premiera stawiają szefowi KNF jeden główny zarzut: nie dopracował planu w punkcie, który mówi o umorzeniu części kredytów przez banki. Twierdzą, że nie da się strat z tego tytułu rozliczać stopniowo. – Straty muszą zostać wpisane od razu w wyniki, tak stanowią polskie prawo o rachunkowości i międzynarodowe standardy rachunkowości. Nie ma pola do dyskusji. Nikt nie da taryfy ulgowej polskim bankom – mówi jedno z naszych źródeł. Do tego rząd obawia się, że wprowadzenie propozycji szefa KNF uderzyłoby w budżet. Straty banków zmniejszą CIT, mniejsza byłaby także dywidenda od państwowego PKO BP. – To o 4–4,5 mld mniejsze dochody w roku, w którym mamy wyjść z procedury nadmiernego deficytu – zauważa inny z rozmówców.
Przyznają za to, że niepokojący jest problem rosnących ponad miarę aktywów w bankach przy każdym umocnieniu franka i łącznego zadłużenia kredytobiorców. Ale swojego planu jego rozwiązania administracja nie przygotuje. W każdym wariancie ktoś musiałby zapłacić za systemowe rozwiązanie, które sprowadzałoby się do przewalutowania kredytów na złote. – Chyba że będzie decyzja, iż budżet weźmie to na siebie, a nie sądzę, żeby MF się zgodziło, by za kredyty we frankach płacili wszyscy podatnicy. Jak przerzucimy to na banki, będziemy mieli problem w tym sektorze. A gdyby różnice mieli pokryć kredytobiorcy, nie byliby w stanie tych kredytów spłacać – tłumaczy inny z rozmówców.
Dlatego nie wiadomo, czy plan Andrzeja Jakubiaka da się wprowadzić w życie. Z naszych informacji wynika, że przewodniczący KNF nie uzgadniał go z nikim z administracji rządowej. Pominięte czuje się zwłaszcza Ministerstwo Finansów. To szef tego resortu stoi na czele Komitetu Stabilności Finansowej, który zajmował się sprawą kredytów we frankach. Bez takiej współpracy plan Jakubiaka spali na panewce, bo do tego, żeby udało się go wprowadzić w życie, mogą być potrzebne zmiany legislacyjne.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama