Zmiana przepisów liberalizujących tzw. zasadę 10H może się stać zakładnikiem rozgrywki o KPO.
Jutro wieczorem połączone sejmowe komisje energii i samorządu zaczną prace nad liberalizacją przepisów antywiatrakowych. W sumie rozpatrzą osiem projektów. Najważniejszy jest ten rządowy.
Spodziewano się, że na posiedzeniu w tym tygodniu Sejm już przegłosuje ustawę w tej sprawie. Jednak w zeszły czwartek szef sejmowej komisji energii Marek Suski (PiS) oznajmił w Radiu Zet, że dojdzie do tego „raczej w lutym”. Stwierdził też, że rządowy projekt „jest problematyczny”. Także rzecznik Prawa i Sprawiedliwości Rafał Bochenek mówił w ubiegłym tygodniu, że partia prawdopodobnie będzie chciała zmodyfikować zapisy projektu ustawy wiatrakowej.
Niech kompromis nas poprowadzi
Sceptyczna wobec zmiany przepisów konsekwentnie jest Solidarna Polska. - Nasze stanowisko wobec obecnego kształtu ustawy jest negatywne, ale będziemy analizować wszystkie poprawki, które zostaną zgłoszone - mówi nam jeden z polityków SP. Wskazuje też na wypowiedzi szefa partii Zbigniewa Ziobry, ministra sprawiedliwości, że gdyby faktycznie wiatraki gwarantowały najtańszą energię, to Niemcy i Holandia nie miałyby tak drogiego prądu.
W obozie rządzącym wśród zwolenników liberalizacji zasady 10H, która w praktyce niemal uniemożliwia budowę elektrowni wiatrowych w naszym kraju, są resorty klimatu i rozwoju oraz kancelaria premiera. Jednak wypowiedzi tej części obozu rządzącego także wskazują, że w wyniku prac Sejmu przepisy mogą być bardziej restrykcyjne niż w wersji rządowej.
Podczas czwartkowego tweetupu, czyli spotkania z użytkownikami serwisu Twitter, premier Mateusz Morawiecki oświadczył, że nie jest w stanie powiedzieć, czy w ustawie „będzie 500 czy 600 m” jako minimalna odległość wiatraków od zabudowań. Wyraził opinię, że rządowy projekt jest dobrą propozycją, ale jeżeli z innych propozycji wyłoni się jakiś kompromis, to „niech ten kompromis nas poprowadzi”.
W kuluarach można też usłyszeć, że zmiana ustawy może zostać zakładnikiem rozgrywki o Krajowy Plan Odbudowy. Liberalizacja ustawy antywiatrakowej to jeden z tzw. kamieni milowych, które Polska ma spełnić, by dostać pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy.
„Za”, ale…
Zapytaliśmy przedstawicieli klubów opozycyjnych, czy poprą zmianę przepisów w ciemno i jak zagłosują, gdy PiS będzie forsował np. zwiększenie minimalnej odległości wiatraków od zabudowań z 500 do np. 600 czy 750 m?
Najbardziej koncyliacyjne stanowisko w tej sprawie prezentują w rozmowie z DGP przedstawiciele Koalicji Polskiej i Polski 2050. - Jesteśmy za liberalizacją 10H - mówi nam poseł KP Jacek Tomczak. Według niego poparcie wydłużenia minimalnej odległości z 500 do np. 750 m - „jest do rozważenia, bo to i tak lepsze niż to, co jest”.
Paulina Hennig-Kloska z Polski 2050 przekonuje, że najlepszym kompromisem, zapewniającym komfort życia ludziom i rozwój energetyki wiatrowej, jest projekt złożony przez jej ugrupowanie. Zamiast kryterium odległości bierze on pod uwagę głośność instalacji. - W toku prac sejmowych będziemy przeciwni jakimkolwiek próbom zaostrzenia rządowego projektu. Jednak dla dobra sprawy będę rekomendować w naszym kole, by poprzeć liberalizację zasady 10H, nawet jak będzie symboliczna. Po wygranych wyborach przeprowadzimy dalszą liberalizację tych przepisów - zaznacza posłanka w rozmowie z DGP.
Najbardziej radykalny jest Paweł Poncyljusz z Koalicji Obywatelskiej. - Na pewno nie będziemy popierać w ciemno wszystkiego, co zaproponuje PiS. Nie ulegniemy narracji, że trzeba to zrobić, bo inaczej nie dostaniemy pieniędzy z KPO. Odpowiedzialność za stworzenie takich warunków, byśmy te fundusze dostali, spoczywa bowiem na obozie rządzącym, a nie na opozycji - mówi polityk DGP.
W podobnym tonie, choć nie tak ostro, wypowiada się Maciej Konieczny z klubu Lewicy: - Będziemy głosować za każdą sensowną liberalizacją, ale nie poprzemy żadnych fikcyjnych i szkodliwych rozwiązań. Przed podjęciem decyzji na pewno musimy przeanalizować projekt.
Krytyczne myślenie
Rząd przyjął projekt ustawy w tej sprawie w lipcu i skierował go do Sejmu. Jednak propozycja ta do stycznia pozostawała w tzw. sejmowej zamrażarce. W grudniu Rada Ministrów przyjęła autopoprawkę do projektu. Umożliwi ona lokalnym społecznościom korzystanie w formule prosumenta wirtualnego (który wytwarza energię w innym miejscu niż to, w którym ją zużywa) z prądu produkowanego przez elektrownię wiatrową ulokowaną w ich sąsiedztwie.
Zgodnie z autopoprawką inwestorzy na ten cel będą musieli przeznaczyć co najmniej 10 proc. mocy zainstalowanej danej elektrowni wiatrowej.
Włodzimierz Ehrenhalt, wiceprezes Stowarzyszenia Energii Odnawialnej, doradca Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, uważa, że rządowa autopoprawka „nie jest najbardziej fortunnym sposobem budowania koalicji inwestora ze społecznościami lokalnymi”. Jak mówi DGP, lepiej i prościej byłoby po prostu zagwarantować mieszkańcom obniżki cen prądu o 5-10 proc. Ale - jak zaznacza - autopoprawka „wydaje się mieć pozytywny odbiór, a co najważniejsze poddała krytycznemu myśleniu utarte od dawna poglądy w tym zakresie”. Ehrenhalt podkreśla, że od lat w dialogu z inwestorami postulował większe otwarcie na dzielenie się korzyściami z lokalnymi społecznościami. ©℗