Jak globalne spowolnienie gospodarcze będzie wyglądało w Polsce?
Ono oczywiście będzie trwało przez kolejny rok zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i strefie euro. Uważam, że w USA do recesji nie dojdzie, a pogarszające się wskaźniki to cykliczne spowolnienie plus efekt wojny handlowej, chociaż ta nie odbija się jeszcze zbyt mocno na gospodarce realnej. Polska przejdzie przez to spowolnienie suchą stopą, a wzrost PKB z tegorocznych powyżej 4,5 proc. wyniesie w przyszłym roku ponad 3,5 proc. Jesteśmy lepiej niż w poprzednich cyklach przygotowaniu na okres dekoniunktury. Przede wszystkim chodzi o sytuację na rynku pracy. Bezrobocie zawsze rośnie przy spowolnieniu, a obecnie mamy tak wiele nieobsadzonych wakatów, że to ich liczba będzie się zmniejszała. To będzie naturalny amortyzator. Kolejny element, który pozwala patrzeć ze spokojem w przyszłość to inwestycje. W 2019 r. mamy maksimum jeśli chodzi o inwestycje publiczne i ich wpływ na PKB. W przyszłym roku one będą do kontrybuowały negatywnie do wzrostu, ale pozytywny wzrost widać w sektorze prywatnym prywatnym.
Tyle, że w okresie spowolnienia, sektor prywatny też ogranicza wydatki inwestycyjne.
Tak, ale procesy inwestycyjne trwają jakiś czas, a jeśli zostały zapoczątkowane w tym roku to można oczekiwać, że ich pozytywny wpływ na gospodarkę przez kolejne kwartały będzie występował. Kolejny, kluczowy element, na który warto zwrócić uwagę to rozjazd naszego eksportu i wzrostu z koniunkturą w Niemczech. To wynika z tego, że wskaźnik PMI, który faktycznie pokazuje spadek zamówień, co powinno wskazywać na pogorszenie koniunktury, nie uwzględnia napływu nowych bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Nowe moce produkcyjne są w Polsce oddawane do użytku i to per saldo powoduje, że mamy kompensację pogorszenia sytuacji w Niemczech. Silna pozostanie też u nas konsumpcja, więc nawet jeśli recesja w strefie euro okazałaby się głębsza to możemy być umiarkowanie spokojni, bo nasz wzrost powinien pozostać silny, a bezrobocie nie będzie silnie wzrastać.
Część amerykańskich ekonomistów uważa jednak, że nie jeśli nadejdzie jakiś kryzys to jego wybuch nie będzie procesem tak gwałtownym jak w 2008 r., ale będzie sumą wielu spraw mniejszego kalibru. To jednak spowoduje, że będzie trwał znacznie dłużej.
Rok temu mówiłem, że największym zagrożeniem dla gospodarki globalnej są wojny handlowe. Dla naszej gospodarki to też ryzyko, szczególnie jeśli USA zdecydowałyby się na nałożenie dodatkowych ceł na produkty z niektórych krajów strefy euro. To byłby cios w branże motoryzacyjną, a my należymy do jej łańcucha dostaw. Teraz obserwujemy cykliczne spowolnienie, które jest pogłębione przez wojny handlowe, uderzające głównie w niemiecki przemysł, grozi recesją w strefie Euro. Choć na razie ryzyko głębszego kryzysu z powodu wojen handlowych jest mało prawdopodobne, i nie widać silnych zmian w światowym handlu, stąd wpływ na gospodarkę napięc na linii USA i Chiny jest na razie niewielki. Bardziej widoczne są efekty wtórne, pogarszające sentyment przedsiębiorców, czy inwestorów, co przekłada się na spadki na rynku akcji i bardzo niskie rentowności obligacji. W Polsce odbija się to także na koniunkturze na GPW i spadku rentowności, ale wzrost PKB jest silny, amortyzowany konsumpcją i inwestycjami, w tym zagranicznymi.
Jakie są wewnętrzne ryzyka w Polsce?
Największe i takie, które może wywołać prawdziwy kryzys gospodarczy to wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie kredytów frankowych. Jeśli decyzja Trybunału pójdzie w tym kierunku, że kredyty frankowe zostaną zamienione na złotowe, ale pozostanie oprocentowanie LIBOR-em, to nasze banki znajdą się pod dużą presją. Same spekulacje co do wyroku TSUE doprowadziły do tego, że jeden z banków stracił jedną trzecią swojej giełdowej kapitalizacji i większość banków notowanych jest na GPW poniżej aktywów netto. Nagle może się okazać, że duża część sektora bankowego będzie musiała mocno przykręcić kurek z kredytami ze względów kapitałowych. Tym kanałem możemy sobie sprowadzić poważne problemy w gospodarce. Jednocześnie uważam, że interpretacje, które przedstawia rzecznik TSEU są fundamentalnie niesprawiedliwe z perspektywy kredytobiorców w złotym. Głęboko nielogiczne z perspektywy ekonomicznej jest twierdzenie, że kredyt może być w złotym, a oprocentowanie mieć takie jakby był w szwajcarskiej walucie. Nie wiem jak takim ryzykiem w sektorze bankowym zarządzać. To mógłby być Czarny Łabędź!
