Import prądu bije kolejne rekordy – w I półroczu kupiliśmy za granicą prawie 3 TWh. Nie dlatego, że go brakowało. Był tańszy.
Te 2,92 TWh to prawie jedna trzecia ubiegłorocznej produkcji energii z farm wiatrowych w skali całego kraju. I to znacznie więcej niż w I półroczu ubiegłego roku (1,84 TWh) i tylko niewiele mniej niż w całym ubiegłym roku (3,59 TWh). Skąd taki wzrost?
Po pierwsze wynika ze znacznie większych możliwości technicznych – pod koniec ubiegłego roku uruchomiono most energetyczny między Polską a Litwą, zaczęło też działać – niejako w reakcji na ubiegłoroczne ograniczenia w dostawach energii – połączenie z Ukrainą. Ale głównym kierunkiem importowym energii jest podmorskie połączenie kablem ze Szwecją.
Drugim powodem jest cena – na rynku hurtowym prąd ze Skandynawii, która postawiła na energetykę atomową i odnawialne źródła, jest znacznie tańszy (także dlatego, że dotowany) niż nasza energia produkowana w elektrowniach węglowych. Także prąd przesyłany litewskim mostem energetycznym jest tańszy dzięki Szwecji – uruchomienie w lutym tego roku połączenia elektroenergetycznego NordBalt pomiędzy Szwecją a Litwą doprowadziło do znacznego spadku cen hurtowych na litewskim rynku i opłacalna stała się sprzedaż energii do Polski. Most energetyczny Polska-Litwa, który w ubiegłym roku służył głównie eksportowi energii, w tym jest wykorzystywany tylko do jej sprowadzania. Przed uruchomieniem połączenia ze Szwecją w styczniu Litwa zaimportowała z Polski 81 GWh, to już w marcu i lutym eksportowała do nas po 140–150 GWh miesięcznie. Konkurencję cenową na rynku energii wygrywa również Ukraina, która również ma spory udział energetyki jądrowej w swoich źródłach wytwórczych.
O tym, że polska energia staje się mniej konkurencyjna na rynkach międzynarodowych, świadczą też wyniki eksportu. W I półroczu wyniósł 269,6 GWh. Rok wcześniej było 923,3 GWh.
Większość eksportowanej energii trafiła na Litwę – 158,5 GWh. O 90 proc. spadł eksport energii do Niemiec. W I półroczu wyniósł 49,1 GWh. Równie drastyczne spadki zanotowano również na połączeniach ze Szwecją i Słowacją. Eksport do Czech spadł o ok. 75 proc.
W efekcie rośnie nadwyżka importu nad eksportem. Rok temu wynosiła 917,7 GWh, teraz była niemal trzykrotnie większa.
Dla polskiego sektora elektroenergetycznego wzrost wymiany handlowej to równocześnie dobra i zła wiadomość. Dobra – bo uruchomienie nowych i rozbudowa istniejących połączeń transgranicznych zmniejsza prawdopodobieństwo blackoutu. Gdy w krajowym systemie pojawią się niedobory (pod koniec czerwca, wprawdzie bez zagrożenia dla systemu, dwukrotnie został pobity rekord zapotrzebowania na energię) prąd będzie można sprowadzić z zagranicy. Zadowoleni mogą być też odbiorcy – dostęp do zagranicznej tańszej energii ogranicza wzrost cen na krajowym rynku, co jest istotne zwłaszcza z punktu widzenia konkurencyjności gospodarki.
Jest jednak i druga strona medalu. Zdaniem rządu korzyści byłyby krótkoterminowe i prowadziły do większego uzależnienia energetycznego Polski. Skoro bowiem energia od krajowych wytwórców byłaby wypychana przez zagraniczną, to spadałaby ich sprzedaż, a co za tym idzie zyski. Tymczasem polska branża elektroenergetyczna potrzebuje dziesiątków miliardów złotych na inwestycje.
To stawia polityków w kłopotliwej sytuacji w związku z negocjacjami w sprawie tzw. unii energetycznej. Z jednej strony strona polska domaga się ściślejszej współpracy w celu większego uniezależnienia Europy od dostaw rosyjskiego gazu, z drugiej jednak Unia Europejska naciska na stworzenie jednolitego rynku energii, w którym międzynarodowa wymiana handlowa na rynku energii nie napotykałaby na żadne bariery regulacyjne lub prawne. Dla Polski to niewesoła perspektywa.
– Polskie elektrownie i górnictwo nie wytrzymają tej konkurencji – twierdzi Piotr Naimski, pełnomocnik ds. strategicznej infrastruktury energetycznej, wskazując, że zagraniczna energia jest tania na skutek dotacji do OZE. Niemcy wydają na ten cel ponad 20 mld euro rocznie, a ponadto kosztów tych dotacji nie ponosi przemysł, tylko – znacznie zamożniejsi niż Polacy – odbiorcy indywidualni. To dlatego w krajach o dużym udziale OZE – także w Szwecji – ceny na rynku hurtowym są znacznie niższe niż w Polsce, ale na rynku detalicznym odbiorcy płacą znacznie więcej.