- Lekarstwem na wyścig subsydiów ma być fundusz suwerenności, którego Polska ma szansę stać się głównym beneficjentem - mówi Maciej Burny, ekspert ds. polityki energetycznej, były dyrektor w PGE, prezes firmy doradczej Enerxperience.
Według wyliczeń Komisji Europejskiej Niemcy i Francja odpowiadają łącznie za ponad trzy czwarte notyfikowanych przez Brukselę planów pomocy publicznej w ramach poluzowanych, kryzysowych zasad. Sam Berlin - za ponad połowę. Zmierzamy w stronę rynku dwóch prędkości?
Jest takie ryzyko. Według Brukseli Polska skierowała w ramach tego mechanizmu na swój rynek ok. 10 mld euro, podczas gdy Niemcy - ponad 350 mld. Wyraźnie widać, że na uelastycznieniu przepisów dotyczących pomocy publicznej skorzystały nieliczne najbogatsze państwa UE. Jeszcze wyraźniej widać to, jeśli odwrócimy perspektywę i zauważymy, że zgodnie z kalkulacjami KE 24 z 27 państw odpowiada łącznie zaledwie za ok. 16 proc. wsparcia. Na problem zwróciła uwagę unijna komisarz ds. konkurencji Margrethe Vestager.
Jest szansa na zatrzymanie wyścigu subsydiów?
Vestager chciałaby, żeby UE odpowiedziała na dysproporcje, ustanawiając nowy fundusz, który pomógłby nadążyć tym krajom „27”, które nie dysponują równie dużymi możliwościami bud żetowymi - przede wszystkim w zakresie zadłużania się - co Niemcy czy Francja. A Ursula von der Leyen w Davos zapowiedziała, że Komisja przedstawi propozycję Europejskiego Funduszu Suwerenności. To właśnie ma być mechanizm, który wspierając przemysł w mniej zamożnych częściach UE, przywróci równowagę rynku.
To realne, żeby takie przedsięwzięcie się udało?
Pewności nie ma. Wszystko zależeć będzie od szczegółów propozycji, których jeszcze nie znamy: wielkości funduszu i sposobu jego finansowania. A ostatecznie od tego, czy uda się zdobyć dla tego rozwiązania poparcie państw członkowskich, a zwłaszcza głównych płatników do bud żetu UE.
unijnych „skąpców”, na czele z Niemcami, nie podchodzi Dotychczasowe doświadczenia wskazują, że grupa przychylnie do pomysłów nowych unijnych wydatków.
Z drugiej strony mamy rządy Włoch czy Francji, które mówią wręcz o powołaniu kolejnego funduszu na miarę Next Generation EU, czyli funduszu popandemicznej odbudowy o bezprecedensowej skali 800 mld euro, i o nowych instrumentach finansowania unijnych polityk. Częściową alternatywą może być przekierowanie środków z istniejących funduszy zapisanych w wieloletnim budżecie czy funduszu odbudowy. I zapewne to te możliwości będzie w pierwszej kolejności chciała wyczerpać Bruksela, ale to raczej będzie za mało - aby przywrócić równowagę na rynku, potrzebne byłyby nowe źródła finansowania.
Głównym problemem rzeczywiście jest stanowisko Berlina, który konsekwentnie gra na siebie i hamuje wysiłki, by stworzyć skoordynowaną politykę gwarantującą równowagę na unijnym rynku. Widać to było wyraźnie w dyskusji o limicie cen gazu, który ostatecznie został przyjęty, ale w formie, w której będzie bardzo trudny do wyegzekwowania. Natomiast idea niemieckiego pakietu gazowego nieprzypadkowo pojawiła się na krótko przed rozpoczęciem unijnej debaty w sprawie limitu cen gazu. Dla Olafa Scholza najważniejsza jest dziś zgoda KE na ten pakiet, który zapewni niemieckim odbiorcom błękitnego paliwa wsparcie rzędu 200 mld euro.
Co z tego wynika?
Że kluczem do uzyskania zgody Niemiec na fundusz suwerenności będzie sprawa unijnej notyfikacji. Jeśli proces zatwierdzania zostanie „przetrzymany”, będzie szansa na porozumienie. Gdy Berlin uzyska notyfikację, jego gotowość do ustępstw radykalnie spadnie. Wydaje się, że Komisja Europejska ma tego świadomość i nie spieszy się z wydaniem decyzji. Ale presja na nią będzie rosnąć.
Powinniśmy w tym sporze sprzyjać Brukseli?
Polska, ze względu na niższy poziom zamożności i wielkość gospodarki, może być jednym z największych, o ile nie największym beneficjentem ewentualnego funduszu suwerenności, ale na dziś to jest tylko idea, która musi zostać wypełniona treścią i przede wszystkim świeżymi pieniędzmi.
Niezależnie od tego, jak ostatecznie zostaną rozdzielone środki na walkę z kryzysem energetycznym, jest już chyba pewne, że Unia - tak jak USA - postawi na zielony protekcjonizm.
