Berlin i Tokio wywalczyły na szczycie w Hiroszimie łagodniejsze podejście do inwestycji związanych z dywersyfikacją dostaw gazu.

„W wyjątkowych okolicznościach związanych z rugowaniem naszej zależności od rosyjskich dostaw surowców energetycznych, wspierane publicznie inwestycje w sektorze gazowym mogą być zasadne jako tymczasowa odpowiedź” – oświadczyli liderzy państw G7 zebrani na zakończonym wczoraj szczycie w Hiroszimie.

Szczególną rolę w łagodzeniu skutków surowcowego odwrotu od Rosji może odegrać – według nich – zwiększony import dostarczanego drogą morską gazu w formie skroplonej, czyli LNG. Na takich zapisach zależało zwłaszcza gospodarzom spotkania, choć problem rosyjskiego gazu dotyczy ich w mniejszym stopniu niż krajów europejskich.

Tokio jest jednym z największych światowych importerów LNG i traktuje je jako kluczowe paliwo w swojej transformacji, chce także uznania produkowanego na jego bazie wodoru za paliwo niskoemisyjne. Dopuszczenie inwestycji gazowych poparli też Niemcy, których konieczność zastąpienia rosyjskich dostaw zmusiła w ostatnim roku do błyskawicznego rozwoju infrastruktury do odbioru LNG. W dokumencie pojawiła się także wzmianka o technologiach wychwytu i magazynowania emisji oraz zgodnym z celami klimatycznymi wykorzystaniu amoniaku. Według komentatorów to skutek zabiegów Tokio o przestrzeń dla promowanych przez siebie tzw. czystych technologii węglowych.

Dwa dni wcześniej z apelem do liderów G7 o zakończenie ery paliw kopalnych i podjęcie działań zmierzających w tym kierunku na arenie międzynarodowych negocjacji klimatycznych wystąpili przywódcy Holandii, Chile, Nowej Zelandii i czterech państw wyspiarskich – Wysp Marshalla, Palau, Saint Lucia i Vanuatu – zaliczanych do grupy najbardziej zagrożonych przez kryzys klimatyczny.

W komunikacie po szczycie G7 politycy wskazali jednak, że priorytet w działaniach na rzecz „derusyfikacji” powinny mieć oszczędzanie gazu, poprawa efektywności energetycznej i rozwój OZE. Decyzje o gazowych inwestycjach powinny być – ich zdaniem – podejmowane ostrożnie, a wsparcie dla nich mieć charakter warunkowy.

Podkreślono, że nowe projekty nie mogą zagrozić osiągnięciu neutralności klimatycznej w perspektywie 2050 r. oraz realizacji celów porozumienia paryskiego (dokument z 2015 r., uzgodniony w gronie ponad 190 państw, zobowiązuje sygnatariuszy do działań mających zahamować ocieplenie ziemskiej atmosfery w tym stuleciu w granicach 2 st. C, a w optymalnym scenariuszu 1,5 st. C względem średniej temperatury sprzed rewolucji przemysłowej) ani przyczynić się do efektu windowania popytu na błękitne paliwo w dłuższej perspektywie.

Powołując się na ustalenia prestiżowego Międzyrządowego Zespołu ds. Zmiany Klimatu (IPCC) „siódemka” podkreśla, że coraz bardziej odczuwalne na świecie przejawy kryzysu klimatycznego wymagają redukcji globalnych emisji gazów cieplarnianych do końca dekady o ok. 43 proc. w porównaniu do 2019 r., a do 2035 r. o 60 proc. (przy czym elektroenergetyka ma być wtedy w pełni lub w dominującej mierze bezemisyjna). Liderzy G7 sugerują w tym kontekście, by wszelkie dopuszczone inwestycje były ściśle zintegrowane z krajowymi strategiami na rzecz upowszechnienia wodoru ze źródeł odnawialnych i niskoemisyjnych.

Mimo tych zastrzeżeń deklaracja G7 wzbudziła niepokój po stronie organizacji ekologicznych. Aktywiści przywołują m.in. ustalenia Międzynarodowej Agencji Energii, zgodnie z którymi w scenariuszu ograniczenia ocieplenia do 1,5 st. C nie ma miejsca na nowe inwestycje w paliwa kopalne. Brytyjski Oxfam zarzucił grupie, że potraktowała rosyjską inwazję na Ukrainę „jako pretekst”, by uzasadnić dalsze finansowanie błękitnego paliwa.

Wskazywano też, że najnowsze oświadczenie oznacza krok w tył w stosunku do wcześniejszych stanowisk „siódemki”. Najbogatsze demokracje zobowiązały się m.in. do zatrzymania do końca 2022 r. międzynarodowego finansowania dla paliw kopalnych, a nie dalej jak w zeszłym miesiącu ministrowie G7 odpowiedzialni za sprawy klimatyczne ogłosili przyspieszenie procesu odejścia od paliw kopalnych (choć nie określili konkretnego terminu jego zakończenia).

Szczyt nie postanowił natomiast – wbrew wcześniejszym nieoficjalnym zapowiedziom – o wyłączeniu z użytkowania na czas trwania działań wojennych w Ukrainie rurociągów, którymi paliwa przestały płynąć do Europy na skutek jednostronnych decyzji Rosji. Takie zapisy wyeliminowałoby możliwość wznowienia dostaw m.in. biegnącym przez Polskę i Białoruś Jamałem. Nadal nie ma też mowy o innej formie objęcia restrykcjami gazu ziemnego ze Wschodu. Temat pojawił się wprawdzie w rozmowach o 11. pakiecie sankcji UE na Rosję, ale i tam konsensus jest uważany za mało prawdopodobny. W komunikacie G7 poprzestano na luźniejszej deklaracji dalszych działaniach zmierzających do przecięcia energetycznych zależności od Moskwy. Wymieniono w tym kontekście cywilne technologie nuklearne i związane z nim towary, co można odczytywać jako ruch w kierunku objęcia sankcjami rosyjskiego paliwa jądrowego. G7 zapowiada także podtrzymanie i dodatkowe uszczelnienie przyjętych już sankcji energetycznych, w tym mechanizmów najmocniej uderzających w dochody eksportowe Kremla: unijnego embarga na ropę i produkty naftowe oraz limitów cenowe na rosyjskie paliwa.

OPINIA

Podwójne standardy na najwyższym szczeblu

Na pół roku przed tegorocznym szczytem COP28 w Dubaju i tak mało kto wierzy, że przyniesie on przełomowe decyzje, które przybliżą świat do neutralności klimatycznej. Teraz można się spodziewać, że o zaufanie między partnerami i sukcesy w negocjacjach będzie jeszcze trudniej.

Sceptycyzm wynikał dotąd w dużej mierze z postawy gospodarza konferencji, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, jednego z największych na świecie eksporterów ropy. Dość powiedzieć, że do pokierowania obradami desygnowano prezesa państwowego koncernu naftowego ADNOC. Podstaw do optymizmu nie daje też rozpętana przez Kreml wojna w Ukrainie i narastające napięcia na linii Waszyngton-Pekin. Ale tym razem perspektywy klimatyczne pociemniały jednak za sprawą polityków z zamożnych państw demokratycznych.

Największą i najczęściej wytykaną plamą na honorze gospodarek uprzemysłowionych było do niedawna niewypełnienie zobowiązań finansowych wobec krajów rozwijających się. Obietnica mobilizowania na cele transformacji co najmniej 100 mld dol. rocznie do 2020 r. ma jednak szansę zostać wypełniona w tym roku. Erozji ulega natomiast autorytet i wiarygodność szeroko pojętego Zachodu jako rzecznika odchodzenia od paliw kopalnych.

Przesłanki stojące za sobotnim oświadczeniem G7, w którym stwierdzono zasadność inwestowania w gaz ziemny w obliczu kryzysu energetycznego wywołanego agresywnymi działaniami Rosji, mogą wydawać się mocne i logiczne. Nie ulega wątpliwości, że manipulacje dostawami i atak na Ukrainę to okoliczności, które wymagają od Europy działań nadzwyczajnych, aby zapewnić swoim obywatelom bezpieczeństwo. Można też dodać, że – co do zasady – Europa stawia na strategię spójną z celami transformacyjnymi: nie obniża, a wręcz podnosi swoje cele dotyczące śladu węglowego i rozwoju zielonych technologii.

A jednak obawiam się, że trudno będzie liczyć w tej kwestii na zrozumienie po stronie w krajach, które już ponoszą konsekwencje zmiany klimatu albo tych, które naciskane są na podjęcie szybkich a zarazem kosztownych zmian w energetyce. No bo dlaczego w zasadzie ich argumenty za zastosowaniem „szczególnego” podejścia – np. podjęciem własnej, łagodniejszej ścieżki dekarbonizacji – mają być mniej istotne, niż w przypadku krajów z dłuższą historią rozwoju napędzanego węglem, stalą, ropą i gazem, a więc mają też znacznie większy udział w klimatycznym kryzysie? Dlaczego ich „okoliczności nadzwyczajne” stojące np. za hegemonią węgla w Indiach, RPA (czy nawet Polsce) mają być mniej ważne niż te doświadczane dziś przez Niemcy, które – można by argumentować – świadomie powierzyły swoje bezpieczeństwo energetyczne jednemu, niezbyt fortunnemu partnerowi i teraz ponoszą koszty tych błędów?

To oczywiście nie pierwszy raz, kiedy praktyka krajów, które mienią się pionierami i globalnymi liderami ochrony klimatu, odbiega od oczekiwań ruchów klimatycznych. Nie raz podnoszono już wątpliwości choćby w sprawie ubiegłorocznego zobowiązania G7 do wstrzymania międzynarodowego finansowania inwestycji związanych z paliwa kopalnymi (jego przestrzeganie jest wątpliwe choćby w przypadku Japonii, która angażuje się m.in. w projekty gazowe Azji Centralnej). Usankcjonowanie łagodniejszej polityki G7 wobec gazu w oficjalnej deklaracji liderów to jednak wydarzenie innej rangi, które wyłom w polityce klimatycznej poszerza.

Ustępując pod presją Niemiec i Japonii i podpisując się pod konkluzjami szczytu w Hiroszimie liderzy świata zachodniego dali kolejną podstawę do dyskusji o podwójnych standardach i pytań, w jakich okolicznościach interesy gospodarcze, społeczny dobrobyt i bezpieczeństwo muszą mieć pierwszeństwo wobec zobowiązań klimatycznych. I być może warto z tymi pytaniami na nowo się zmierzyć. Transformacji, która nie będzie realizowana w oparciu o odpowiednio wyważone cele, czytelne i sprawiedliwe zasady prędzej czy później zagrozi utrata demokratycznej legitymizacji. A jeśli tak, to najgorzej będzie udawać, że nic się nie stało.