Jeśli zima będzie łagodna, to zabraknie 4 mln ton węgla, co najbardziej odczują gospodarstwa domowe, a może być gorzej. Import węgla rośnie, ale wciąż jest go o wiele za mało aby pokryć zapotrzebowanie dla gospodarstw domowych i kotłowni w budynkach.
Z trzema milionami gospodarstw domowych wciąż ogrzewającymi się węglem Polska jest jedynym państwem w Europie i już jednym z niewielu na świecie, gdzie duża część węgla trafia do domowych kotłów czy niewielkich kotłowni w szpitalach, szkołach, szklarniach (tzw. sektor komunalno-bytowy).
- Jeśli zima będzie mroźna i wiatr słaby czyli energetyka wiatrowa nie będzie w stanie nam pomóc, sytuacja będzie jeszcze gorsza, a deficyt węgla większy i w tym gorszej sytuacji znajdą się przede wszystkim gospodarstwa domowe – mówi w rozmowie z MarketNews24 Bartłomiej Derski, ekspert WysokieNapiecie.pl. – Gdy zima jest dość łagodna gospodarstwa domowe spalają 9 mln ton węgla, gdy jest mroźna niemal 11 mln ton.
Rząd popełnił całą serie błędów. Mamy krach na rynku, który nastąpił po nieprzemyślanym, natychmiastowym wprowadzeniu embarga na rosyjski surowiec w kwietniu br., reszta UE pozostawiła sobie okres przejściowy do 10 sierpnia. Jeszcze w marcu sprowadziliśmy 582 tys. ton węgla. W maju, kiedy import z Rosji spadł do zera, już tylko 277 tys. ton. Sytuacja zaczęła się poprawiać dopiero w czerwcu, gdy przypłynęło do Polski 776 tys. ton węgla. Porty przeładowały ok. 1,5 mln to węgla, ale niestety porty nie rozdzielają importu i eksportu. Przeładunek to przeładunek, kierunek się nie liczy. Nie rozróżniają także węgla koksującego i energetycznego, a przecież Polska wciąż eksportuje węgiel, głównie koksujący, w czerwcu było 363 tys. ton, choć oczywiście nie wszystko poszło przez porty.
Przy bardzo optymistycznym założeniu, że import węgla energetycznego uda się jeszcze zwiększyć do 900 tys. ton miesięcznie, co oznacza, że od lipca do grudnia sprowadzimy może 5,5 mln ton. Do czerwca udało się przywieźć 3,5 mln ton. Wychodzi zatem 9 mln ton. To wprawdzie mniej więcej tyle, ile w zeszłym roku. Problem polega na tym, że w ubiegłym roku elektrownie, poza bieżącymi dostawami z kopalń i importu, przepalały ogromne ilości zapasów, których w tym roku już nie ma. Żeby pokryć zapotrzebowanie, to import samych tylko miałów energetycznych potrzebnych elektrowniom powinien wynieść 10 mln ton. Będzie co najmniej milion ton mniej, przy założeniu, że cały import trafi do elektrowni, to oznaczałoby jeszcze gorszą sytuację na rynku węgla dla odbiorców.
Zaledwie co siódma tona węgla importowanego trafiła do sektora komunalno-bytowego. Reszta spaliła się w elektrowniach, ciepłowniach i fabrykach. Rynek importu przejęły państwowe spółki PGE Paliwa i Węglokoks – prywatnych importerów sprowadzających dotychczas węgiel wagonami nie stać na kupno zawartości całego statku za kilkanaście milionów dolarów. A dla państwowych spółek priorytetem są dostawy węgla dla elektrowni i ciepłowni, zresztą węgiel z importu nie zawsze da się spalić w domowych piecach.
Jeśli ten trend się utrzyma, to do końca roku „pozostali odbiorcy” dostaną jeszcze zaledwie 700 tys., może 800 tys. ton węgla. Po dodaniu do 2,2 mln ton, które ta grupa kupiła przez pierwszą połowę roku, wychodzi zaledwie 3 mln ton. Deficyt sięga zatem aż 4 mln ton, a razem z miałami potrzebnymi elektrowniom i ciepłowniom to 5 mln ton.
- Niestety, ale rząd obniżając ceny hurtowe węgla w sprzedaży przez kopalnie nie poprawił sytuacji, bo węgiel kupowali ci, którzy mają już zgromadzone zapasy, bo jeśli mogą kupować go za 1/3 wartości, to oczywiście to robią – wyjaśnia B.Derski. – Będzie duża grupa tych którzy mają duże nadwyżki węgla kamiennego i kilkaset tysięcy gospodarstw domowych, dla których węgla zabraknie. Mamy także szanse na pobicie rekordów smogu paląc tym, co zabronione i jakoś w sumie sobie poradzimy.
Wiele gospodarstw domowych, które od rządu dostaną 3 tys. zł dodatku węglowego nie kupią za te pieniądze węgla, ale pieniądze trafią na rynek dodając dodatkowy impuls inflacyjny.