Nowe elektrownie jądrowe realizowane są wciąż głównie na bazie technologii chińskich i rosyjskich. Europa stawia raczej na wydłużenie pracy istniejących jednostek.

Polski projekt jądrowy ma się wpisać w prorokowany w branży światowy renesans tej technologii – przekonywał we wczorajszej rozmowie z DGP prezes spółki odpowiedzialnej za realizacje rządowych planów atomowych Tomasz Stępień. Postanowiliśmy sprawdzić, czy pozytywny trend w branży faktycznie widać. I jak przekłada się on na sytuację koncernów, które mogą budować elektrownie w Polsce.
Według aktualnych danych Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej w tym roku przyłączono do sieci ok. 7,4 GW źródeł jądrowych, a w budowie na całym świecie jest dziś kolejnych prawie 60 GW. Ukończenie tych trwających jeszcze inwestycji oznaczać będzie zwiększenie istniejących mocy o ok. 15 proc.
Relatywnie duży przyrost nowych mocy nie oznacza jednak, że trudności, z którymi boryka się sektor energetyki atomowej, zwłaszcza na Zachodzie, należą już do przeszłości. Jak wskazuje Międzynarodowa Agencja Energetyczna (MAE), spośród wybudowanych w ostatnich pięciu latach 31 reaktorów, aż 27 opartych było na technologiach rosyjskich i chińskich. Po dwa bloki zrealizowano na bazie projektów francuskich i koreańskich. Ani jednego nie udało się w tym okresie ukończyć Amerykanom.
Państwa rozwinięte pozostają w tyle, także jeśli chodzi o budowane dziś reaktory. Na 56 reaktorów, które mają zostać sfinalizowane w najbliższych latach, trzy, o łącznej mocy nieco ponad 5 GW, opartych jest na technologiach francuskich – to blok Flamanville 3 we Francji i dwa reaktory w brytyjskim Hinkley Point, których ukończenie planowane jest w drugiej połowie dekady. Kolejne dwa (2,5 GW) – budowane w amerykańskim stanie Georgia – powstają na bazie technologii Westinghouse’a. Cztery reaktory (5,6 GW) realizuje koreański KHNP. Niemal cała reszta to jednostki oparte na technologiach rodem z Chin (18,5 GW), Rosji (ponad 17 GW) i Indii (2,6 GW). Powrót do atomu – po przerwie związanej z katastrofą w Fukushimie – planuje Japonia. Jednak wstępne założenia premiera Fumio Kishidy mówią o oparciu tych planów na kolejnej generacji reaktorów. W krajach Zachodu nabiera na razie na sile trend wydłużania pracy istniejących jednostek. Takie decyzje wydano już w przypadku ponad 50 GW mocy jądrowych, a ponad drugie tyle oczekuje na zgody regulatorów.
Problemem, z którym borykają się koncerny oferujące swoje technologie Polsce – amerykański Westinghouse, francuski EDF i koreański KHNP – są opóźnienia realizacji inwestycji. O ile pierwotnie zakładany czas budowy reaktorów był na poziomie około pięciu lat, w praktyce trwała ona od ośmiu do nawet kilkunastu lat. To m.in. przypadek budowanych przed EDF reaktorów Flamanville 3 i ukończonego niedawno w Finlandii Olkiluoto 3 czy realizowanych przez Westinghouse bloków Vogtle 3 i 4 w amerykańskiej Georgii. Był to jeden z czynników, które przyczyniły się do znaczących przekroczeń budżetów projektów jądrowych tych dostawców. Realne koszty inwestycji były większe od planowanych o około jedną trzecią w przypadku Koreańczyków. Inwestycja Westinghouse’a w Vogtle przekroczyła budżet około dwukrotnie, a największe dodatkowe koszty generował francuski EDF – bloki we Flamanville i w Olkiluoto, jak się szacuje, kosztowały od trzech do czterech i pół raza więcej, niż pierwotnie planowano.
Warszawa liczy, że – dzięki dokładnemu przestudiowaniu tych przypadków – w naszym programie podobnych problemów uda się uniknąć, a koszty ograniczyć do minimum. Z analiz branżowych wynika jednak, że jedną z podstawowych strategii ograniczania kosztów programów jądrowych jest budowa jednostek w ramach tej samej technologii. Opisywany przez ekspertów „efekt serii” wynika m.in. z ograniczenia nakładów związanych z wypracowaniem norm i standardów technicznych dla inwestycji. Pośrednie i bezpośrednie oszczędności, na jakie szanse daje budowanie elektrowni opartych na tej samej technologii, Agencja Energii Jądrowej afiliowana przy Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) szacuje nawet na 25–40 proc. wartości inwestycji. Efekt ten zostałby zaprzepaszczony w przypadku równoległej realizacji projektów z kilkoma partnerami czy w razie wyboru innego dostawcy technologii dla pozostałych lokalizacji planowanych w programie rządowym.
Choć część krajów UE, podobnie jak Polska, zintensyfikowała prace nad swoimi programami energetyki nuklearnej, niewiele wskazuje, by dysproporcja względem Wschodu miała się szybko zmniejszyć. Na zaawansowanym etapie planowania są na razie nowe jednostki w Wielkiej Brytanii i USA rzędu ok. 5 GW. Dla porównania ogłoszone projekty w Chinach opiewają tymczasem na 31 GW, w Rosji 25 GW, a w Indiach – 12 GW.
Mimo to wielu analityków patrzy w przyszłość z optymizmem. Według afiliowanej przy tej organizacji Agencji Energii Jądrowej już w drugiej połowie tej dekady koszt budowy mocy jądrowych może być o ponad 20 proc. niższy niż w ostatnich latach. To efekt m.in. zwiększonego w czasie kryzysu zainteresowania bezpieczeństwem i stabilnością dostaw energii. Atom ma być też beneficjentem tranformacyjnego przyspieszenia. Wraz z wdrażaniem przez rządy strategii neutralności klimatycznej średnioroczne nakłady na atom wzrosnąć mają z ok. 40 mld dol. w ostatniej pięciolatce do ponad 100 mld. Za oznakę poprawy rynkowych perspektyw dla mających trudności z pozyskaniem finansowania i terminową realizacją dużych projektów jądrowych jest uznawany dopięty niedawno deal w sprawie sprzedaży Westinghouse’a. Konsorcjum jednego z największych inwestorów w sektorze zielonej energii, funduszu Brookfield Renewable, i potentata uranowego Cameco przejmie amerykańską spółkę za 7,8 mld dol. ©℗