Odpowiedzią na problem niezasłużonych zysków korporacji paliwowych nie jest pospolite ruszenie przeciw nim, tylko wprowadzenie windfall tax, czyli podatku od nieoczekiwanych dochodów.

Rok 2022 upływa pod znakiem wojny oraz szoku paliwowego, któremu towarzyszą nieoczekiwane zwroty akcji i głośne awantury. W Polsce zawiązała się akcja „Blokujemy Orlen”, której autorzy nie mogą wybaczyć spółce rekordowych cen. Według autorów inicjatywy nad Wisłą „trwa nikczemny rabunek obywateli”, gdyż główny polski dostawca paliw zgarnia nieuzasadnioną marżę. Początkowo „Blokujemy Orlen” zyskało uwagę mediów, ale społeczne zainteresowanie akcją szybko się wypaliło. „Jak widać, Polakom bieżąca sytuacja z cenami paliw odpowiada. (…) Wstyd. Po prostu wstyd” – napisano na profilu facebookowym inicjatywy.

Nieuchwytne marże

Można się było spodziewać, że wysokie ceny paliw doprowadzą do jakichś społecznych napięć. Według GUS ceny konsumpcyjne wzrosły w maju o niecałe 14 proc. rok do roku i niemal o 2 proc. w skali miesiąca. Od końca kwietnia to właśnie paliwa zdrożały najbardziej – inflacja w kategorii „transport” wyniosła 3,4 proc. miesiąc do miesiąca, a w porównaniu z majem 2021 r. – nawet 26 proc. Żywność, użytkowanie mieszkania i nośniki energii oraz transport łącznie odpowiadały za 70 proc. inflacji miesięcznej w maju. W koszyku inflacyjnym wydatki na transport stanowią niecałe 10 proc., jednak w gospodarstwach domowych często korzystających z własnego samochodu ważą zdecydowanie więcej. 8 zł – z perspektywą 10 zł – za litr benzyny jest bez wątpienia szokiem.
Sam wzrost cen paliwa nie uzasadnia jednak jeszcze tezy, że w Polsce odbywa się „nikczemny rabunek” kierowców. Z powodu wojny oraz pocovidowego odbicia gospodarczego cena baryłki ropy wzrosła, kurs złotego wobec dolara wręcz przeciwnie. Co prawda, złoty odrobił większość strat w stosunku do euro i wrócił niemal do poziomu sprzed wojny, ale kluczową walutą w kontekście cen surowców energetycznych jest właśnie dolar – a on wciąż jest o 40–50 gr droższy niż przed kryzysem. Krytycy Orlenu zarzucają spółce wzrost modelowej marży rafineryjnej. Problem w tym, że ten wskaźnik nic nie mówi o realnej rentowności. Z grubsza rzecz biorąc, modelowa marża rafineryjna to jedynie różnica między rynkowymi cenami paliwa i surowca, nie uwzględnia więc ponoszonych przez rafinerie kosztów, a te w warunkach dwucyfrowej inflacji mogły wyraźnie wzrosnąć.
Inny zarzut autorów akcji „Blokujemy Orlen” odnosi się do cen hurtowych. Faktycznie według danych Komisji Europejskiej z 13 czerwca 2022 r. cena 1 tys. l benzyny „95” bez podatków i ceł w Polsce wynosiła 1247 euro. W Niemczech 1032 euro. Dla porównania: w Słowacji 1050 euro, a w Czechach 1123 euro. Średnia cena ważona dla całej UE wyniosła 1159 euro, więc w Polsce była istotnie wyższa.
Koncern usprawiedliwia się m.in. wzrostem cen uprawnień do emisji CO2, które w pierwszym kwartale wzrosły o 120 proc. rok do roku, osłabieniem kursu złotego wobec dolara oraz – co jest chyba w tym przypadku kluczowe – zmianą dostawców surowca. Obecnie udział ropy innej niż – znacznie tańsza – rosyjska wynosi 70 proc. Wciąż nie ma formalnego embarga na ropę z Rosji, ale krwawy surowiec ze Wschodu jest kupowany niechętnie, więc rośnie popyt na dostawy z Norwegii, USA czy Arabii Saudyjskiej. Wysoka cena benzyny w Polsce jest więc po części kosztem uniezależniania się od agresora. Węgrom rosyjski surowiec nadal odpowiada, więc nad Balatonem hurtowa cena „95” to zaledwie 731 euro (taniej jest tylko na Malcie). Co też przy okazji pokazuje, że wpuszczenie węgierskiego koncernu MOL do Polski jest dla Orlenu niezwykle ryzykowne.

