Dziewięć miesięcy, dwa tygodnie i cztery dni – tyle w dniu wyborów parlamentarnych mija od chwili, gdy premier Ewa Kopacz ogłosiła program naprawczy dla Kompanii Węglowej. Co z niego zostało? Niewiele...
Dziewięć miesięcy, dwa tygodnie i cztery dni – tyle w dniu wyborów parlamentarnych mija od chwili, gdy premier Ewa Kopacz ogłosiła program naprawczy dla Kompanii Węglowej. Co z niego zostało? Niewiele...
W rządowej analizie zauważono, że w takiej formie jak dotychczas Kompania generująca średnio 200 mln zł strat miesięcznie nie może funkcjonować. Spółka powstała w 2003 r. z kilku innych upadłych spółek węglowych, których zobowiązaniami w dużej mierze została obciążona. Już na starcie nie była zdrowa. A Ministerstwo Gospodarki, któremu górnictwo podlegało do lutego tego roku, nic z problemem zarówno Kompanii, jak i całego sektora nie robiło.
Dlatego zaskoczeniem było to, że w styczniu zdecydowano się ogłosić konieczność zamknięcia 4 z 14 kopalń węglowego giganta przynoszących największe straty. Chodziło o kopalnie generujące aż 80 proc. straty gotówkowej KW – Brzeszcze, Pokój, Sośnica-Makoszowy i Bobrek-Centrum (tylko przez trzy ostatnie lata wygenerowały stratę 1,9 mld zł przy poniesionych nakładach inwestycyjnych 0,67 mld zł). Zakłady te miały trafić do Spółki Restrukturyzacji Kopalń (SRK) i docelowo zostać zamknięte (chyba że np. znajdzie się inwestor zainteresowany ich zakupem). Przeniesienie tych zakładów do SRK pozwalało na skorzystanie z pomocy publicznej – ponieważ od kilku lat Unia Europejska pozwala na dotowanie wyłącznie likwidacji kopalń. Zasoby, które miały zostać przekazane do SRK, to ok. 3 proc. zasobów bilansowych węgla w Polsce – dlatego ich likwidacja nie byłaby zagrożeniem bezpieczeństwa energetycznego, w Polsce wciąż niemal 90 proc. energii elektrycznej produkujemy z węgla kamiennego i brunatnego. Zwłaszcza że to nadpodaż ok. 10 mln ton węgla jest naszym problemem.
A co z pozostałymi kopalniami? Rząd zaproponował, by Piekary kupił w 100 proc. państwowy Węglokoks, a dziewięć pozostałych zakładów miało trafić do Nowej Kompanii Węglowej. Wygaszane kopalnie zatrudniały ok. 10,5 tys. ludzi. 6 tys. pracowników miało znaleźć zatrudnienie w Nowej KW. Pozostali dołowi (ok. 2,1 tys. ludzi) mieli dostać możliwość skorzystania albo z czteroletniego urlopu górniczego płatnego 75 proc. (bez zakazu pracy poza górnictwem w tym czasie), albo z jednorazowej odprawy pieniężnej (dla osób, które mają więcej niż 4 lata do emerytury) o równowartości 24-miesięcznego wynagrodzenia. Pracownikom przeróbki mechanicznej węgla (ok. 1,1 tys. osób) miano wypłacić odprawy w wysokości 10-miesięcznego wynagrodzenia.
Ponadto w Nowej KW miał zostać wprowadzony 6-dniowy tydzień pracy kopalni, a wypłaty dodatków do wynagrodzeń miały być uzależnione od wyników finansowych firmy. Koszt realizacji programu naprawczego oszacowano wówczas na 2,3 mld zł, z czego 1,4 mld zł w roku 2015. Źródła finansowania – budżet oraz Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Po 10 dniach od ogłoszenia rządowego programu, 17 stycznia 2015 r. podpisano porozumienie rząd – Kompania Węglowa – związki zawodowe. I w tym momencie rozpoczęła się ta trwająca do dzisiaj „piękna katastrofa”.
Porozumienie postawiło na głowie rządowe propozycje, bo z szumnych zapowiedzi zamykania kopalń niewiele zostało. Otóż z listy do zamknięcia zniknął Pokój. Do SRK miały trafić Brzeszcze, ale zostały objęte specjalnym zapisem – mają zostać sprzedane do 30 września, a jak nie, to wrócą pod skrzydła Kompanii (to chyba był najbardziej kuriozalny zapis tego porozumienia). Zespolone kopalnie Sośnica-Makoszowy i Bobrek-Centrum ponownie rozdzielono i ustalono, że Sośnica zostanie w Kompanii, Bobrek trafi do Węglokoksu, a Makoszowy i Centrum do SRK – oczywiście w celu znalezienia inwestora, ale w sumie do likwidacji. Okazało się więc, że Nowa KW będzie liczyć jednak 11 kopalń, a zlikwiduje się w zasadzie (jak dobrze pójdzie) dwie połówki dotychczasowych zakładów. Oprócz tego wynegocjowano lepsze warunki programu dobrowolnych odejść dla innych pracowników niż dołowi, a w międzyczasie podczas negocjacji w ekspresowym tempie Sejm uchwalił nową ustawę górniczą pozwalającą na wprowadzenie górniczych urlopów oraz określającą działalność SRK. Rząd oszacował, że po zmianach realizacja programu naprawczego Kompanii pochłonie ok. 2,5 mld zł. I nadal zapewniał, że w okolicach czerwca w projekt zaangażuje się m.in. energetyka. No i zaczęły się schody.
Przez kilka miesięcy po podpisaniu porozumienia wokół Kompanii było względnie cicho. Węglokoks zapłacił bowiem 500 mln zł na poczet zaliczki na przejmowane kopalnie w ramach Nowej KW, co pozwoliło KW odetchnąć i zachować względnie płynność finansową. Prezes KW Krzysztof Sędzikowski stawał na głowie, by sprzedać milionowe zapasy węgla, co doprowadziło do konfliktu z innymi spółkami, w tym prywatnymi Bogdanką i Silesią. Ta pierwsza zaskarżyła nawet działania Kompanii do UOKiK, jednak urząd nie dopatrzył się w działaniach śląskiego giganta dumpingu, choć Kompania sprzedawała węgiel energetyczny po ok. 5 zł za 1 GJ, podczas gdy średnia rynkowa wynosiła wtedy w Polsce ok. 10 zł za 1 GJ.
Zgodnie z założeniami Węglokoks stworzył spółkę celową na poczet Nowej KW (chodzi o tzw. Węglokoks ROW), kupił także zakłady Piekary i Bobrek, z kolei wszystkie kopalnie, które miały zostać przekazane do SRK – trafiły tam. Mimo styczniowych deklaracji Tauronu o zainteresowaniu kupnem kopalni Brzeszcze transakcji miesiącami nie udało się zrealizować. W Ministerstwie Skarbu zdążył się zmienić szef resortu (Włodzimierza Karpińskiego zastąpił Andrzej Czerwiński), a sprawa stała w miejscu. Konflikt na linii właściciel – zarząd Tauronu zaczął przypominać brazylijską telenowelę. W sierpniu nie udało się odwołać kierujących spółką. Na posiedzeniu rady nadzorczej nie było kworum – a konkretnie prezesa Dariusza Lubery i wiceprezesa Aleksandra Grada, którzy byli największymi przeciwnikami zmuszania Tauronu do zakupu nierentownych Brzeszcz (uważali, że to działanie na szkodę spółki). Jednak 1 października zarząd Tauronu wymieniono (prezesem został Jerzy Kurella), i negocjacje nabrały tempa i już 19 października umowa przedwstępna została podpisana.
Okazało się też, że po wszystkich manewrach wokół Kompanii wystarczy „tylko” 1,5 mld zł w roku 2015 i 2016 (a nie 2,5 mld zł), by postawić ją na nogi i by w 2017 r. EBITDA wynosiła... 2 mld zł.
Nowa Kompania Węglowa miała powstać do 30 września. Miesiącami do zaangażowania w projekt nie udało się przekonać spółek energetycznych – ani prośbą, ani groźbą. Poznańska Enea np. od początku mówiła, że w biznes kompanijny nie wchodzi. I słowa dotrzymała – ogłosiła bowiem wezwanie na zakup lubelskiej Bogdanki. Jest na całkiem dobrej drodze, by kopalnię przejąć (choć rząd zakładał, że potencjalnie mogłaby ona być inwestorem dla Katowickiego Holdingu Węglowego).
Rząd przygotował więc kolejne scenariusze – a to Fundusz Inwestycji Polskich Przedsiębiorstw stworzony przez BGK i PIR, a to zaangażowanie w Nową KW Towarzystwa Finansowego Silesia dokapitalizowanego akcjami wartymi ok. 1,4 mld zł PGE, PGNiG i PZU (pomysł podważyła Komisja Europejska, ostrzegając przed wszczęciem postępowania dotyczącego niedozwolonej pomocy publicznej). Wreszcie resort skarbu wymyślił, że TF Silesia po prostu przejmie kopalnie Kompanii Węglowej, a wtedy w projekt włączą się inni inwestorzy (w tym część udziałów dostanie Węglokoks, który już wcześniej wpompował w KW 0,5 mld zł).
Reasumując – po wyborach nowy rząd na pewno nie będzie miał 100 dni spokoju, przynajmniej ze strony górnictwa, bo Kompania ma pieniądze może do końca listopada, a nie jest przecież jedynym państwowym podmiotem górniczym, który ma kłopoty.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama