Sam rozwój OZE nie wystarczy. By uniknąć wyłączeń prądu, pilnie potrzebujemy inwestycji w stabilne źródła.

Polsce udało się wynegocjować z Unią Europejską przedłużenie funkcjonowania rynku mocy do 2028 r. Bez tego mechanizmu utrzymanie w systemie elektroenergetycznym starych, nierzadko nierentownych bloków węglowych byłoby niemożliwe. Już za dwa lata musielibyśmy liczyć się z poważnym ryzykiem blackoutów.

1040 godzin pod kreską

Sprawa jednak nie została załatwiona, bo według Polskich Sieci Elektroenergetycznych w 2030 r. grozi nam, że całymi tygodniami operator będzie miał problemy z bilansowaniem sieci.

Rynek mocy ma gwarantować bezpieczeństwo dostaw energii, zapewniając, że w systemie będą wystarczające zasoby mocy. Uczestnikom nie płaci się za sprzedaną energię, tylko za gotowość do jej dostarczenia. Polskie Sieci Elektroenergetyczne, operator polskiego systemu przesyłu, stworzyły symulację mocy węglowych w krajowym systemie w dwóch scenariuszach: w jednym, w którym rynek mocy obowiązuje dalej, i w drugim – bez tego wsparcia. Wynika z nich, że mechanizm ten daje nam kilka lat spokoju, ale bez pilnych inwestycji za pięć lat możemy mieć kłopoty. Wysokoemisyjne i nierentowne, ale stabilne jednostki będą wyłączane i pomimo szybkiego rozwoju OZE nie będzie innych stabilnych źródeł, które bilansowałyby system. Wprawdzie trwają inwestycje w elektrownie gazowe, ale do ich ukończenia upłynie jeszcze sporo czasu – największy projekt, należąca do PGE elektrownia w Rybniku, ma zostać uruchomiona w 2027 r. Tak zwany duży atom jest odległą perspektywą – pierwszy blok ma ruszyć w 2033 r., a mające powstać najwcześniej w 2029 r. małe reaktory modułowe nie są na tyle sprawdzoną technologią, żeby opierać na niej nasze bezpieczeństwo. Mamy też za mało magazynów energii.

O stabilności dostaw energii elektrycznej mówi wskaźnik LOLE (ang. Loss of Load Expectation). Jest to oczekiwany sumaryczny czas trwania deficytów mocy w rozpatrywanym okresie. Wskaźnik ten jest standardem bezpieczeństwa dostaw energii elektrycznej do odbiorców końcowych i obecnie wynosi nie więcej niż trzy godziny w skali roku. Jest to wynik mieszczący się w normie, który oznacza względne bezpieczeństwo energetyczne. Jednak w 2030 r. wskaźnik ten wzrośnie do 1040 godzin, co oznacza, że przez ponad 43 dni w systemie będą niedobory mocy, które grozić będą przerwami dostaw energii elektrycznej. Jeśli sprawdzą się te prognozy, w skali roku zabraknie nam 1796 GWh energii elektrycznej. Według szacunków PSE, żeby uniknąć niedoborów, do 2030 r. potrzebowalibyśmy nawet 6 GW mocy w stabilnych źródłach. Dla porównania Elektrownia Bełchatów, największa elektrownia węglowa w Polsce, ma 5,3 GW mocy.

Jednak zapotrzebowanie na moc może być jeszcze większe, ponieważ popyt na energię elektryczną w Polsce może rosnąć szybciej, niż założone jest to w obecnych prognozach. Duże inwestycje w przemyśle są rzeczą pożądaną z punktu widzenia wzrostu gospodarczego, ale mogą stanowić zagrożenie dla stabilności systemu energetycznego.

Trzeba oszczędzać i inwestować

Co możemy zrobić, żeby uniknąć czarnego scenariusza? Zdaniem Bernarda Swoczyny, analityka Fundacji Instrat, dużą pomocą będzie rozwój usług elastyczności, np. dobrowolne zgody przedsiębiorców na to, by w określonych godzinach obniżyć zapotrzebowanie na prąd (DSR – Demand Side Response). – Działa to już teraz i przynosi obu stronom wymierne korzyści – mówi DGP. Jego zdaniem powinniśmy przede wszystkim inwestować w efektywność energetyczną, co zmniejszy nasze zapotrzebowanie i obniży rachunki. Jak przypomina ekspert, w tym roku zapotrzebowanie na energię w Polsce spadło wyraźnie, w niektórych miesiącach nawet o 10 proc. w porównaniu z analogicznymi okresami w zeszłym roku. Jest to związane z tym, że coraz więcej domów i firm na swoich dachach ma panele słoneczne, więc częściowo korzysta ze swojego prądu.

– Poza tym po dużych podwyżkach rachunków za energię szukamy oszczędności. Sądząc po spadającym zużyciu energii, to naprawdę działa. Od początku roku mniejsze zużycie prądu dało odbiorcom oszczędności wynoszące kilka miliardów złotych – mówi rozmówca DGP.

Potrzebne są też nowe elektrownie biomasowe i biogazowe. Bardzo prawdopodobne, że będziemy musieli ratować się importem energii. Trzeba też liczyć na rozwój nowych technologii, np. związanych z wodorem, które być może będą mogły stanowić rozwiązanie dla obecnych problemów.

Nie jest jednak jasna przyszłość funkcjonowania rynku mocy po 2028 r. Niebawem ma powstać Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Energetycznego skupiająca w jednym podmiocie aktywa węglowe, które dotychczas należały do teoretycznie konkurujących ze sobą koncernów energetycznych. Na kontrakty mocowe mogą liczyć elektrownie wyłaniane w wyniku aukcji, co oznacza wsparcie dla podmiotów, które zaproponują najniższą cenę za dyspozycyjność. Mechanizm ten zakłada konkurencję, o której trudno mówić, gdy uczestnicy aukcji będą zarządzani przez jeden podmiot. ©℗

ikona lupy />
Moce węglowe w Polsce / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe