– Muszą dawać nam magnesy. Jeśli tego nie zrobią, będziemy zmuszeni naliczać im dwustuprocentowe cła albo coś w tym rodzaju – powiedział w zeszłym tygodniu Donald Trump. Dostęp do supersilnych magnesów wytwarzanych na bazie metali ziem rzadkich uważany jest za jedną z kluczowych kart przetargowych Pekinu w negocjacjach handlowych ze Stanami Zjednoczonymi. Magnesy ziem rzadkich są bowiem niezbędnym elementem wielu współczesnych technologii – od smartfonów po silniki. Ograniczenie ich dostaw oznacza olbrzymie zakłócenia w całym nowoczesnym przemyśle.

Surowce krytyczne jako tajna broń Pekinu

A Chiny cieszą się niemal pełnym monopolem na ich produkcję (ich udział w światowym rynku takich magnesów szacowany jest na 93–94 proc.). Do tego państwo środka kontroluje też większość światowego wydobycia i ok. 90 proc. przetwarzania pierwiastków ziem rzadkich. Chińskie przewagi w dziedzinie metali ziem rzadkich mają korzenie dłuższe niż te w innych gałęziach przemysłu, sięgając wiele dekad wstecz. Ostatnie lata przyniosły jednak ostateczną konsolidację tych zasobów (pod kontrolą dwóch państwowych koncernów) przy jednoczesnym boomie na technologie silnie zależne od supermagnesów, takich jak energetyka wiatrowa czy pojazdy elektryczne.

Odbiorcy chińskich magnesów ziem rzadkich
ikona lupy />
Liderzy nowoczesnego przemysłu stoją przed trudnym wyzwaniem: wyzwolenia się z surowcowej zależności w realiach szybko rosnącego zapotrzebowania. / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe

Ultimatum prezydenta USA zaskoczyło jednak część komentatorów, bo w handlu metalami ziem rzadkich widać było odprężenie. W ramach uzgodnionego w czerwcu „zawieszenia broni” w handlowym konflikcie – restrykcje eksportowe zostały złagodzone, co pociągnęło za sobą kilkusetprocentowe wzrosty magnetycznych dostaw. Ale za kulisami tymczasowego porozumienia trwa gospodarczy wyścig zbrojeń. W sierpniu Pekin ogłosił nowe zasady zarządzania pracą sektora metali ziem rzadkich. Obejmują one obowiązek uzyskania państwowych licencji przez wszystkie firmy obracające tymi surowcami, szczegółowe raportowanie działalności w tym zakresie i ściślejsze niż dotąd egzekwowanie limitów produkcyjnych (w tym kar za ich przekraczanie).

Celem polityki ChRL staje się uniemożliwienie importerom tworzenia zapasów metali i magnesów ziem rzadkich. Zamówienia wyraźnie większe od historycznej przeciętnej przyciągają natychmiast uwagę władz, a klienci słyszą wprost, że za ich gromadzenie będą karani retorsjami w dostępie do kolejnych dostaw. Część zachodnich firm w celu ominięcia ograniczeń woli po prostu przenieść produkcję do Chin – wynika z informacji „Financial Timesa”.

USA i magnetyczna gospodarka wojenna

Swój magnetyczny „arsenał” rozwijają też Stany Zjednoczone. Tylko w zeszłym miesiącu Departament Energii ogłosił dopłaty o wartości ok. jednego miliarda dolarów do różnych przedsięwzięć związanych z metalami ziem rzadkich. Wcześniej administracja zawarła deal z kluczową amerykańską firmą działającą w tym sektorze, MP Minerals. Obejmuje ono 150 milionów dolarów rządowej pożyczki na modernizację jej zakładów w kalifornijskim Mountain Pass, objęcie przez Departament Obrony USA uprzywilejowanych akcji o wartości 400 milionów dolarów oraz wieloletni kontrakt zakładający dopłaty do cen na poziomie 110 dolarów za kilogram tlenków metali, co – według serwisów branżowych – stanowiło wartość dwukrotnie przekraczającą ostatnie ceny na rynku chińskim.

