W ostatnich dniach relacje między Ukrainą a Stanami Zjednoczonymi uległy znacznemu pogorszeniu w związku z kontrowersyjnymi żądaniami administracji prezydenta Donalda Trumpa. Według doniesień medialnych USA domagają się przejęcia kontroli nad strategicznym gazociągiem przebiegającym przez terytorium Ukrainy, który transportuje rosyjski gaz do Europy. Żądanie to jest częścią szerszych negocjacji dotyczących dostępu USA do ukraińskich zasobów mineralnych.

Gazociąg, o którym mowa, rozciąga się od miasta Sudża w Rosji do Użhorodu na zachodniej Ukrainie, stanowiąc kluczowy element infrastruktury energetycznej regionu. Do końca 2024 r. Ukraina czerpała znaczne dochody z opłat tranzytowych za przesył rosyjskiego gazu do Europy. Jednak z dniem 1 stycznia 2025 r., po wygaśnięciu pięcioletniego kontraktu z rosyjskim Gazpromem, Ukraina zaprzestała tranzytu gazu, co miało istotne konsekwencje dla europejskiego rynku energetycznego. Administracja Trumpa, w ramach negocjacji dotyczących dostępu do ukraińskich surowców mineralnych, przedstawiła propozycję, w której domaga się przejęcia kontroli nad wspomnianym gazociągiem. W zamian USA nie oferują jednak konkretnych gwarancji bezpieczeństwa ani wsparcia militarnego dla Ukrainy.

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski stanowczo odrzucił takie warunki, podkreślając potrzebę równoprawnego partnerstwa. Zaproponował on model współpracy oparty na wspólnych inwestycjach i równym podziale zysków, zaznaczając, że Ukraina nie może zgodzić się na warunki, które naruszają jej suwerenność i interesy narodowe. Żądania USA spotkały się z krytyką zarówno w Ukrainie, jak i na arenie międzynarodowej. Wołodymyr Landa, ekonomista z Centrum Strategii Ekonomicznej w Kijowie, określił je jako “neokolonialne” i przewidział, że mają niewielkie szanse na akceptację przez Kijów.

Dodatkowo, specjalny wysłannik USA do Ukrainy, Keith Kellogg, wywołał kontrowersje, sugerując możliwość podziału Ukrainy na wzór Berlina po II wojnie światowej. Choć później wyjaśnił, że miał na myśli rozmieszczenie sił pokojowych w różnych częściach kraju, jego wypowiedź spotkała się z ostrą krytyką. Równocześnie, specjalny wysłannik Trumpa, Steve Witkoff, odbył rozmowy z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, podczas których omawiano możliwość przekazania Rosji czterech ukraińskich obwodów, w tym terytoriów kontrolowanych obecnie przez Ukrainę.

Ekspert o scenariuszu optymistycznym i pesymistycznym

Wojciech Jakóbik, analityk sektora energetycznego z Ośrodka Bezpieczeństwa Energetycznego, mówi w rozmowie z GazetaPrawna.pl, że jeśli Amerykanie faktycznie byliby zainteresowani wejściem do akcjonariatu systemu przesyłowego gazu w Ukrainie, prawdopodobnie chodziłoby o to, by przejąć kontrolę nad tym, co płynie tymi gazociągami w ramach długoterminowej umowy dotyczącej surowców. – Można sobie wyobrazić, że Amerykanie sprowadzaliby swój gaz przez największy krajowy system przesyłowy w Europie, który mógłby trafiać do odbiorców w Europie Środkowo-Wschodniej, zwłaszcza do tych, którzy w dalszym ciągu korzystają z gazu rosyjskiego. To optymistyczna interpretacja, pesymistyczna jest taka, że Amerykanie mogliby w ten sposób nawiązać jakąś formę współpracy z Rosją. Przeciwko takiej tezie jednak świadczyłoby kilkadziesiąt lat powstrzymywania rosyjskich wpływów w regionie, w tym w sektorze gazowym. Byłby to więc zwrot w amerykańskiej polityce, choć nie byłby to pierwszy zwrot w wykonaniu administracji Donalda Trumpa – mówi ekspert.

Jakóbik zaznacza, że wejście Amerykanów do akcjonariatu spółek zajmujących się przesyłem gazu w Ukrainie dałoby im kontrolę nad tym czyj gaz byłby przesyłany, skąd i dokąd. – Mogłoby się to przyczynić do wypychania Gazpromu z rynków europejskich - uważa.