Rosnące dochody netto

Detaliczne ceny paliwa w Polsce wciąż należą jednak do najniższych w Europie. Dzieje się tak m.in. dzięki dosyć niskim marżom samych stacji benzynowych, które utrzymują się w dużej mierze ze sprzedaży przekąsek czy alkoholi. Według EU Weekly Oil Bulletin z 13 czerwca 2022 r. średnia cena litra benzyny „95” w Polsce wyniosła 1,71euro. Taniej było jedynie w Bułgarii (1,67 euro) i Słowenii (1,56), nie było jednak danych dla Węgier. Minimalnie więcej musieli płacić Rumuni (1,73), a o wiele więcej Czesi i Słowacy (po 1,91). 10 eurocentów więcej niż w tych ostatnich płacono na stacjach w Niemczech, a najdrożej było w Danii i Finlandii (po ok. 2,5 euro).
Trzeba jednak pamiętać o dwóch sprawach. Po pierwsze, w Polsce drastycznie obniżono stawkę VAT na paliwa – z 23 do 8 proc. – co sztucznie obniża finalną cenę płaconą przez konsumentów. Po drugie, w żadnym innym kraju Europy nie zanotowano takiego wzrostu cen na stacjach jak nad Wisłą. 21 lutego „95” w Polsce kosztowała jedynie 1,19 euro za litr, mówimy więc o wzroście o 44 proc. W Niemczech w tym czasie ceny wzrosły zaledwie o 12 proc., a w Czechach i Słowacji o niecałą jedną czwartą. Przed wojną ceny benzyny w Polsce były zdecydowanie najniższe w całej UE. Nawet w bardzo taniej Bułgarii trzeba było płacić o 9 eurocentów za litr więcej niż w Polsce. W czerwcu to nas kosztowała 4 eurocenty więcej.
Odpowiedź na pytanie, czy polskie koncerny paliwowe naprawdę osiągają nieadekwatnie wysokie zyski poznamy w momencie publikacji ich wyników półrocznych. Te za pierwszy kwartał są bardzo dobre – Orlen zanotował zysk netto na poziomie 2,8 mld zł, czyli równo o 1 mld zł więcej niż rok temu. Najbardziej zyskowny nie był jednak segment detaliczny ani nawet rafineryjny, lecz energetyczny, czyli produkcja energii elektrycznej i cieplnej (w dużej mierze z OZE, to 60 proc. wytworzonego przez Orlen prądu). Sprzedaż detaliczna paliw przyniosła Orlenowi 585 mln zł zysku EBITDA, ale 40 proc. z tego zainkasowały orlenowskie stacje w Niemczech.
Jeszcze lepsze wyniki zanotowało PGNiG. Zysk netto polskiego giganta gazowego wyniósł ponad 4 mld zł, czyli ponad dwa razy więcej niż w roku ubiegłym. Według GUS całe górnictwo i wydobywanie notuje obecnie rekordowe zyski. W pierwszym kwartale rentowność obrotu netto w tej branży wzrosła z 1,4 do aż 16 proc. (średnia dla całej gospodarki to 6 proc.). Dzięki wzrostowi cen węgla i gazu spółki wydobywcze mają obecnie prawdziwą hossę. Jastrzębska Spółka Węglowa w pierwszym kwartale zanotowała aż 1,85 mld zł zysku netto, co jest najlepszym wynikiem w jej historii.