W zamian MP Minerals zobowiązało się m.in. do wstrzymania eksportu do Chin i przetwarzania wydobywanych pierwiastków w kraju. Równolegle zdolności produkcyjne w kluczowych ogniwach magnetycznego łańcucha starają się rozwijać także sojusznicy USA z Europy, Kanady czy Australii. Jeden z planowanych w UE zakładów przetwórczych ma powstać w Polsce, na terenie puławskich Azotów.

Chipy AI: odwilż, której nie było

Tymczasowe porozumienie handlowe – powstrzymujące pełnoskalową wojnę celną – obowiązywać ma do listopada. W ramach „odwilży” w drugą stronę – z Ameryki do ChRL – płynąć miały leżące w szczególnym zainteresowaniu chińskiej branży technologicznej wysokowydajne chipy AI (w zamian ich producenci, Nvidia i AMD, zobowiązali się do zakupu rządowych licencji eksportowych w formie 15-proc. quasi-podatku od przychodów ze sprzedaży uzyskanych na rynku chińskim).

Zanim jednak do odmrożenia handlu chipami na dobre doszło, sekretarz ds. handlu Howard Lutnick publicznie stwierdził, że modele sprzedawane do Chin nie są nawet „trzecim sortem” w stosunku do amerykańskich urządzeń najwyższej klasy, a głównym celem ich eksportu jest „uzależnienie” chińskich programistów od amerykańskiej technologii. W sierpniu agencja Reutera opublikowała nieoficjalne doniesienia o specjalnych nadajnikach, które mają weryfikować, czy chipy nie trafiają do odbiorców objętych restrykcjami. Efekt? Pekin, za pośrednictwem państwowego regulatora cyberprzestrzeni (CAC), zaczął zniechęcać chińskie firmy do korzystania z amerykańskich urządzeń.

Trump przekonuje, że spór o magnesy USA i ChRL mają już za sobą, sugerując tym samym, że USA dokonały znaczących postępów na drodze do stworzenia krajowego łańcucha dostaw. – Mamy w ręku dużo lepsze, silniejsze karty niż oni – mówił w zeszłym tygodniu.

Gra na czas czy konfrontacja mocarstw?

Zdaniem Krzysztofa Mroczkowskiego ze stowarzyszenia Pacjent Europa kontrola nad metalami ziem rzadkich i ich produktami była na poprzednim etapie konfliktu kluczowym argumentem Pekinu, który pozwolił zabezpieczyć znośne warunki handlowego rozejmu. Ale układ sił się zmienia. – USA korzystają z zapomnianych już interwencjonistycznych wzorców stymulowania przemysłu. Przykładem może być umowa z MP Minerals – mówi ekonomista.

– Dotychczasowe porozumienie „chipy za minerały” to prowizorka, ale o ile żadna ze stron nie uzna, iż jest w stanie gospodarczo wytrzymać kilkumiesięczne odcięcie od dóbr drugiej strony, ma ona szansę się utrzymać – uważa Mroczkowski. Ale są też czynniki przemawiające za konfrontacją: po stronie chińskiej poczucie, że dysponują rozpędzoną machiną przemysłową, której odpowiednik po stronie głównego adwersarza dopiero się rozpędza. A w USA wskazuje na to – według eksperta – postawa części doradców prezydenta USA oraz duże ambicje jego administracji.

Te w ostatnich dniach otrzymały potężny cios od sądu apelacyjnego okręgu federalnego w Waszyngtonie. Sędziowie uznali, że większość ceł wprowadzonych w ostatnich miesiącach przez prezydenta USA jest niezgodna z prawem. Trudno spodziewać się jednak, by Trump łatwo oddał narzędzie, które stało się głównym czynnikiem presji w jego polityce zagranicznej. Zgodnie z orzeczeniem zakwestionowane cła mogą obowiązywać do czternastego października, jednocześnie jest to czas na złożenie odwołania do Sądu Najwyższego, Trump już je zapowiedział. ©℗