Czysta energia musi być przystępna cenowo, w przeciwnym razie duża część świata nie weźmie udziału w projekcie transformacji energetycznej.
W latach 70. XX w. doświadczyliśmy dwóch skoków inflacji, a stopy procentowe wzrosły zarówno na początku, jak i pod koniec dekady.
Idąc tym tokiem myślenia – znajdujemy się w miejscu, w którym pierwszy skok inflacji się skończył. I nie jesteśmy na poziomie 0 czy 2 proc. Wciąż jesteśmy na poziomie 4 proc. Teraz pytanie brzmi, czy mechanizmy, które mogą dalej obniżać inflację, będą funkcjonować. Jednym z kluczowych aspektów jest dostęp w pełnej skali do materiałów i energii. Nieznacznie wzrósł on w porównaniu z zeszłym rokiem, ale nie masowo. To nadal wywiera presję na system.
Płace, które musiały wzrosnąć, aby zrekompensować inflację, a to wywindowało ceny. Tak więc myślę, że nadal mamy do czynienia ze scenariuszem „wyższa inflacja na dłużej”. Ale jak bardzo ona wzrośnie i czy nastąpi kolejny skok? W tej chwili strona podażowa w obszarze pracy, produktywności czy materiałów i energii nie wzrosła na tyle, aby wyeliminować zmienność.
Groźba strajku w Australii spowodowała wzrost cen gazu w Europie o 40 proc. Oznacza to, że system nadal jest bardzo ciasny. Pytanie brzmi: czy prowadzimy organiczne prace, aby utrzymać go w ryzach?
Choć rozwój odnawialnych źródeł energii przyspiesza, to całkowity miks energetyczny nie zmienia się wystarczająco szybko. W zeszłym roku przedstawialiśmy wykres pokazujący spadek inwestycji w energię. W ciągu ostatnich 18 miesięcy one wzrosły, ale nadal nie przekroczyły poziomu z roku 2014. A powinny być o wiele wyższe niż wtedy.
Potrzebujemy pełnego spektrum rozwiązań energetycznych, obejmującego wszystkie możliwości. Co więcej, czysta energia musi być przystępna cenowo, w przeciwnym razie duża część świata nie weźmie udziału w projekcie transformacji energetycznej. A na drogiej energii straci wielu niezamożnych ludzi w Europie oraz duża część naszego przemysłu.
W naszym raporcie na temat konkurencyjności Europy podkreśliliśmy, że wyceny europejskich spółek publicznych rosły o 1 pkt proc. wolniej niż średni wzrost spółek amerykańskich. Trend ten utrzymuje się od dziesięcioleci. 1 pkt proc. to niewiele, ale jeśli to się utrzymuje przez 30 lat, to znaczy, że jesteśmy o 30 proc. w tyle. To nie wróży nic dobrego.
Składa się na to wiele czynników. Europa jest bardziej rozdrobniona, co utrudnia wprowadzanie nowych inicjatyw. Różnorodność produktów musi być większa, a ponadto europejskie regulacje różnią się od amerykańskich. Trzeba pamiętać, że Stany mają ustawę o ograniczaniu inflacji (IRA).
To faktycznie problem. Utrudnia to tylko konkurencję. Ale z drugiej strony całe społeczeństwo, zarówno europejskie, jak i amerykańskie, uczy się tylko na podstawie rzeczywistych zdarzeń. Wysokie ceny energii, słabe bezpieczeństwo energetyczne i problemy z dostawami żywności nauczyły nas, że musimy się zająć tymi kwestiami. W czasach obfitości mogliśmy wytwarzać produkty o niskiej użyteczności. Nasza dzisiejsza rzeczywistość jest inna.
Proces ten bardzo nasilił się w ostatnim roku, a IRA była jednym z kluczowych czynników, które wywarły na nas wpływ.
Jedno i drugie, ponieważ zachowania wyborców wskazują, jak ludzie reagują na różnego rodzaju kwestie. Intensywność debaty rosła z powodu powolnej skali transformacji energetycznej w ciągu ostatniej dekady.
Przez dekadę dokładaliśmy 1–2 proc. energii odnawialnej rocznie, podczas gdy powinno to być 10 czy 20 razy więcej. Bez przyspieszenia działań kwestie takie jak brak przystępnej cenowo energii będą miały wpływ na przemysł i ceny energii dla obywateli. Teraz szybciej się uczymy i miejmy nadzieję, że proces ten ustabilizuje się na odpowiednim poziomie.
