Gdyby nie gotówka, bylibyśmy bogatsi. Jej używanie kosztuje nas jako podatników 15–16 mld zł rocznie. Czyli mniej więcej tyle, ile wynosi połowa deficytu budżetowego.
Wyliczenia kosztów używania pieniędzy znajdziemy w „Strategii rozwoju obrotu bezgotówkowego w Polsce” opracowanej przez NBP i Związek Banków Polskich. W 2009 r. koszty te miały wynosić 1 proc. PKB, w dzisiejszych warunkach jest to właśnie około 15 mld zł. Średnia w Unii Europejskiej w 2006 r. wynosiła 0,4–0,5 proc. unijnego PKB (dane Europejskiej Rady ds. Płatności), co daje 50 mld euro rocznie. A więc u nas jest proporcjonalnie drożej.

Społeczne koszty monety

Jakub Górka z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego uważa, że tak naprawdę tego, ile kosztuje używanie gotówki w Polsce, nikt do tej pory rzetelnie nie policzył. – To trudne zadanie – mówi. Jednak opierając się na publicznych danych NBP i własnych badaniach, jest w stanie podać kilka szacunków i wyciągnąć wnioski.
Pierwszy z nich: to nie emisja pieniądza jest najdroższa, ale to, co wiąże się z jego używaniem.
A druk 335 mln banknotów i wybicie prawie 632,5 mln monet w samym 2011 r. kosztował NBP około 262 mln zł. Za kilogram papieru w punkcie skupu makulatury dostaniemy najwyżej złotówkę. Kilogram stuzłotowych banknotów to tylko sterta zadrukowanego papieru, dopóki leży w skarbcu NBP. Nabiera wartości – około 8 mln zł – dopiero wtedy, gdy od NBP kupi go bank komercyjny, działając na zlecenie swoich klientów. Z kolei moneta jednogroszowa waży 1,6 grama i w 59 proc. składa się z miedzi, w 40 proc. z cynku, a 1 proc. jej składu to mangan. Licząc tylko wartość zużytych materiałów po aktualnych cenach giełdowych i obecnym kursie złotego, wychodzi, że sam metal wykorzystany do produkcji jednogroszówki kosztuje 3 gr. Gdy kilogram monet trafia do obiegu, staje się wart mniej niż miedź, która została użyta do jego produkcji. Nominalnie jego wartość wynosi 6 zł 25 gr. Zużyta miedź kosztowała około 15 zł.
Jakub Górka jest gorącym zwolennikiem wycofania z obiegu jedno- i dwugroszówek. – Można zaoszczędzić 40 mln zł rocznie – mówi. Jednak całość kosztów emisji pieniądza, jakie ponosi NBP, określa jako znikome. – Zwłaszcza gdy porównać te koszty do wartości gotówki w obiegu. W 2012 r. przekroczyła ona 100 mld zł – mówi.
Większość gotówkowych kosztów dźwigają banki komercyjne i akceptanci, czyli np. przedsiębiorcy przyjmujący tradycyjny pieniądz jako zapłatę. Trudno powiedzieć, jak rozkładają się proporcje między tymi stronami. Przywoływany już raport Europejskiej Rady ds. Płatności określał udział banków na około dwie trzecie. Banki zresztą gotówki nie lubią – te polskie na koniec grudnia ubiegłego roku miały w kasach niecałe 11 mld zł. Niewiele, jeśli porównać to do oszczędności złożonych w bankach przez gospodarstwa domowe – w sumie 515 mld zł. Trzymanie gotówki to dla banku kłopot, bo taki pieniądz nie pracuje, a kasjerom czy ochronie trzeba przecież płacić. Najlepiej jak najszybciej zainwestować zapasy, choćby w obligacje, które dają zysk. To dlatego w bankowej kasie nie możemy wypłacić od ręki dowolnej kwoty – zapotrzebowanie na większe sumy trzeba zgłaszać dzień wcześniej.
Banki i akceptanci ponoszą też społeczne koszty. – To czas poświęcony na obsługę płatności gotówkowych. Najpierw trzeba go zmierzyć, a następnie przełożyć na wartości pieniężne – mówi Górka. Brzmi zawile, ale sprowadza się do obliczenia, ile trzeba zapłacić np. kasjerowi w sklepie za godzinę jego pracy poświęconej obsłudze gotówki.
Inny koszt wiąże się z ryzykiem, że ktoś za towar zapłaci fałszywkami. W Polsce na szczęście nie jest to poważne ryzyko. W 2011 r. ujawniono niespełna 16 tys. fałszywych banknotów i monet na 13 mld sztuk monet i 1,2 mld sztuk banknotów w obiegu. To o ponad jedną trzecią mniej niż rok wcześniej.



