Decyzje administracji Donalda Trumpa oznaczają utratę przez państwa rozwijające się około jednej trzeciej międzynarodowej pomocy. Czy rolę głównego sponsora ich rozwoju wezmą na siebie Chiny?
Klimat, promocja progresywnych wartości oraz instytucji liberalnej demokracji to niejedyne dziedziny, które ucierpią na skutek amerykańskiej decyzji o zamrożeniu finansowania pomocy międzynarodowej. Według danych Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) z 223 mld dol. przeznaczonych na pomoc w 2023 r. środki wyasygnowane przez USA stanowiły ponad 30 proc., a kolejne w rankingu Niemcy wydawały na wsparcie krajów rozwijających się prawie dwukrotnie mniej.
Z danych raportowanych w ramach OECD wynika, że amerykańskie pieniądze płynęły przede wszystkim na ochronę zdrowia i pomoc humanitarną (łącznie wydatki na te cele stanowiły niemal połowę udzielonego wsparcia) w krajach o niskich dochodach. W ostatnim czasie czołowym odbiorcą środków była Ukraina, niezmiennie do głównych beneficjentów pomocy należały kraje Afryki Subsaharyjskiej, na czele z Etiopią, Nigerią czy Demokratyczną Republiką Konga.
Oskarżenia wobec USA
Ameryka przez lata zmagała się z krytyką za nieproporcjonalnie niskie nakłady na pomoc w stosunku do potencjału gospodarczego. W czasie prezydentury Joego Bidena mocno odbiły jednak w górę – tylko w 2021 r. odnotowano skok o 29 proc. w stosunku do roku poprzedniego. Nie był to tylko wybór polityczno-ideowy, lecz także reakcja na rosnące potrzeby odbiorców związane z COVID-19 i inflacją. Ostatni budżet realizowany przez jego administrację zakładał już jednak cięcia w tej dziedzinie.
USA nie były wyjątkiem. Nakłady na wsparcie humanitarne i rozwojowe cięły w 2023 r. m.in. Wielka Brytania, Niemcy i Francja. A ograniczenia finansowania w kolejnych latach zapowiadali inni duzi donatorzy, tacy jak Holandia czy kraje nordyckie. W tych okolicznościach wyzwaniem będzie zatrzymanie tej tendencji dla pozaamerykańskiej części pomocowego tortu, nie mówiąc o wypełnieniu luki pozostawionej przez Waszyngton.
Kłopoty nie omijają też międzynarodowego finansowania klimatycznego. Sukcesywnie podnoszona przez Amerykanów wartość rządowej pomocy w tej dziedzinie – sumę 1,5 mld dol. przeznaczanej na te cele w 2021 r. Amerykanie powiększyli w zeszłym roku niemal dziesięciokrotnie – spada do zera i nie ma mowy o jej przywróceniu co najmniej do końca kadencji. W ślad za rządem federalnym z zaangażowania w kwestie klimatyczne rezygnuje także część sektora prywatnego, nie tylko w samych Stanach Zjednoczonych.
Kto przyczynia się do zmiany klimatu?
Pomoc gospodarek uprzemysłowionych, które w największym stopniu przyczyniły się do ocieplenia planety, na rzecz państw o niskich dochodach – często nieproporcjonalnie narażonych na następstwa zmiany klimatu – jest jednym z głównych filarów całego międzynarodowego systemu zobowiązań, w którego centrum jest zawarte w 2015 r. paryskie porozumienie klimatyczne.
Nawet z USA na pokładzie był on jednak jednym z najsłabszych ogniw tej konstrukcji. Przyjęty w 2009 r. cel 100 mld rocznie mobilizowanych przez państwa rozwinięte udało się osiągnąć w bólach dopiero dwa lata później. Kontrowersje budzi też to, że znaczna część środków ma formę pożyczek, pogłębiając problem zadłużenia wielu krajów o niskich dochodach.
Negocjacje, które miały doprowadzić do przyjęcia nowego celu na poziomie 1 bln dol rocznie, prawie zatopiły zeszłoroczny szczyt klimatyczny w Baku. Ostatecznie zakończył się on mało satysfakcjonującym dla adresatów pomocy nowym celem: 300 mld dol. do 2035 r.
Świat patrzy na Chiny
Oczy świata zwracają się w zaistniałych okolicznościach na Chiny, które do tej pory unikały zobowiązań w dziedzinie pomocy klimatycznej, broniąc rękami i nogami swojego statusu jako – nominalnie – kraju rozwijającego się. Teraz nie brakuje głosów, że jako gospodarka, która dorobiła się dominującej pozycji w kluczowych gałęziach zielonych technologii, mogłaby wykorzystać lukę pomocową po USA na własną korzyść. Nad tym, czy Chiny mogłyby „zastąpić USA jako światowego lidera”, zastanawia się m.in. „Deutsche Welle”, odnotowując w komentarzu odredakcyjnym „koncyliacyjny ton” szefa chińskiej dyplomacji na konferencji w Monachium. Dodatkowo, jak przekonują komentatorzy, może to być dla Pekinu okazja do znaczącego wzmocnienia pozycji na globalnym Południu i odbudowania relacji z przywiązaną do ambicji klimatycznych Unią Europejską. ©℗