Niesłuszne zyski

Jeśli wyniki za drugi kwartał dowiodą, że polskie spółki paliwowe notują faktycznie niezasłużenie wysokie zyski, to najlepiej byłoby zacząć dyskusję nad windfall tax, czyli podatkiem od nieoczekiwanych dochodów. W maju odbyli ją już Brytyjczycy. W pierwszym kwartale zyski BP i Shella drastycznie – odpowiednio dwu- i trzykrotnie – wzrosły, więc brytyjski rząd postanowił dodatkowo opodatkować całą branżę i to pomimo tego, że obie firmy musiały zanotować spore odpisy z powodu wyprowadzki z Rosji i spisania na straty tamtejszych aktywów. Dodatkowa stawka wyniesie 25 proc. i będzie naliczana od dochodów powstałych po 26 maja 2022 r. Podatek ma charakter tymczasowy i zostanie zniesiony, gdy tylko ceny paliw powrócą do przedwojennych poziomów, najpóźniej 31 grudnia 2025 r. Oznacza to, że realne opodatkowanie zysków sektora gazowo-naftowego w Wielkiej Brytanii wzrośnie z 40 do 65 proc.
Nieco inaczej rozwiązano to we Włoszech, gdzie wprowadzono jednorazową opłatę wysokości 25 proc. od zanotowanych między październikiem 2021 r. a kwietniem 2022 r. zysków, które równocześnie wzrosły o więcej niż 5 mln euro i niż 10 proc. rok do roku. Firmy obciążone podatkiem mają czas na spłatę zobowiązania do listopada. Zaliczkę muszą wpłacić do końca czerwca. Włoski rząd chce w ten sposób uzyskać 11 mld euro, które zostaną przeznaczone na pokrycie części poniesionych już wydatków na pakiety osłonowe dla ludności w związku ze wzrostem cen energii (łącznie już na 30 mld euro). Na taki sam cel pieniądze z nowego podatku chcą przeznaczyć Brytyjczycy. Według czerwcowej analizy Komisji Europejskiej Polska na tarczę antyinflacyjną wyłożyła niecały 1 proc. PKB, co jest piątym najwyższym wynikiem w UE (Włosi nieco ponad 0,5 proc.). Dochody z windfall tax naszemu budżetowi przydałaby się więc bardzo.
To oczywiście nie oznacza, że również powinniśmy wprowadzić nową daninę. Spółki energetyczne w Polsce są kontrolowane przez Skarb Państwa, więc ich zyski częściowo należą do nas wszystkich. Poza tym nasz sektor energetyczny wymaga ogromnych nakładów inwestycyjnych – na modernizację oraz dostosowanie się do polityki klimatycznej i niezależność od dostaw z Rosji. To wszystko będzie kosztować miliardy złotych. W Wielkiej Brytanii mniejsze spółki gazowe i naftowe już zapowiedziały, że z powodu windfall tax drastycznie ograniczą nowe inwestycje na Morzu Północnym. Podatek ten może też zostać przerzucony na konsumentów. Tak jak jego węgierski odpowiednik obejmujący przeróżne branże, który np. Ryanair zaczął wprost doliczać do ceny biletów. Klienci, którzy nie zamierzają uiszczać daniny, muszą anulować rezerwację. Spółka zresztą wezwała rząd węgierski do wycofania się z podatku, który w swoim stylu nazwała „więcej niż głupim”.
Spadek inwestycji oraz przerzucanie daniny na klientów to potencjalne wady podatku od nieoczekiwanych zysków. Przed jego wprowadzeniem należałoby więc najpierw spokojnie przeanalizować zarówno zyski spółek, jak i czekające je w nadchodzącym czasie wydatki. Sam wzrost rentowności spółek paliwowych jeszcze nie oznacza, że powinniśmy je wydrenować z wojennych nadwyżek. Jeśli jednak w lipcu i sierpniu – gdy spółki opublikują swoje raporty półroczne – okaże się, że ich wojenne dochody są wyjątkowo wysokie, to wtedy warto rozważyć nadwiślańską wersję windfall tax. Rezultaty będą z pewnością lepsze niż efekty akcji „Blokujemy Orlen”.