Powszechnie zakłada się, że brakuje kapitału wysokiego ryzyka. Nie sądzę, by brakowało nam europejskich przedsiębiorców, to raczej kwestia tego, jak duży jest rynek. Przedsięwzięcia ukierunkowane np. na Niemcy mają mniejszą skalę niż te ukierunkowane na USA. Choć w Europie są przykłady przedsięwzięć, które rozwinęły się na skalę globalną i faktycznie pozyskały odpowiednie finansowanie, istnieje jednak poczucie, że jeśli jesteś przedsiębiorcą w Niemczech, to będziesz robić coś w Niemczech, a być może potem wyjdziesz dalej do jakichś czterech innych krajów. W Stanach Zjednoczonych rozwinięcie działalności jest łatwiejsze. Są też pewne kwestie techniczne...
Na przykład jeśli ktoś chce wejść w Europie z bankiem cyfrowym, to musi uruchomić dziesięć banków, a w USA wystarczy jeden. Mamy do czynienia z dużą fragmentaryzacją. Jeśli dobry europejski przedsiębiorca konkuruje z dobrym amerykańskim przedsiębiorcą – na skalę europejską w porównaniu ze skalą amerykańską – to różnica jest znacząca. Amerykanin może łatwiej wejść na rynek globalny ze względu na powszechność języka angielskiego, co stanowi istotną różnicę.
Rządy zdały sobie z tego sprawę i wprowadziły dopłaty do energii. Nadal jednak są wyzwania związane z mieszkalnictwem, edukacją i ochroną zdrowia. Nie można subsydiować wszystkiego. Koniec końców konieczne są wzrost, dobrobyt i dobre miejsca pracy.
Europa nie ma łatwo, ale właśnie to jest w niej piękne. Kiedy Europa Wschodnia dołączyła do UE, jednolity rynek odegrał kluczową rolę w nadrobieniu zaległości. Nie wszystko jest złe, choć jest jeszcze wiele do zrobienia.
Trzeba to wyważyć. Kwestią kluczową dla Europy nie jest to, jak funkcjonuje ona dzisiaj, bo jest całkiem dobrze, lecz to, jak długo może tolerować powolne spadki. Wspomnieliśmy już, że różnica w dynamice wzrostu między Europą a USA wynosi 1 pkt proc. i że może się wydawać, że to niedużo. W końcu nie jest to np. 5 pkt proc. Ale w ciągu 20 lat zostajemy w tyle o 20 proc. Musimy więc znaleźć optimum korzystne dla Europy, którą wszyscy kochamy, pozbyć się tego niezdecydowania w kwestii wzrostu gospodarczego.
To dlatego, że to, co się dzieje na bieżąco, uświadamia nam, co nie działa. A więc tempo uczenia się w ciągu ostatniego roku było o wiele wyższe niż wcześniej.
Rzeczywistość jest niełatwa.
Nie chodzi tylko o działania w skali mikro, kluczowa jest jak najszersza dyskusja. Bardzo istotne jest zaangażowanie Mario Draghiego w temat europejskiej konkurencyjności. Sygnalizuje to przejście na wyższy poziom dyskusji.
Widzimy również sytuacje, w których ludzie uznają, że posunęliśmy się za daleko, a więc dokonujemy korekt w postaci dotacji, a potem rozwiązujemy faktyczny problem. To właśnie mam na myśli, gdy mówię o procesie uczenia się. Prowadzimy rzetelną dyskusję na temat takich kwestii jak IRA. Dodałbym do tego jeszcze akt w sprawie chipów. Europejska reakcja w tych dwóch sprawach była o wiele bardziej aktywna niż chyba jakakolwiek inna polityka przemysłowa w ciągu ostatniej dekady.
Moim zdaniem najważniejsze pytanie brzmi: jak definiujemy wzrost i dobrobyt. Nie chodzi tylko o dach nad głową i wyżywienie, lecz o jakość życia. Jeśli chcemy zrównoważonego wzrostu sprzyjającego włączeniu społecznemu, to musimy zadbać o to, by ludzie nie tylko nie chodzili głodni, lecz także prowadzili życie o wysokim standardzie. W latach 60. i 70. w Holandii zrozumieliśmy, że co prawda mamy wystarczająco wysokie dochody, ale żyjemy w takim środowisku, że nie da się pływać w naszej największej rzece – Renie. Zmieniliśmy więc model wzrostu. Ale żeby pozwolić sobie na to, trzeba wyjść ze sfery ubóstwa i przezwyciężyć nasze problemy. Wierzę, że wzrost produktywności oraz pojawienie się sztucznej inteligencji i automatyzacji na to pozwolą. Wciąż możemy mieć w Europie wzrost, nawet jeśli liczba ludności nie wzrośnie. ©Ⓟ