Budowa nowych bloków gazowych opóźnia się lub wręcz skreślane są one z planów. Nowych projektów na horyzoncie też nie widać. Mimo pilnej potrzeby zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego kraju inwestycje w nowe bloki gazowe nie mają dobrej passy.
Gaz w energetyce / Dziennik Gazeta Prawna
PKN Orlen po raz kolejny przesunął oddanie do komercyjnej eksploatacji gazowo-parowego bloku we Włocławku. Ważą się losy zawieszonej inwestycji Tauronu i PGNiG w podobny blok w Stalowej Woli. Z kolei pod koniec lipca Tauron i KGHM podały informację o rezygnacji z największej gazowej inwestycji energetycznej ostatnich lat – bloku o mocy 850 MW w Blachowni. Jego budowa miała kosztować 3,5 mld zł.
Plany stworzenia tego ostatniego narodziły się jeszcze w 2012 r. Wówczas obie firmy zawiązały spółkę Elektrownie Blachownia Nowa, rok później jednak realizacja została zawieszona w oczekiwaniu na lepsze warunki rynkowe. Na pozór spadek cen gazu w ostatnich miesiącach powinien sprzyjać takim inwestycjom. Skąd zatem rezygnacja? Ano stąd, że w tym samym czasie ceny energii spadły jeszcze bardziej i rentowność projektu stanęła pod dużym znakiem zapytania. Gdy planowano inwestycję, ceny energii były powyżej 200 zł za MWh, dziś oscylują w okolicach 170 zł.
Kolejnym wątpliwym projektem jest elektrociepłownia Stalowa Wola budowana przez Tauron i PGNiG. Pierwotnie miała ona zostać uruchomiona pod koniec ubiegłego roku. Dziś wiadomo jedynie, że w najlepszym razie opóźnienie wyniesie 2,5 roku. Jego powody są podobne jak we wcześniejszym przypadku: niskie ceny energii, niezapewniające opłacalności inwestycji. Ale to nie wszystko.
– To modelowy przykład, jak nie powinno się prowadzić takich inwestycji – irytuje się Piotr Woźniak, prezes PGNiG. Jego zdaniem EC Stalowa Wola mogłaby okazać się za duża w stosunku do potrzeb rynku – tzn. nie wiadomo, jak w stosunkowo niewielkim mieście udałoby się zapewnić zbyt na całe produkowane przez nią ciepło.
Obecnie obie firmy analizują różne warianty dokończenia feralnego projektu – m.in. przeniesienie jej na warszawski Żerań (wówczas przejęłoby ją zapewne w całości PGNiG) lub do Łagiszy (pod skrzydła Tauronu). Być może właśnie brak rozstrzygnięcia w tej sprawie spowodował, że nie ma jeszcze ostatecznej deklaracji Tauronu w sprawie planowanego bloku gazowo-parowego w Łagiszy. Jeśli projekt Stalowa Wola zostanie przeniesiony do Warszawy lub pozostanie w dotychczasowej lokalizacji, to zapewne projekt w Łagiszy podzieli los Blachowni.
Rozwój energetyki gazowej dotychczas był hamowany przez dwa podstawowe czynniki: uzależnienie od źródła surowca i jego cenę. Nie jest tajemnicą, że gaz kupowaliśmy głównie od rosyjskiego Gazpromu i za kwoty wyższe niż kraje Europy Zachodniej. Teraz jednak sytuacja się zmieniła – plany rządu dotyczące dywersyfikacji źródeł zaopatrzenia w surowiec zakładają, że Polska stanie się regionalnym hubem gazowym. Docelowo może do nas trafiać nawet kilkadziesiąt miliardów metrów sześciennych surowca rocznie, przy czym sami potrzebowali go będziemy ok. 15 mld, a do tego samodzielnie wydobywali ok. 4 mld.
W planach jest rozbudowa istniejącego gazoportu do przepustowości 10 mld m sześc. rocznie, drugie tyle może dać (w optymistycznym wariancie) Baltic Pipe. Ponadto wspomina się o budowie drugiego gazoportu w okolicach Gdańska i o tym, że dywersyfikacja nie musi oznaczać (chociaż należy to brać pod uwagę) rezygnacji z dostaw gazu z Rosji. Dziś kupujemy go ok. 10 mld m sześc. rocznie.
