Manipulacje Rosji sprawiają, że sprowadzamy coraz mniej paliwa z zachodu Europy. Rząd utrzymuje jednak, że racjonowanie nam nie grozi.
Manipulacje Rosji sprawiają, że sprowadzamy coraz mniej paliwa z zachodu Europy. Rząd utrzymuje jednak, że racjonowanie nam nie grozi.
Rosja nadal wykorzystuje gaz ziemny jako broń polityczną - oświadczyli wspólnie prezydent USA Joe Biden i przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Przywódcy zwrócili uwagę na rolę USA i dostaw gazu skroplonego w łagodzeniu skutków rosyjskich manipulacji gazem. Według nich dostarczane do Europy wolumeny LNG wzrosły od marca o 75 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim, a same dostawy amerykańskie zostały podniesione niemal trzykrotnie. Wczorajszy dzień upłynął jednak pod znakiem kolejnej zwyżki europejskich notowań gazu - w kulminacyjnym momencie 1 MWh błękitnego paliwa na giełdzie w Rotterdamie (z dostawą na lipiec) kosztowała ponad 137 euro (w porównaniu do średnio niespełna 120 euro w zeszłym tygodniu i ok. 35 euro w tym samym okresie zeszłego roku), co - zdaniem ekspertów - wskazuje, że zastępowanie kurczących się dostaw rosyjskich staje się dla odbiorców w UE coraz trudniejsze.
Jak wynika z obliczeń DGP na bazie danych operatorów, na głównych szlakach rosyjskich dostaw do Europy zanotowano w ostatnim tygodniu niespełna jedną trzecią wolumenów z tego samego okresu roku 2021. Dziś wznowiony powinien zostać wprawdzie przesył gazu do Europy Turk Streamem, ale unijni liderzy szykują się raczej na ewentualność całkowitego zakręcenia kurka przez Władimira Putina. Przed takim scenariuszem ostrzegła w zeszłym tygodniu Międzynarodowa Agencja Energii. Jej szef Fatih Birol podkreślał, że Europa potrzebuje planów awaryjnych. Kolejne załamanie dostaw jest spodziewane najpóźniej w przyszłym miesiącu, kiedy to Gazprom zapowiada wyłączenie ze względów technicznych z użytkowania Nord Streamu.
Od czwartku stan alarmowy (drugi w trzystopniowej skali poziom alertu, dopuszczający racjonowanie gazu) obowiązuje w Niemczech. Pierwszy, ostrzegawczy stopień stanu kryzysowego ogłosiły m.in. Holandia, Austria, Finlandia czy Łotwa. Z analiz Federalnej Agencji Sieci Przesyłowych wynika, że utrzymanie obecnego poziomu dostaw ze Wschodu uniemożliwiłoby Berlinowi zgromadzenie odpowiednich zapasów na zimę. Zgodnie z przyjętymi w Niemczech regulacjami magazyny błękitnego paliwa (dziś zapełnione w ok. 60 proc.) do 1 października powinny w tym celu zostać wypełnione w co najmniej 80 proc., a do 1 listopada - w 90 proc. Prace nad podobnymi przepisami toczyły się na szczeblu całej UE (średni poziom zapełnienia magazynów w Unii wynosi obecnie ok. 56 proc.). Wczoraj unijni ministrowie energii je zatwierdzili: kraje członkowskie będą zobowiązane do zapełnienia co najmniej 80 proc. pojemności magazynów przed nadchodzącą zimą; w kolejnych latach to minimum ma wynosić 90 proc. Wzmocniony ma zostać nadzór nad magazynami - każdy operator będzie musiał przejść proces certyfikacji, który wyeliminuje ryzyko zewnętrznej ingerencji w działanie tych instalacji.
- Mierzymy się z groźbą scenariusza racjonowania gazu, który w mojej ocenie oznaczał będzie poważny kryzys gospodarczy w Niemczech i całej Europie - mówił przed wczorajszym spotkaniem ministrów energii wicekanclerz Niemiec Robert Habeck.
O to, czy nad własnymi planami awaryjnymi pracuje polski rząd, zapytaliśmy nasze Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Według rzecznika prasowego Aleksandra Brzózki resort nie widzi takiej potrzeby. - Sytuacja jest analizowana, ale ze względu na to, że mamy zdywersyfikowane źródła dostaw, a z drugiej strony niemal pełne magazyny (poziom zapełnienia w sobotę według danych operatora wynosił 97 proc. - red.), jesteśmy bezpieczni. Na dziś nie ma mowy o racjonowaniu gazu w sezonie grzewczym - mówi nam Brzózka. Rzecznik resortu klimatu przyznaje jednocześnie, że kluczem do domknięcia polskiego bilansu gazowego będzie terminowe uruchomienie Baltic Pipe łączącego Polskę ze złożami norweskimi. - Nastąpi ono na przełomie września i października - zapowiada.
Analiza informacji o przepływach gazu wskazuje jednak, że perturbacje na rynku UE nie pozostają bez wpływu na nasz kraj. Po tym, jak Gazprom zatrzymał dostawy do Francji i ograniczył o połowę lub więcej te dla Niemiec, Włoch, Austrii, Holandii, Czech i innych europejskich odbiorców, zmalały dostawy do Polski z kierunku zachodniego (przede wszystkim z Niemiec). W ostatnim tygodniu łączny przesył zanotowany na trzech punktach granicznych łączących nasz kraj z rynkiem europejskim po raz pierwszy od odcięcia nas od dostaw przez Gazprom spadł poniżej pułapu 40 mln m sześc. Jeszcze tydzień wcześniej przez te same punkty przechodziły wolumeny ponaddwukrotnie większe, a w czasie, gdy Polska najmocniej odczuwała utratę dostaw rosyjskich, dostawy z Europy sięgały nawet 220 mln m sześc. w ciągu tygodnia.
Nasz kraj został odcięty od dostaw przez Gazprom pod koniec kwietnia; w maju całkowicie został zatrzymany tranzyt rosyjskiego gazu biegnącym przez Polskę gazociągiem jamalskim. W ostatnich tygodniach rosną wprawdzie przepływy związane z LNG. Nie powstrzymało to jednak ogólnego trendu spadkowego. W porównaniu z tygodniem poprzedzającym odcięcie nas od rosyjskich dostaw łączny wolumen dostaw do Polski spadł już o ponad połowę.
/>
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama