Waszyngton, choć na ten moment wyklucza objęcie Ukrainy strefą zakazu lotów, próbuje zostawić sobie furtkę.

Weekendowe wirtualne wystąpienie Wołodymyra Zełenskiego dla kongresmenów zrobiło na Kapitolu spore wrażenie. Tak duże, że niektórzy amerykańscy parlamentarzyści opowiadają się za objęciem Ukrainy strefą zakazu lotów (no-fly zone), o którą apeluje ukraiński przywódca. Administracja pozostaje jednak niewzruszona i na razie wyklucza ten krok, wskazując, że oznacza on wysokie ryzyko konfliktu zbrojnego między Stanami Zjednoczonymi a Rosją, choć równocześnie amerykańscy urzędnicy akcentują, że wypowiadają się o sytuacji „na ten moment” i „w tej chwili”. W ten sposób Waszyngton daje do zrozumienia, że może dla niego istnieć próg eskalacji działań wojennych, po którego przekroczeniu zostanie podjęta próba wojskowego wyegzekwowania strefy. O zostawieniu sobie przez USA takiej możliwości na przyszłość mówił wprost m.in. demokratyczny senator Joe Manchin.
„The Economist” zauważa, że poparcie dla no-fly zone stało się na Zachodzie miarą tego, jak gorąco opowiada się za sprawą walczących Ukraińców. Z hasłami wzywającymi do takiej strefy gromadzą się protestujący na ulicach europejskich miast, a także przed Białym Domem. W USA nastroje są jednoznacznie proukraińskie. Z weekendowego sondażu Reutersa wynika, że aż trzy czwarte Amerykanów jest za ustanowieniem w Ukrainie no-fly zone. Komentując tak wysoki odsetek popierających strefę, agencja odnotowuje, że respondenci prawdopodobnie nie zdawali sobie sprawy, jak daleko zwiększa ona prawdopodobieństwo konfliktu zbrojnego z Rosją. Tezę tę potwierdza również to, że w tym samym badaniu większość ankietowanych opowiedziała się przeciwko wysłaniu amerykańskich żołnierzy na Ukrainę i nalotach na rosyjskie pozycje nad Dnieprem. Warto przypomnieć, że bezpośredni udział wojska w walkach o Ukrainę wielokrotnie wykluczał prezydent Joe Biden.
Amerykanie wysyłają do Kijowa sprzęt wojskowy, wspierają dyplomatycznie, organizują pomoc humanitarną. Są zdeterminowani, by jeszcze mocniej pomagać Ukrainie i przeszkadzać Moskwie. Za koordynację wspólnej odpowiedzi USA i Europy odpowiadają wizytujący właśnie nasz kontynent sekretarz stanu Antony Blinken, a także wiceprezydent Kamala Harris, która w tym tygodniu przyjedzie do Polski i Rumunii.
Analitycy i dyplomaci, którzy w większości przyznają, że strefa zakazu lotów byłaby zbyt ryzykowna, mają jednak inne pomysły. Jednym z najbardziej prawdopodobnych kolejnych kroków Waszyngtonu będzie wprowadzenie zakazu importu ropy z Rosji. Nieoficjalnie administracja już na to się szykuje, próbując odmrozić relacje z Arabią Saudyjską i Wenezuelą. To czołowi światowi eksporterzy tego surowca. Do tego na wyciągnięcie ręki wydaje się powrót USA do międzynarodowego porozumienia nuklearnego z Iranem. A to oznaczałoby nie tylko zasadnicze przemeblowania amerykańskiej polityki zagranicznej, lecz także znaczne zwiększenie podaży irańskiej ropy na rynku.
Wśród mniej realistycznych pomysłów jest ustanowienie strefy zakazu lotów jedynie nad zachodnią częścią Ukrainy tam, gdzie nie ma rosyjskich oddziałów.
Na łamach „Foreign Affairs” Alexander Vindman z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa oraz Dominic Cruz Bustillos z ośrodka Lawfare Institute postulują natomiast przyjęcie specjalnej ustawy, która umożliwiłaby pomoc Ukrainie. „Aby dać ukraińskim siłom szansę w walce, Waszyngton i jego sojusznicy powinni ustanowić program lend-lease wzorowany na tym, który zapewniał broń i pomoc sojusznikom USA w Europie w II wojnie światowej. Program ten umożliwiłby Stanom Zjednoczonym i innym członkom NATO pożyczanie lub udzielanie pomocy Ukrainie po niewielkich kosztach lub bez żadnych kosztów” - przekonują eksperci. Ich zdaniem takie wsparcie mogłoby dotyczyć systemów obrony powietrznej oraz dostaw broni przeciwpancernej. „Administracja Bidena ma dobrą pozycję do wykształcenia ponadpartyjnego poparcia dla nowej ustawy lend-lease, podobnie jak mimo izolacjonistycznej opozycji zrobił to prezydent Franklin Delano Roosevelt w 1941 r. Dla Waszyngtonu mógłby to być punkt zwrotny wobec trendu wieloletniej wewnętrznej polaryzacji” - przekonują Vindman i Bustillos.