Główny cel budowy hubu jest jasny – to nim przez Polskę ma płynąć gaz do innych krajów naszego regionu. Już teraz surowcem z terminala LNG poważnie zainteresowani są Ukraińcy (jeszcze bardziej niż my chcą oni uniezależnić się od Rosji) oraz Czesi.
Wszystkie te plany prezentują się naprawdę dobrze, ale niestety na razie wyłącznie na papierze. Ich realizacja jest niepewna, także ze względu na konkurencyjny i bardziej zaawansowany projekt rosyjsko-niemiecki Nord Stream 2 (druga nitka tego podbałtyckiego gazociągu ma mieć przepustowość 55 mld m sześc. rocznie). Wygląda więc na to, że jeszcze długo nie skorzystamy na uniezależnieniu się od surowca ze Wschodu.
Oddala się wizja tego, że będziemy gazowym hubem dla Europy
Strategiczne pożytki z gazu
W dotychczasowych scenariuszach dotyczących perspektyw polskiej energetyki gaz zajmował poczesne miejsce, i to z kilku powodów. Po pierwsze, jest paliwem mniej emisyjnym od węgla. Panowało więc przekonanie, że rozwój energetyki gazowej pomoże spełnić cele europejskich wymogów klimatycznych – bloki węglowe byłyby sukcesywnie w miarę wyłączania w coraz większym stopniu zastępowane przez bloki gazowe. Drugim powodem jest znacznie większa elastyczność elektrowni gazowych – ich większy udział w miksie energetycznym dawałby więc systemowi większą stabilność – w przypadku niedoborów mocy w systemie szybciej można zwiększyć moc bloków gazowych niż węglowych. Na przeszkodzie stanęła jednak twarda ekonomia – drogi surowiec, tani produkt.
Dlatego praktycznie jedynym segmentem, w którym gaz był wykorzystywany w energetyce w większym stopniu, była kogeneracja, czyli, mówiąc potocznie, elektrociepłownie – to większość realizowanych obecnie projektów – od feralnej Stalowej Woli poprzez Włocławek aż po realizowaną przez PGE inwestycję w Gorzowie. Co więcej, źródła produkujące jednocześnie prąd i ciepło systemowe mogą liczyć na wsparcie, co wynika z unijnej dyrektywy o efektywności energetycznej. Na razie. Oparty na czerwonych i żółtych certyfikatach system wsparcia będzie bowiem obowiązywał jedynie do końca 2018 r. Na razie nie wiadomo, czym zostanie zastąpiony.
Na pozór czasu jest jeszcze dużo, ale jeśli wziąć pod uwagę, że proces inwestycyjny w kogeneracji trwa mniej więcej 4 lata, a inwestorzy wstrzymywali się z nowymi projektami nie tylko ze względu na niesprzyjające warunki rynkowe, ale i właśnie regulacyjną niepewność dotyczącą wsparcia, trzeba się liczyć z kilkuletnią luką inwestycyjną w tym segmencie energetyki.
Tymczasem według ekspertów ma ona spory potencjał szacowany nawet na 10 tys. MW dodatkowych mocy kogeneracyjnych – to więcej niż obecne inwestycje w bloki węglowe w Opolu, Turowie i Kozienicach. Poza tym elektrociepłownie prowadzą do pożądanego, jak się wydaje, modelu energetyki bardziej rozproszonej – transport ciepła na większe odległości jest niemożliwy.
Projekt nowych regulacji dotyczących wsparcia miał być gotowy do końca 2017 r., ale ze względu na zamieszanie związane ze zmianą rządu, który na dodatek miał z konieczności inne energetyczne priorytety (górnictwo), nowy model wsparcia mocno się opóźnia. Branża opracowała już nawet własny projekt nowego systemu, oparty podobnie jak w przypadku źródeł odnawialnych na systemie aukcyjnym. Ciepłownicy obawiają się jednak, że kogeneracja zostanie objęta opracowywanym właśnie rynkiem mocy dla całej energetyki, a to ich zdaniem oznaczałoby zmniejszenie wsparcia, bo gros środków z tego tytułu poszłoby do zawodowej energetyki węglowej, która jest obecnie dla rządu priorytetem.