Przyjęcie przez Amerykanów pakietu antyinflacyjnego, który zakłada wsparcie dla tamtejszego przemysłu na poziomie 370 mld dol., było sygnałem, który przesądził, że Bruksela musi włączyć się w ten wyścig i przyjąć własne rozwiązania w zakresie ochrony przemysłu. Zeszłotygodniowe przemówienie Ursuli von der Leyen w Davos potwierdza moim zdaniem, że doszło w podejściu Komisji do przełomu. Po raz pierwszy tak jednoznacznie przewodnicząca zwróciła uwagę na problem zależności technologicznej i surowcowej unijnej transformacji energetycznej, przede wszystkim od Chin. I zapowiedziała szeroko zakrojone działania w zakresie przebudowy europejskich łańcuchów dostaw. Filarem nowej unijnej strategii ma być m.in. uproszczenie procedur dla strategicznych inwestycji i poprawa ich dostępu do finansowania czy ulgi podatkowe dla firm europejskich podobne do tych, jakie wprowadza Waszyngton. Ale zmiany mają też objąć politykę handlową UE, co oznaczać będzie w praktyce próbę ograniczenia ucieczki europejskiego kapitału inwestycyjnego do Chin - i odwrotnie.
Czy wejście na tę ścieżkę nie oznacza, że utrzymanie spójności i równowagi rynku wewnętrznego UE jest ważniejsze niż kiedykolwiek wcześniej?
Komisja powinna o to zadbać. Czy tak się stanie, zobaczymy, kiedy światło dzienne ujrzą konkretne propozycje legislacyjne, a zwłaszcza zapowiadanego Net-Zero Industry Act. Zarazem niemieckie firmy, które należą do światowych liderów sektora zielonych technologii, mają do odegrania kluczową rolę w procesie budowy niezależności UE. Niewątpliwie należą one do podmiotów najbardziej zainteresowanych parasolem ochronnym Unii przed konkurencyjnymi kosztowo koncernami chińskimi.
Jak w te plany UE wpisuje się planowane cło węglowe, czyli CBAM?
To może być kluczowe narzędzie, ale będzie narażone na skargi w ramach Światowej Organizacji Handlu. Mamy już zapowiedzi Pekinu, że nie będzie stosował się do tych przepisów, Amerykanie też są sceptyczni. Kwestia akceptacji CBAM przez głównych partnerów globalnych Unii jest więc nadal sprawą otwartą i dopiero w fazie pilotażowej tej opłaty (lata 2023-2026) będziemy mogli stwierdzić na ile jest ona skuteczna.
Co jest alternatywą?
Ochrona strategicznych sektorów ze względów bezpieczeństwa. W Polsce na poziomie krajowym mamy już regulacje, które de facto eliminują Chińczyków z rywalizacji o duże inwestycje w infrastrukturę krytyczną w energetyce. Spodziewam się, że kolejne kraje UE mogą iść w podobnym kierunku, ale kompetencje Brukseli są pod tym względem obecnie ograniczone.
Z punktu widzenia pozycji UE w rywalizacji globalnej istotnym problemem są ceny energii.
Tak, w Unii nadal znacząco wyższe niż choćby w USA na skutek wysokich cen paliw czy kosztów związanych z systemem uprawnień do emisji. To niewątpliwie czynnik odstraszający dla inwestorów. Szans na obniżenie obciążeń w unijnym ETS nie ma, wręcz przeciwnie, po nadchodzącej rewizji dyrektywy należy się spodziewać ich dalszego podnoszenia - do poziomu wyraźnie ponad 100 euro za 1 t CO2 w 2030 r. Jeśli chodzi o ceny paliw, możliwości oddziaływania Unii są ograniczone. Interwencje są czynnikiem, który wpływa na ocenę ryzyka regulacyjnego przez inwestorów i odbiera atrakcyjność rynkowi UE względem chociażby amerykańskiego, który takich regulacji nie ma.
O co powinna walczyć Polska?
Z punktu widzenia energetyki konwencjonalnej w Polsce sprawa ETS jest już rozstrzygnięta, jedyna ważna rzecz, którą udało nam się wywalczyć w ramach rewizji, to dodatkowe uprawnienia dla państw o dużym udziale ciepłownictwa sieciowego w systemie grzewczym, w tym Polski. Nie udało się natomiast znacznie zwiększyć np. Funduszu Modernizacyjnego, który miał kompensować Polsce dodatkowe koszty wynikające ze wzrostów cen uprawnień do emisji. Nie ma także mowy np. o dopuszczeniu przekazania na modernizację naszych jednostek węglowych części środków ze sprzedaży uprawnień, co byłoby bardzo korzystne z punktu widzenia ograniczenia ekspansji gazu w naszym miksie. Jednocześnie również finansowanie nowych elektrowni gazowych z przychodów z aukcji jest wątpliwe.
Ostatnią nadzieją będą negocjacje w sprawie przedłużenia wsparcia konwencjonalnych elektrowni z rynku mocy. W innym wypadku węglówki będą wypadać z tego systemu wsparcia już po 2025 r. Dodatkowym ważnym elementem będzie także tocząca się obecnie rewizja dyrektywy o emisjach przemysłowych, która narzuci wyśrubowane normy emisji zanieczyszczeń na nasze elektrownie węglowe pod koniec obecnej dekady. Tutaj potrzebne byłyby derogacje dla stopniowo zamykanych instalacji, żeby nie ponosiły miliardowych nakładów dostosowawczych skoro za parę lat będą zamykane.©℗