PiS w kampanii puszcza oko do wyborców obiecując im obronę energetyki węglowej na tak długo, jak będzie to konieczne. Tymczasem chyba sami politycy partii rządzącej nie wierzą w możliwość jakiejkolwiek specjalnej ścieżki dla Polski, jeśli chodzi o poluzowanie zapisów wynikających z Fit for 55. Dziwi fakt, że zamiast pokazywać, jak dużo udało się w ostatnich latach zrobić w zakresie zielonej energetyki, rząd stawia na niewiarygodną narrację.
Polacy chcą zielonej energii
Polska, jak wynika z raportu Health and Environment Alliance, jest krajem najbardziej uzależnionym w UE od energetyki węglowej. Około 60 proc. energii generują elektrownie spalające węgiel. Nie ma wątpliwości, że przyjęte przez Unię Europejską założenia w zakresie polityki klimatycznej są dla naszego kraju ogromnym obciążeniem. Ale też nie jest winą Unii Europejskiej, że przez wiele lat polskie rządy uważały, że z zieloną zmianą w energetyce „jakoś to będzie”. Politycy bowiem uważali, że nie ma takiej ceny, której nie byłoby warto zapłacić za spokój ze strony górniczego lobby. Okazało się, że ta cena jest bardzo wymierna. I że zapłaci ją cała polska gospodarka.
Buńczuczne zapowiedzi polityków Zjednoczonej Prawicy, że nie dadzą Polsce narzucić warunków odejścia od węgla, stanowią retorykę wiecową, ale nie idą za nimi żadne konkrety. Jak zresztą mają pójść, skoro obecny rząd nie jest w stanie zaproponować racjonalnej alternatywy dla lansowanej przez KE formuły zielonej zmiany, a wokół swoich postulatów zbudować szerszej koalicji?
Próby odwlekania kluczowych zmian w polskiej energetyce w imię mrzonek oznaczają ryzyko utraty konkurencyjności przez polską gospodarkę. W dodatku większość Polaków ten kierunek zmian popiera. Co więcej, wpisuje się on w znakomicie w postulat niezależności energetycznej i surowcowej, mocno akcentowany przez obóz rządzący. A spółki kontrolowane przez Skarb Państwa szeroko inwestują w nisko- i zeroemisyjne źródła energii.
Sukcesy, którymi się nie chwalimy
Jeżeli liczymy na to, że Polska będzie mogła korzystać z elektrowni węglowych jeszcze długo po 2025 roku, to po co nam aż trzy elektrownie jądrowe – dwie w ramach programu rządowego i jedna budowana przez konsorcjum z udziałem PGE? Po co nam mały atom? Skala inwestycji koncernów kontrolowanych przez państwo pokazuje, że przynajmniej władze tych spółek w mit „węglowej ulgi” nie wierzą. Bo przecież konieczne inwestycje w zieloną energetykę były kluczowym uzasadnieniem dla połączenia Orlenu, Lotosu i PGNiG. I dzisiaj w oficjalnej strategii Orlenu czytamy, że do 2030 roku koncern chce na zielone projekty przeznaczyć 120 mld zł, czyli 40 procent wszystkich nakładów inwestycyjnych. W przyszłym roku na Bałtyku ma się zacząć budowa farmy wiatrowej Baltic Power. Na lądzie powstają wielkie farmy fotowoltaiczne Orlenu – kilka tygodni temu oddano do użytku farmy w Wielbarku i w Przykonie, które zaopatrzą w energię ok. 40 tysięcy gospodarstw domowych. Mało tego: do końca dekady Orlen zamierza przeznaczyć prawie 7,4 mld zł na projekty z zakresu zielonych technologii wodorowych.
Proces zielonej zmiany w polskiej energetyce jest zatem realnie prowadzony. Zmiana ta jest realizowana przez polskie firmy, zatem odpada rytualny w obozie PiS argument straszenia międzynarodowymi koncernami, które podporządkują sobie naszą gospodarkę. Do tego – między innymi dzięki fuzji Orlenu z innymi państwowymi grupami – na taką zmianę są potężne środki. W imię czego zatem skupiać się na mrzonkach, a nie wykorzystać dużą szansę dla polskiej gospodarki?
Jeżeli szukać obszarów, które mogłyby połączyć polskich polityków różnych opcji, to takim obszarem jest energetyka. Trudno wyobrazić sobie, że gdyby na jesieni stery rządów przejęła opozycja, to zahamuje ona inwestycje państwowych spółek w zieloną energię czy ogłosi odwrót od atomu. Tym bardziej dziwi chowanie realnych efektów za pustymi frazesami o obronie energetyki węglowej.
Andrzej Arendarski
Prezydent Krajowej Izby Gospodarczej