Jakie państwo ma w tej sprawie instrumenty wsparcia dla banków?
Szczęśliwie od lat banki posiadające kredyty frankowe w większości zbudowały solidne bufory kapitałowe. Dużo zależy od szczegółów i podejścia polskich sądów. Niestety widzę w wyroku TSUE istotne ryzyko zawirowań w naszym sektorze bankowym i gospodarce.
To czy w świetle tego co mówimy przygotowany projekt budżetu państwa na 2020 r. nie jest zbyt optymistyczny?
Budżet jest ambitny, ale to bardzo pozytywne, że Premier Mateusz Morawiecki taki cel chce realizować. Rząd realizując m.in. regułę wydatkową przedstawił zrównoważony plan na 2020 r. Reguła ta w dobrych czasach działa tak, że ogranicza możliwość wzrostu wydatków. Część dochodów to jednorazowe działania. Jeśli jednak je wyłączymy i popatrzymy na deficyt strukturalny, który oblicza się właśnie m.in. bez wpływu zdarzeń o charakterze jednorazowym i cyklicznym, to widać, że mamy jednoznaczy trend konsolidacji fiskalnej i to przy nowych wydatkach socjalnych rzędu 60 mld zł.
Część ekonomistów twierdzi, że przy spowolnieniu zaciskanie budżetowego pasa może je tylko pogłębić.
Zwróciłbym jednak uwagę, że to budżet nie tylko ambitny jeśli chodzi o chęć zbilansowania dochodów i wydatków, ale także redystrybucyjny. Zyskują osoby o niższych dochodach, które mają większą skłonność do konsumpcji. To zaś jest dla gospodarki pozytywne. Obniżka PIT dla młodych, obniżka stawki tego podatku do 17 proc. czy rozszerzenie programu 500+ będą miały większy wpływ na konsumpcję niż np. powyższenie wszystkim kwoty wolnej. Jeśli chodzi zaś o inwestycje centralne to w budżecie nie ma dwóch podstawowych komponentów, czyli wydatków PLK i GDDKiA na infrastrukturę kolejową i drogową. Oba programy mogą cały czas podtrzymywać inwestycje publiczne w przyszłym roku. Dlatego nie widzę, aby budżet państwa niósł jakieś ryzyka dla wzrostu. Pamiętajmy też o polityce pieniężnej. Zrównoważony budżet w sytuacji gdy polityka pieniężna jest coraz bardziej ekspansywna – przy rosnącej inflacji realne stopy procentowe pozostają ujemne – pozwala dłużej nie podnosić stóp procentowych. Myślę, że gdyby budżet był mniej restrykcyjny wówczas w 2020 r. obserwowalibyśmy jak Rada Polityki Pieniężnej podnosi koszt kredytu.
Z punktu widzenia inwestycji istotną rolę miała Strategia Odpowiedzialnego Rozwoju, a tam....
Sporo udało się zrobić. Przede wszystkim realizowany jest podstawowy cel, czyli doganianie w poziomie rozwoju Europy Zachodniej i co roku zmniejszamy ten dystans. Obecnie wzrost PKB jest 4-krotnie szybszy niż w strefie euro.
Wiele rzeczy też nie udało się osiągnąć jak choćby doprowadzić stopy inwestycji do 25 proc. PKB, zbudować Luxtorpedy, miliona aut elektrycznych czy promu.
W obszarach SOR związanych z budową kapitału, czyli mam na myśli pracownicze plany kapitałowe, czy przygotowania zmian w OFE, udało nam się zrealizować to co zaplanowaliśmy. Jeżeli chodzi o innowacje, czyli to za co odpowiadał PFR, też udało nam się osiągnąć cele. Mamy w tej chwili największy rynek venture capital w tej części Europy. Oczywiście efekty tych programów będą widoczne za jakiś czas. Udaje się upowszechniać autobusy elektryczne w polskich miastach. W przypadku luxtorpedy faktycznie mniej się wydarzyło, ale zwracam uwagę, że program kolei szybkich prędkości będzie rozwijany przy okazji budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego. Nie udało się zwiększyć stopy inwestycji, bo mieliśmy przerwę między dwiema wieloletnimi perspektywami finansowymi UE, a dodatkowo gospodarka rosła napędzana przez konsumpcję, więc rosnące PKB powodowało, że inwestycje w relacji do niego malały. Od półtora roku inwestycje publiczne, absorpcja funduszy unijnych i ożywienie w prywatnych dają nadzieję, że w tym roku nakłady zwiększą się o 8-9 proc. Dojście do 25 proc. PKB będzie jednak długim marszem, choć jest potrzebne.
