Zgodnie z zapowiedziami premiera Mateusza Morawieckiego dziś powinniśmy poznać projekt ustawy, stanowiący kolejną odpowiedź rządu na cenową galopadę w sektorze energetycznym.

Na wczorajszym spotkaniu szefa rządu z wicepremierem i ministrem aktywów państwowych Jackiem Sasinem oraz minister klimatu i środowiska Anną Moskwą dyskutowany był projekt ustawy dotyczący ciepłownictwa. Jak słyszymy, nie chodzi tu o proste dopłaty dla mieszkańców podłączonych do systemów ciepłowniczych, lecz o mechanizm taryfowy częściowo niwelujący podwyżki, na które narażone są dziś ciepłownie (a przez to także i ich klienci).
Osobna regulacja dotyczyć będzie rozciągnięcia dodatków na inne rodzaje paliw. Prace jeszcze trwają, ale według naszych informacji raczej nie ma co liczyć na wsparcie podobne jak w dodatku węglowym (jednorazowa wypłata 3 tys. zł dla osób, dla których głównym źródłem ciepła jest piec węglowy), tylko na „różny poziom wsparcia” uzależniony od tego, jak bardzo podrożało dane paliwo.
Resort klimatu liczy, że prace parlamentarne potoczą się szybko, ale nie jest powiedziane, że projekt trafi już na piątkowe posiedzenie Sejmu. Nasi rozmówcy spodziewają się raczej, że obie regulacje – dotyczące ciepłownictwa i dodatków na kolejne paliwa – trafią na jedno z pierwszych posiedzeń Sejmu po wakacjach.
W ten sposób PiS chce wytrącić opozycji argument, że przyznając dodatek węglowy, rząd dyskryminuje osoby ogrzewające mieszkania w inny sposób. Ma to być w szczególności odpowiedź na to, co z ustawą o dodatku węglowym zamierza zrobić izba wyższa parlamentu. Wczoraj marszałek Senatu Tomasz Grodzki zasugerował, że jedna z poprawek może dotyczyć rozszerzenia dodatku o osoby, których gospodarstwa opierają się na innych źródłach ogrzewania niż węgiel (m.in. olej opałowy, gaz LPG czy energia elektryczna). Jednocześnie większość senacka nie zamierza wprowadzać kryterium dochodowego do ustawy, co mogłoby obniżyć koszty całej operacji. Zamiast tego Senat chce wprowadzić zerowy VAT na olej opałowy oraz gaz LPG, bo na wszystkie inne paliwa zerowy VAT już obowiązuje.
To, co się dzieje z podejściem do sezonu grzewczego zarówno ze strony PiS, jak i opozycji kiedyś mogłoby być uznane za przedbiegi w kampanii wyborczej. Dziś można powiedzieć, że to jej centrum. Bo to, jak zostanie załatwiona ta sprawa, będzie rzutowało na skrócenie dystansu opozycji do PiS – lidera sondażowej stawki, i zwiększenie szans na zmianę ekipy rządowej. Dlatego kwestia ta stała się nie tylko jedną z najważniejszych w serwisach informacyjnych, lecz także centralnym punktem sporu między PiS a opozycją. Stąd wzajemne przerzucanie się pomysłami i chęć wykazania się sprawczością w tej sprawie. Dla PiS to kwestia politycznego życia i śmierci. Rozwiązanie problemu nie daje mu gwarancji wygranej, ale porażka w tej kwestii daje gwarancję utraty władzy. Stąd napięcie także wewnątrz obozu i próby wskazania, kto jest winny sytuacji, szeroko opisywane przez nas w poprzednich wydaniach DGP.
To sytuacja pełna nieoczekiwanych zwrotów, a sygnały, jakie płyną z obozu rządowego, są sprzeczne. Jeszcze kilkanaście dni temu nastroje były na pograniczu paniki i przeświadczenia, że klapa jest nieuchronna, bo zabraknie węgla. Teraz można powiedzieć, że mamy coś w rodzaju małej stabilizacji. Pojawiło się przeświadczenie, że sama ilość węgla nie jest problemem. Jest nim przepuszczenie surowca przez porty i rozwiezienie po kraju. Ale problem nie ogranicza się tylko do węgla. Na horyzoncie widać już podwyżki ciepła w samorządach, inne surowce opałowe niż węgiel też nadal trzymają wysokie ceny. Pokazuje to, że rozwiązanie jednego problemu nie załatwia sprawy.
Można więc powtórzyć za znanym serialem: „Winter is coming”, a i politycznie będzie to długa zima, która może zmienić układ sił na politycznej scenie. Zapowiadający się kryzys grzewczy to efekt wojny i jej konsekwencji, ale najbardziej kłopotliwym aspektem tej sytuacji jest to, że z powodu politycznej rywalizacji grozi nam licytacja na coraz kosztowniejsze recepty. I rządzący, i opozycja stracą w niej wszelki rozsądek. Na pewno pożądane jest ograniczenie eksplozji podwyżek cen opału, energii czy gazu, a zwłaszcza minimalizowanie ich skutków dla osób o najniższych dochodach. Ale zbyt kosztowne recepty mogą okazać się kuracją gorszą od choroby.