Za drogie karty

W raporcie przygotowanym na zlecenie Fundacji Rozwoju Obrotu Bezgotówkowego Górka wyliczył (na podstawie deklaracji przedsiębiorców), że opłaty związane z bankową obsługą gotówkową kosztują firmy średnio 0,1 proc. wartości transakcji. Przeliczając na złotówki, daje to 24 zł miesięcznie.
Robert Łaniewski z FROB przypomina o zawyżonych kosztach obsługi kart płatniczych, które sprawiają, że gotówka w Polsce wydaje się tania. – Koszt obsługi gotówki podany przez Bank Centralny w Polsce jest mniej więcej tak samo wysoki, jak w innych krajach. Jednak ze względu na wysoki poziom prowizji związanych z przyjmowaniem kart ich akceptacja jest dla przedsiębiorców kosztowniejsza. W przypadku dużych firm nawet 40-krotnie – mówi.
Według tego samego raportu średni koszt transakcji kartą to 3,1 proc. wartości całej transakcji. – Obrót gotówkowy ma tę przewagę nad bezgotówkowym, że nie ma w nim pośredników. Przy płatności kartą pojawia się prowizja, której główny składnik, tzw. interchange fee, ustalany jest przez organizacje płatnicze, takie jak Visa czy MasterCard, a pobierany przez bank, który wystawił kartę – mówi Łaniewski. To głównie ze względu na wysoki poziom tej prowizji polski rynek transakcji bezgotówkowych jest tak mały. Przyjęło się sądzić, że im więcej kart w użyciu, tym nowocześniejsza gospodarka. W Polsce plastikowym pieniądzem płaci się za 10 proc. wszystkich transakcji detalicznych.
– To, co powinno być promowane, pozostaje zbyt drogie, dwukrotnie droższe niż średnio w Unii Europejskiej. Trzeba ograniczyć opłaty narzucone rynkowi przez dwie największe organizacje wydające karty lub opracować własny instrument płatniczy – mówi Robert Łaniewski. Drogie karty to według Łaniewskiego jedna z przyczyn, dla których gotówka ma się tak dobrze. – Pierwszą barierą związaną z korzystaniem z obrotu bezgotówkowego jest zbyt mała liczba osób posiadających konto bankowe, około 20 proc. społeczeństwa nie ma konta i dlatego posługuje się tradycyjnymi pieniędzmi – dodaje Łaniewski.

Banknotem na szaro

Siła gotówki bierze się też z jej kilku charakterystycznych cech. Przede wszystkim płatność banknotami nie zostawia śladów, zapewniając anonimowość. Obrót gotówkowy jest trudniejszy do skontrolowania i daje większe pole do nadużyć. Ułatwia łamanie prawa, np. uciekanie przed fiskusem. Dlatego rządy niektórych krajów zmuszają przedsiębiorców do rozliczeń bezgotówkowych, by łatwiej ich kontrolować. W Polsce niektóre usługi jeszcze długo się nie zdigitalizują – nikt nie wymaga od ekipy remontowej, by miała na wyposażeniu terminal do obsługi kart, choć można by umówić się na płatność przelewem.
Krzysztofa Rybińskiego, rektora Uczelni Vistula i byłego prezesa NBP, gotówka w kieszeniach obywateli nie dziwi. – To normalne zachowanie. Ludzie zarabiają mało, więc szybko wypłacają pieniądze z banków, oddają długi, a resztę trzymają w portfelach. Inflacja jest na tyle niska, że się na tym nie traci. A poza tym wiele osób nie ma zaufania do banków i uważa, że ich usługi są zbyt drogie – mówi. Jego zdaniem wizje wypchnięcia gotówki z obiegu przez pieniądz elektroniczny są snute na wyrost. – Prędzej znów zaczniemy płacić złotymi albo srebrnymi monetami. Gotówka ma się świetnie. Nawet po wprowadzeniu najbardziej nowoczesnych form płatności upłynęłyby dekady, po których jej poziom spadłby na tyle, by można go było uznać za niski – ocenia Rybiński. I dodaje, że gotówce sprzyjają takie czasy, jak dziś – gdy kryzys targa globalnym systemem finansowym, a spowolnienie gospodarcze sprzyja rozwojowi szarej strefy.
Robert Łaniewski dywagacje na temat wypchnięcia gotówki z obiegu porównuje do rozważań o wyższości e-booka nad książką papierową. – Mimo że e-book daje dostęp do setek tomów w jednym niewielkim i lekkim urządzeniu, a książka jest tańsza i bardziej ekologiczna, bo nie wymaga produkcji papieru, druku, dystrybucji, to dla wielu osób znaczenie ma właśnie przewracanie stron – mówi. I dodaje, że jemu też trudno sobie wyobrazić, by papierowy pieniądz zniknął z rynku. – I choć rozliczenia bezgotówkowe są w zasadzie bezkonkurencyjne, pewnie zawsze będą zwolennicy tradycyjnego pieniądza. Jak dotąd nawet w najbardziej rozwiniętych pod tym względem krajach na świecie, w Singapurze, Hongkongu, USA, Norwegii, nie zdecydowano się wycofać z obiegu fizycznych znaków pieniężnych – mówi.
To, że gotówka nie zniknie, nie oznacza, że nie będzie się zmieniać. Przykład: banknoty z polimeru. Ostatnio do obiegu taki banknot wprowadziła Kanada. Są trwalsze i trudniejsze do sfałszowania. Nie trzeba ich często wymieniać, dzięki czemu koszt emisji jest niższy. Czy w Polsce by się przyjęły? Niekoniecznie. U nas najszybciej zużywają się banknoty dziesięciozłotowe, a nie ma pewności, że koszt wytworzenia banknotu z polimeru byłby niższy niż 10 zł.
Trzymanie gotówki to dla banku kłopot, bo taki pieniadz nie pracuje, a ochronie czy kasjerom trzeba przeciez płacic. Dlatego banki bardzo tej gotówki nie lubia