Jeśli chodzi o Mieszkanie+ to również nic się specjalnego nie dzieje.
Z tym się nie zgodzę. W tym progamie założono zbyt szybki harmonogram realizacji. Procesy inwestycyjne, budowlane, które są realizowane na zasadach komercyjnych, tak jak to robi nasz fundusz, powodują, że na efekty trzeba czekać lata. Wiem co robi PFR Nieruchomości, program się naprawdę rozkręca od kilku kwartałów i zapowiadane przez premiera 38 tys. mieszkań jest już rzeczywiście na różnych etapach inwestycji.
Ale czy tyle mieszkań jest w budowie? Wtedy można byłoby zakreśli horyzont czasowy oddanie ich od użytku i rozliczać odpowiedzialnych za program.
Etapy przygotowań są różne. Czasem jest to dopiero projektowanie i uzyskiwanie pozwleń na budowę, ale są to konkretne lokalizacje. Nasz cel, aby dojść do 50 tys. mieszkań w programie, co budowy których jest decyzja i znajdują się one choćby na wczesnym etapie inwestycji, w ciągu pół roku jest jak najbardziej realny. Procesy budowlane to są kolejne lata, ale program będzie się przynosił efekty. Trzeba tylko realnie oceniać czas jaki jest potrzebny na realizację tych inwestycji.
To jednak tylko połowa z obiecywanych 100 tys. mieszkań.
Druga jest w Krajowym Zasobie Nieruchomości.
Jak z perspektywy czasu ocenia pan inwestycję w bydgoską Pesę? Warto było na siebie brać te problemy?
Nie ukrywam, że problemy z zapewnieniem przez banki dostępności finansowania na bazie umów kredytowych to główne wyzwanie tej restrukturyzacji. Nie jest to łatwy proces, bo problemy narastały latami. Najważniejsze, że kontrakt dla Deutsche Bahn został już w dużej mierze wykonany, a szereg inicjatyw restrukturyzacyjnych jest wdrażanych. Zakładamy, że w perspektywie połowy przyszłego roku Pesa ustabilizuje się. Ten rok będzie jeszcze trudny, ponieważ kontraktów jest bardzo dużo w stosunku do mocy przerobowych. Staramy się w tej chwili nie brać nowych, czasem podejmować decyzje o rezygnacji, ale najważniejsze to zrealizować to do czego spółka już się zobowiązała.
Dlaczego zrezygnowaliście z zakupu części akcji Solarisu?
Nie mogę mówić o szczegółach. Nie porozumieliśmy się ostatecznie co do warunków finansowych transakcji z powodu wyników finansowych firmy. Na pewno nie można wykluczyć, że w przyszłości wrócimy do tej transakcji.
Od momentu utworzenia PFR spełnił swoją rolę jako inwestor, jako inwestycyjne ramię polityki gospodarczej rządu. Jak się sprawdził?
Trzy lata temu zakładaliśmy kilkanaście inwestycji na kilka miliardów złotych. Dziś łącznie mamy ich trzydzieści: infrastrukturalnych, samorządowych czy w spółki. Ich łączna wartość to 28 mld zł, a sam nasz wkład to 8 mld zł. Oprócz tego ważna jest nasza rola jako funduszu funduszy. Powinniśmy mobilizować kapitał prywatny tworzyć profesjonalne zespoły zarządzające, wspierać tworzenie funduszy private equity i czy venture capital w Polsce. Spośród 500 różnych propozycji venture capital wybraliśmy 29 najlepszych. Dziś dysponują kwotą dwóch miliardów złotych i te inwestycje się rozpędzają. Powołaliśmy także fundusz funduszy privte equity i mamy już pierwsze inwestycje w tym roku. Czyli mamy ponad 30 inwestycji w fundusze. Efekty tych działań będą widoczne przez lata, a pojawią się kolejne. Jestem przekonany, że do końca przyszłego roku będzie około150 inwestycji w młode, innowacyjne firmy w ramach tego programu.
Czy w tej chwili PFR myśli o nowych obszarach inwestycji?
Nowe obszary w naszej strategii to inwestycje w obszarze transformacji energetycznej, trochę więcej opowiemy o nich w Krynicy. Tak, jak dotąd flagowe dla nas programy dotyczyły inwestycji, innowacji, PPK czy mieszkań tak teraz chcemy być aktywni w tej sferze.
Chodzi o finansowanie OZE?
Myślimy o tych inwestycjach szerzej. OZE będzie stanowiło większość. Możemy finansować projekty solarowe, wiatrowe, zwłaszcza offshore, dotyczy to także sektora biogazowego czy ciepłownictwa. Ale patrzymy także na firmy wdrażające cleantech (technologie minimalizujące negatywny wpływ na środowisko).
Nie chcecie dotykać się węgla i energetyki węglowej?
Trudno byłoby to stwierdzić, zwłaszcza że jesteśmy inwestorem w Polskiej Grupie Górniczej, czy sfinansowaliśmy budowę Jaworzna, które jest już bardzo sprawną instalacją. Oczywiście wspieramy rozwój finansowania zielonych inwestycji, ale Polski nie stać, żeby sektor finansowy z dnia na dzień zamknął się na finansowanie wszystkiego co jest związane ze śladem węglowym. Polska energetyka jest oparta na tym surowcu, zmiany nie dokonają cię w ciągu kilku czy kilkunastu lat, a w dziesięcioleciach. Nie jesteśmy w sytuacji francuskich banków, które mówią: nie finansujemy inwestycji węglowych, czy nawet gazowych, skoro tanią energię mamy z atomu. Nawet system energetyczny oparty na OZE musi mieć zabezpieczenie w postaci rezerwy działającej na konwencjonalnych źródłach.
Atom też mieściłby się w tej strategii?
Jeśli okazałoby się, że jesteśmy potrzebni do finansowania budowy atomu to PFR jest do dyspozycji. Ale zależy to od tego czy taką decyzję podejmie rząd. Moim zdaniem atom byłby pozytywnym uzupełnieniem miksu energetycznego, ale w jakie skali to strategiczna decyzja rządu.
Wróćmy do SOR i budowy kapitału. Jego elementem miały być zmiany w OFE. Od czerwca projekt ustawy nie może przejść komitetu stałego rządu. Czy jest jakaś blokada?
Po zakończeniu konsultacji w czerwcu pilotujący projekt resort Inwestycji i Rozwoju odniósł się do uwag. Myślę, że zwolnienie prac wynika raczej z oceny realności przeprowadzenia tego projektu do końca kadencji. Do wyborów zostało nam tylko jedno posiedzenie Sejmu. Ale projekt budżetu na 2020 rok pokazał, że jest wola polityczna i rząd zamierza wprowadzić ten projekt w życie w następnym roku.
Ale zanim uformuje się nowy rząd to zrobi się zapewne koniec października (o ile to będzie rząd PIS), mamy zasadę dyskontynuacji więc rząd musi przyjąć projekt, wnieść go do Sejmu. Może być ciężko uchwalić go do końca roku. Możliwe, żeby wszedł na przykład w połowie 2020 roku?
Tu nie ma żadnych ściśle określonych terminów, np. że to rozwiązanie musi wejść na początku roku. W tym przypadku terminy mają znaczenie techniczne. Więc w przyszłym roku będzie 12 miesięcy i w każdym z nich ten projekt będzie można wdrożyć.
Ale jeśli zmiany weszłyby pod koniec roku czy szybkie wniesienie opłaty przekształceniowej nie obciąży OFE? Nie będzie nagłej wyprzedaży aktywów?
Fundusze mają odpowiednie kwoty w gotówce, więc z ich punktu widzenia czy opłata będzie w grudniu, czy w styczniu nie ma znaczenia. Proces jest tak wymodelowany, żeby nie było negatywnego wpływu na rynek i tym samym na wartość aktywów. Fundusze mają kilkanaście miliardów aktywów w gotówce plus akcje zagranicznych firm wartości około 10 mld zł, które można szybko spieniężyć. Uważam, że zaproponowanie wyboru uczestnikom OFE pomiędzy ZUS, a prywatyzacją środków w OFE i ich przeniesieniem na prywatne IKE to najlepsze i uczciwe rozwiązanie, które uporządkuje system emerytalny i obniży niepewność. Opłata przekształceniowa zapewnia równe traktowanie tych co są w ZUS i tych co są w OFE, a wybiorą IKE. Na koniec niezależnie od wyboru uczestnicy OFE będą mieli tyle samo środków do wypłaty.
