Terminal FSRU w Gdańsku mógłby ograniczyć zależność Polski od dostaw norweskich i obniżyć ceny. Możliwości przyspieszenia inwestycji są jednak ograniczone.

Rosja dostarczała do Europy 150 mld m sześc. gazu rocznie. Dostawy te – według szacunków Międzynarodowej Agencji Energetycznej – w 2022 r. będą niższe o 50–75 proc. Według naszego rozmówcy, menedżera z branży, luka w bilansie jest uzupełniana głównie przez LNG. Problemem w tej kwestii jest jednak duża konkurencja o to paliwo z Azją oraz ograniczone moce terminali importowych w Europie.
Sposobem na zwiększenie zdolności importowych jest ściągnięcie pływających terminali FSRU. – Tak robią Finowie, Holendrzy, Niemcy, Włosi. Wszyscy zaczęli w lutym i pierwszy terminal już pracuje, a następny będzie w grudniu – podkreśla. Tymczasem projekt polskiego FSRU toczy się w żółwim tempie od 2018 r. Obecnie termin realizacji podawany przez Gaz-System (GS) to przełom 2027 i 2028 r. – FSRU w Zatoce Gdańskiej miało robić PGNiG za prezesury Piotra Woźniaka. Powstały projekty, uzyskano część pozwoleń. To było ok. 2018 r. Ówczesny pełnomocnik rządu ds. infrastruktury energetycznej Piotr Naimski przeniósł projekt do GS. Panowie toczyli o to spór – relacjonuje nasze źródło.
Projektowanie terminala zakończył GS. – Powstał problem z finansowaniem, bo GS jest mocno zadłużony – opowiada. Jak ocenia, brak szybkiej realizacji tego projektu jest zaskakujący, bo jeśli rosyjskiego gazu w Europie zabraknie na kilka lat w scenariuszu długiej wojny, nie będziemy dysponowali narzędziami do zbilansowania popytu z podażą. – Trzeba będzie trwałe ograniczyć popyt, np. poprzez wysokie ceny. Trwale ograniczenie dostępu do gazu będzie z kolei stanowiło poważne ograniczenie dla gospodarki – konkluduje. Stąd rząd chce przyspieszyć uruchomienie FSRU o rok lub dwa. Głównym wyzwaniem jest budowa infrastruktury przesyłowej o długości ponad 200 km, łączącej terminal z istniejącą siecią, która ma przebiegać przez gęsto zaludnione tereny Pomorza.
Jak słyszymy w GS, lądowa część rurociągu jest na „zaawansowanym etapie procesu pozwoleniowego”. – Na gazociągu łączącym, czyli do węzła Kolnik, mamy już komplet pozwoleń na budowę. Jeśli chodzi o część morską, ogłosiliśmy postępowanie zakupowe na wykonanie prac projektowych i niebawem zamierzamy podpisać kontrakty. Kolejnym etapem będzie uzyskanie pozwoleń i wyłonienie wykonawcy budowy – mówi nasz rozmówca. Niełatwym zadaniem będzie wyczarterowanie odpowiedniej jednostki. Ich liczba jest ograniczona, a zapotrzebowanie na statki jest na historycznie wysokim poziomie. – Rozmawiamy z różnymi partnerami na temat możliwości zakupu tej jednostki bądź jej czarteru – dowiadujemy się w GS. – Rynek dzisiaj jest bardziej skomplikowany, gorący i trudniejszy, ceny jednostek idą w górę, ich dostępność jest niższa, ale w dzisiejszym harmonogramie mamy trochę czasu, żeby dokonać zamówienia – słyszymy.
Pole do przyspieszania projektu względem obowiązujących planów jest ograniczone przez regulacje. – W dzisiejszych realiach to nie jest możliwe, bo mamy określoną ścieżkę pozwoleniową, która trwa około trzech lat, a kolejne trzy trzeba liczyć na realizację. Możliwości skrócenia procedur istnieją, ale wymagałyby interwencji ustawodawcy – wskazuje nasz rozmówca. – Szkoda, że w ciągu tego roku nie udało się GS sprowadzić pływającego terminala. Sam fakt, że to analizujemy, jest niepokojący. Dotychczas istniało domniemanie, że PGNiG i GS znają się na rzeczy i po prostu nie należy im przeszkadzać. To PGNiG decyduje, ile potrzebuje gazu i w jakim wymiarze chciałby mieć zapełniony oddawany właśnie gazociąg Baltic Pipe albo ile mocy regazyfikacyjnych z terminala w Świnoujściu – komentuje analityk energetyczny Krzysztof Kępa.
Jak zaznacza, „przez ostatnie dwa lata zachwiała się równowaga systemu i domniemania kompetencji oraz racjonalności już nie działają”. – Najpierw Lotos, a później PGNiG zostały wprawione w stan anestezji. Czekanie na przejęcie czy fuzję z Orlenem wprawiły te spółki w paraliż decyzyjny. Odeszło wielu kompetentnych menedżerów. Firmy stały się dyspozycyjne wobec władzy w niespotykany wcześniej sposób – podkreśla Kępa. Specjalizujący się w sprawach energetyki wiceminister rolnictwa Janusz Kowalski mówi nam, że w 2015 r. było oczywiste, że mamy czas do końca 2022 r., gdy miał wygasnąć kontrakt jamalski, i do tego czasu powinniśmy skończyć wszystkie projekty, które uniezależniają nas od Rosji.
– Na stole były trzy projekty. Pierwszy to rozbudowa gazoportu w Świnoujściu. Tu mamy lekkie opóźnienia. Drugi to Baltic Pipe, gigantyczny sukces. Trzeci to budowa FSRU. Tutaj można było zrobić więcej – zaznacza. Jak dodaje, Niemcy korzystają z infrastruktury wybudowanej na potrzeby Nord Stream i „mogą szybko podłączyć sobie FSRU”. – Trzeba nadać priorytet FSRU. Gdybyśmy dzisiaj go mieli, bylibyśmy bezpieczni, nie musielibyśmy negocjować z innymi dostawcami, również w obszarze Baltic Pipe, tylko mielibyśmy możliwość sprowadzenia gazu z innego kierunku – podkreśla polityk. ©℗