Banki powinny w całości ponosić ryzyko stóp procentowych, o ile tak stanowi umowa kredytowa - mówi w wywiadzie dla DGP Andrzej Raczko, członek zarządu NBP.

Jakie skutki przyniesie program skupowania obligacji, który w ubiegłym tygodniu ogłosił Europejski Bank Centralny?

Niewątpliwie spowoduje wzrost cen tych papierów i spadek ich rentowności. I ten spadek będzie relatywnie większy w przypadku takich krajów strefy euro, jak Francja, Włochy czy Hiszpania. Z pewnością ułatwi zarządzanie długami publicznymi i obniży koszty ich obsługi w strefie.

A jakie będą konsekwencje dla Polski?

Z naszego punku widzenia to będzie dobry test na to, jak Polska jest postrzegana. Teraz postępuje proces dywersyfikacji krajów z grupy emerging markets na rynki kategorii A, B i C. Zobaczymy, czy będziemy krajem klasy A. Jeśli tak, to decyzja EBC oznaczałaby pozytywne przełożenie na zmniejszenie kosztów obsługi długu publicznego – czyli rentowność polskich obligacji też powinna spaść. Może to mieć także reperkusje dla kursu złotego wobec euro. Zresztą to właśnie się dzieje, złoty umacnia się względem euro.

Czy ten napływ kapitału na polski rynek długu będzie jednoznacznie dobrym zjawiskiem? Nie ma tu jakiegoś ryzyka? Hossa na polskich obligacjach trwa już od kilku lat.

To zależy, jakiego typu kapitał będzie do nas napływał. Jeśli to będą długoterminowi inwestorzy, nie ma się czym martwić. Gorzej, jeśli miałyby to być np. fundusze hedgingowe, które mają dużo krótszą perspektywę inwestycyjną.

Polska polityka pieniężna powinna uwzględniać to, co zrobił EBC?

To nowa sytuacja. Jej wpływ powinien być analizowany.

Jaki wpływ na gospodarkę miałoby umocnienie złotego?

Zbieramy informacje czy aktualny poziom kursu złotego do euro i perspektywy jego zmiany mogą wpływać negatywnie na dynamikę eksportu. W tej chwili informacje są jednoznaczne: obecny poziom kursu nie jest dla nich przeszkodą.

A przyszły?

Jeśli złoty znacznie by się umocnił wobec euro, to moglibyśmy zakładać pogorszenie salda na rachunku bieżącym. Ale na razie deficyt jest na tyle skromny, że można go dość łatwo sfinansować, choćby środkami napływającymi z UE czy inwestycjami bezpośrednimi z zagranicy. Długofalowo umacniający się złoty wpłynąłby na pogłębienie się deflacji.

Czy pańskim zdaniem grożą nam zjawiska, które obserwowaliśmy przy okazji drukowania dolara przez Fed: czyli umocnienie niektórych walut, np. franka szwajcarskiego?

Decyzja banku narodowego Szwajcarii to była ucieczka do przodu, ruch wyprzedzający przed decyzją EBC. SNB zakładał, że luzowanie ilościowe w strefie euro spowoduje istotną zmianę relacji euro do dolara. W związku z tym trudno by było utrzymać usztywnienie franka na poziomie 1,20 do euro i założono, że musi się ukształtować nowa relacja. Bank nie podjął przy tym ryzyka wyznaczenia nowego pułapu kursu euro – frank, powyżej którego nie dopuści do umocnienia się szwajcarskiej waluty. Oznacza to, że Szwajcarzy nie mają wyrobionej opinii co do tego, jaki mógłby być nowy kurs równowagi. Rynek będzie przez jakiś czas sondował, jaki może być nowy poziom. To, co jest ważne dla nas, to to, że nie sprawdziły się oczekiwania, że po decyzji EBC nastąpi kolejna faza umocnienia franka w stosunku do złotego.

Co się stanie, jeśli SNB będzie nadal obniżał stopy procentowe? Jakie to może mieć konsekwencje dla kosztów obsługi kredytów we frankach?

Powinniśmy patrzeć na aspekt prawny całej sprawy. Jeśli przyjmujemy, że klienci wiedzieli, co robią, biorąc kredyt we frankach i wystawiając się na ryzyko kursowe, to banki wiedziały, co robią, oferując formułę stopy procentowej „LIBOR plus stała marża”. W związku z tym banki powinny poczuć się odpowiedzialne za ryzyko stopy procentowej. One mają o wiele większe możliwości zabezpieczenia się przed zmianą stóp niż kredytobiorca przed ryzykiem walutowym. Z tego punktu widzenia banki powinny brać pod uwagę ujemny LIBOR przy wyliczaniu poziomu oprocentowania. Większość banków zresztą akceptuje taką interpretację.

A co będzie, jeśli LIBOR spadnie do takich poziomów, przy których marża banków zupełnie zniknie? Banki będą dopłacać do kredytów?

Nie. Ale taka sytuacja oznaczałaby albo samoistne dodatkowe zmniejszanie się zadłużenia klienta, albo mniejsze spłaty raty kapitałowej, ale w obu przypadkach we frankach. Tak to należałoby interpretować. Pozytywny efekt znika po przeliczeniu na złote ze względu na spadek kursu złotego o ponad 20 proc.

Ale z wypowiedzi przedstawicieli banków wynika, że ich zdaniem punktem granicznym jest oprocentowanie na poziomie 0 i nie ma mowy o ujemnych odsetkach.

To zagadnienie prawne. To niezależny sąd, biorąc pod uwagę obowiązujące przepisy, w tym te o ochronie konsumentów, oraz umowy zawarte między stronami, powinien analizować te sytuacje.

Banki twierdzą, że ujemne oprocentowanie pogorszy ich stabilność finansową.

Gdyby się tak miało stać, to sprawę należy rozważać na innej płaszczyźnie, nie jako relację bank – kredytobiorca, ale bank – instytucje odpowiedzialne za stabilność sektora. W takiej sytuacji swoją rolę do odegrania miałby nadzór dbający o stabilność systemu bankowego, bank centralny w zakresie wsparcia płynnościowego i właściciel banku, gdyby konieczne było uzupełnienie kapitału. Warto przypomnieć, że w pierwszej kolejności to właściciele banku pokrywają straty związane z ryzykiem działalności. Na razie poziom kapitalizacji polskich banków jest bardzo duży, wszystkie współczynniki wypłacalności są na wysokich poziomach, a stress testy wykazały, że są w stanie przetrwać nawet w kryzysowych sytuacjach.