Co z PPK? Ustawa już działa. Są pierwsze wpłaty?
Zakładamy, że umowy o prowadzenie PPK będą zawierane głównie w najbliższych dwóch miesiącach do listopada i sukcesywnie od październiak zaczną wpywać do PPK środki. Przywołując brytyjskie doświadczenia zakładam, że jeśli chodzi o popularyzację Planów to będzie wieloletni marsz. Tam w momencie utworzenia podobnego programu znalazło się z w nim około połowy uprawnionych, a po sześciu latach jest już 90 proc. Głównym problemem, z którym się zderzamy we wdrożeniu tego programu jest kwestia zaufania i obawa, czy nie będzie drugiego OFE. Im dłużej będzie działał tym łatwiej będzie dotrzeć z wiedzą do zainteresowanych i rozwiać te obawy. Nie widzę innych zagrożeń, bo na podstawie dzisiątek spotkań mogę powiedzieć, że nikt nie mówi, że po zapoznaniu się ze szczegółami pracownicy widzą korzyści PPK i fakt, że to oczywisty benefit finansowy.
PPK są benefitem pracownika?
Tak, zwłaszcza jeśli spojrzymy na inne możliwości lokowania np. w bankach i odsetki na 2 czy 3 proc., podczas gdy w PPK na wejściu mamy prawie 100 proc. Jeśli do 2 proc. składki pracownika pracodawca ma dołożyć swoje 1,5 proc. plus dopłaty z budżetu i jeśli odniesiemy to do przeciętnej pensji to zysk pracownika na wejściu oznacza podwojenie wpłaconej przez niego sumy. Więc z punktu widzenia warunków finansowych to superprodukt, można powiedzieć, że pieniądze leżą na ulicy! Do tego dochodzą inne zalety jak elastyczność programu, czyli możliwość finansowania zakupu mieszkania, wypłaty oraz dobra strategia inwestycyjna oparta o fundusze zdefiniowanej daty. Dlatego mierzymy się głównie z widmem OFE, obaw, że nam ktoś te oszczędności zabierze, mimo, że jest gwarancja prywatności tych oszczędności PPK. Wierzę, że jeśli sceptyczny wobec programu pracownik zobaczy, że jego kolega oszczędza i stan konta mu rośnie to się przekona do PPK. To nie są drugie OFE. To w pełni prywatny system, który na podobnych zasadach funkcjonuje w ponad połowie krajów OECD.
A nie mierzycie się z problemem, że to wzrost kosztów pracy dla pracodawców i nie patrzą przychylnym okiem na ten program?
Po pierwsze, pracodawcy na etapie konsultacji poparli PPK, pomysł został zbudowany w konsensusie. Po drugie, jesteśmy w bieżącym kontakcie z organizacjami pracodawców. Wreszcie składka pracodawcy na PPK to 1,5 proc. pensji przy wzroście wynagrodzeń 6-7 proc. NBP wyliczył, że wprowadzenie PPK nie będzie miało praktycznie żadnego wpływu na rentowność sektora przedsiębiorstw w Polsce.
Gospodarcza część rządu patrzy z rezerwą na pomysł zniesienie limitu składek na ubezpieczenia społeczne. Jaka jest Pana opinia o likwidacji tzw. 30-krotności?
Warto uświadamiać, że składka na ZUS to nie podatek, tylko ubezpieczenie społeczne. Wyższa składka oznacza wyższą emeryturę w przyszłości. Czyli te osoby lepiej zarabiające, które wpłacą do ZUS więcej z powodu zniesienia limitu dostaną większe świadczenia. Choć osobiście, gdybym ja mógł wybierać postawiłbym na zrównanie różnych tytułów ubezpieczeń, zwłaszcza z obciążeniem składkami działalności gospodarczej. Dziś mamy do czynienia z arbitrażem na ryku pracy. Osoby prowadzące działalność gospodarczą płacą niskie składki, co nie jest dobre, gdyż zgromadzą mały kapitał na koncie emerytalnym. Choć z racji stażu uzyskają uprawnienia do emerytury minimalnej to reszta podatników może do części ich emerytur dopłacać. A to te osoby dziś mają najwięcej pieniędzy. Dlatego jestem zwolennikiem wyrównania składek dla różnych tytułów uzyskiwania dochodów: umów o pracę, umów o dzieło, czy zlecenia, czy działalności gospodarczej. W przypadku działalności gospodarczej można np. uzależnić składkę od dochodu firmy wtedy część mogłaby nawet płacić składki niższe niż dziś. Więc, gdybym miał wybierać wolałbym to niż zniesienie trzydziestokrotności, ale decyzja oczywicie należy do rządu.