Choć Warszawa na razie nie wystąpi o konsultacje z NATO na podstawie art. 4 traktatu waszyngtońskiego, to Władimir Putin otrzymał ważny sygnał ostrzegawczy od Niemiec. Berlin wstrzymał wczoraj proces certyfikacyjny dla gazociągu Nord Stream 2.

To oznacza, że szanse na uruchomienie go jeszcze tej zimy maleją praktycznie do zera. Rosja będzie więc zmuszona kontynuować tranzyt gazu przez Ukrainę, co utrudni podjęcie agresywnych działań wobec naszego wschodniego sąsiada. Decyzja Niemiec oznacza utwardzenie stanowiska Europy wobec Wschodu. To może także rezonować na Mińsk, który w najbliższych dniach ma zostać objęty nowymi sankcjami w związku z wywoływaniem kryzysu na granicy.
Chociaż tymczasowe i podjęte przez niezależny organ, wstrzymanie certyfikacji Nord Streamu 2 jest odczytywane jako polityczna presja wobec Kremla.
Decyzję wydał niemiecki regulator. Bez uzyskania certyfikatu rosyjski gaz nie może popłynąć ukończonym już gazociągiem do Europy. Federalna Agencja ds. Sieci wczoraj uznała, że firma mająca zarządzać odcinkiem rury na niemieckim obszarze nie spełnia kryteriów niezależnego operatora przewidzianego tamtejszym prawem (a także unijnym, spod którego decyzją niemieckiego sądu NS2 nie został wyłączony). Za niemiecką część ma odpowiadać filia głównej spółki Nord Stream 2 AG z siedzibą w Szwajcarii. Niemiecki regulator ma wątpliwości co do niezależności spółki córki i z ponownym uruchomieniem procesu certyfikacyjnego dla magistrali wstrzyma się do czasu jej ukształtowania. Jest to więc decyzja tymczasowa. Po uruchomieniu firmy ostateczne rozstrzygnięcie może zapaść w ciągu czterech miesięcy, po czym decyzja zostanie przekazana do Brukseli, by oceniła ją Komisja Europejska. Wstrzymanie procesu certyfikacyjnego oznacza więc co najmniej duże opóźnienie momentu, w którym licząca 1200 km rura zacznie być użytkowana.
Postanowienie zapada w czasie kryzysu gazowego w Europie i może go jeszcze pogłębić, bo oznacza, że wbrew nadziejom nowe dostawy gazu nie popłyną nowym gazociągiem tej zimy. Wczoraj cen niebieskiego surowca na rynku znów wzrosły.
Decyzja w sprawie NS2 jest odczytywana jako polityczna presja na Moskwę. Do tej pory inwestycja cieszyła się poparciem niemieckich władz, które nie chciały wiązać jej z politycznymi działaniami Kremla.
Rosja jest podejrzewana o wywołanie kryzysu energetycznego poprzez ograniczanie eksportu gazu do Europy, czym Gazprom miał próbować wymusić na Niemczech przyspieszenie zgody na uruchomienie NS2. To z kolei uniezależniłoby Rosję od konieczności utrzymania tranzytu surowca przez Ukrainę. O używanie gazu jako politycznej broni oskarżają Kreml Stany Zjednoczone. Mówił o tym w zeszłym tygodniu sekretarz stanu Antony Blinken podczas spotkania w Waszyngtonie z ukraińskim ministrem spraw zagranicznych Dmytrem Kulebą. Blinken zauważył, że zarówno USA, jak i Niemcy podejmą działania, jeśli Rosja użyje swoich surowców do politycznego szantażu lub jeśli podejmie agresywne działania wobec Ukrainy, u której granic gromadziła wojska.
Postanowienie w sprawie rurociągu nie ma bezpośredniego związku z kryzysem na białoruskiej granicy, ale nie pozostanie bez wpływu na niego, bo oznacza utwardzenie stanowiska wobec wschodnich sąsiadów w Unii, która przygotowuje piątą transzę sankcji na Białoruś. Oficjalnie Niemcy nie łączą Kremla z wykorzystywaniem migrantów przez białoruski reżim do forsowania granic w Polsce oraz na Litwie i Łotwie. Wciąż urzędująca kanclerz Angela Merkel próbowała jednak nakłonić rosyjskiego prezydenta dwukrotnie w czasie rozmów telefonicznych do zakończenia kryzysu na granicy. Według oświadczenia Kremla Putin miał z kolei namawiać niemiecką przywódczynię do odmrożenia kontaktów z Białorusią. W poniedziałek szefowa niemieckiego rządu odbyła prawie godzinną rozmowę z Łukaszenką przez telefon. Była to pierwsza rozmowa lidera państwa UE z białoruskim dyktatorem od czasu sfałszowanych wyborów prezydenckich w zeszłym roku. Oznaczała więc przełamanie politycznej izolacji, w jakiej od ponad roku znalazł się białoruski przywódca.
Polska była informowana o tej rozmowie – oświadczył wczoraj szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej Jakub Kumoch. Dodał, że ani podczas rozmów Merkel, ani też francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona z Putinem nie zapadły żadne ustalenia dotyczące polskiej granicy. Przekonywał, że Polska sama dyskutuje na temat swoich granic i swojego bezpieczeństwa.
Obecną kanclerz wkrótce zastąpi przywódca socjaldemokratycznej SPD Olaf Scholz, który używa wobec Łukaszenki ostrzejszego języka.

Wstrzymanie lotów z migrantami nadal niepewne

Unijna dyplomacja, która zabiega o wstrzymanie lotów z migrantami do Mińska, ma na tym polu pewne sukcesy. Turcja, która była głównym krajem przesiadkowym dla osób zmierzających na Białoruś z krajów Bliskiego Wschodu, ogłosiła w piątek zakaz lotów do Mińska dla obywateli Iraku, Syrii i Jemenu. Białoruski przewoźnik Belavia pod groźbą unijnych sankcji także miał od niedzieli nie wpuszczać na pokład pasażerów z Bliskiego Wschodu mających bilet na Białoruś z lotniska w Dubaju, które jest lotniskiem przesiadkowym dla Irakijczyków od sierpnia, kiedy Bagdad wstrzymał połączenia. Władze w Bagdadzie w czwartek zorganizują pierwszy samolot, który poleci po swoich obywateli do Mińska. Nie wiadomo jednak, czy syryjskie linie Cham Wings, które miały wstrzymać loty, przestaną to rzeczywiście robić. W poniedziałek połączenia z Damaszku zniknęły z rozkładu mińskiego lotniska, by wczoraj na niego wrócić. Czym innym jest zawieszenie połączeń, bo linie Belavia, Turkish Airlines i Fly Dubai nadal latają ze Stambułu i Dubaju, a czym innym zakaz podróży dla pasażerów z konkretnych krajów deklarowany i egzekwowany przez lotniska lub linie lotnicze. Dlatego Litwa proponowała bardziej radykalne rozwiązanie – by terytorium Białorusi stało się strefą wyłączoną z ruchu lotniczego. Nowe sankcje UE mają objąć także lotnictwo; przewoźnicy, którzy transportują migrantów, mogą mieć problemy z leasingowaniem samolotów.