Polscy negocjatorzy po raz kolejny powiedzą w Pradze „teraz albo nigdy”. Po piątkowym fiasku rozmowy mają wejść na poziom polityczno -dyplomatyczny.

Dziś do Czech lecą minister klimatu Michał Kurtyka oraz wiceszef MSZ Paweł Jabłoński, którzy mają spotkać się z ministrem środowiska Richardem Brabcem. – Jeśli będzie wola, możemy się porozumieć nawet dziś – mówi nasz rozmówca.
Na razie zarówno w rozmowach z Czechami, jak i w sprawie wykonania środków tymczasowych jest pat. Nie płacimy kar, które zasądził TSUE (500 tys. euro dziennie za brak zamknięcia kopalni w Turowie do czasu rozstrzygnięcia sporu z Czechami o to, czy przedłużono jej koncesję zgodnie z prawem). Choć odebraliśmy już postanowienie TSUE, do Brukseli nie płynie na razie ani jedno euro. – Czekamy, zobaczy co się stanie. Zaczniemy się zastanawiać, jak przyjdzie nota z Brukseli – mówi nam osoba z rządu.
Z naszych rozmów wynika, że rząd bada możliwość złożenia jakiejś formy zażalenia na zasądzone kary z uwagi na ich nieproporcjonalność. Liczy, że tego typu działaniami uda się uniknąć płacenia kar w ogóle, bo w międzyczasie zapadnie ostateczny wyrok TSUE, który może się okazać mniej dolegliwy niż środek tymczasowy. Jeśli jednak przyjdzie Polsce płacić karę, to pozostaje pytanie, w jaki sposób będzie się to odbywało. Opcje są dwie: albo będziemy płacić sami, albo Komisja Europejska będzie potrącać ją przy bieżących wypłatach eurofunduszy. – Na razie nie ma decyzji w tej sprawie – przyznaje osoba z rządu.
Na rozmowy w ostatni piątek polska delegacja przyjechała z przekazem, że oczekuje osiągnięcia porozumienia w ciągu tygodnia. Jeśli to się nie uda, zastanowi się nad wdrożeniem scenariusza, który z jednej strony oznacza odstąpienie od negocjacji, a z drugiej – utwardzenie postawy wobec Czech na innych polach. Innymi słowy Polska także szykuje plan B. Przedsmak tego, co polski rząd może mieć w zanadrzu, stanowiło odwołanie udziału premiera Mateusza Morawieckiego na Szczycie Demograficznym w Budapeszcie ze względu na obecność premiera Czech Andreja Babiša. – Widzę, że sprawa dla Polaków nabrała wymiaru politycznego – lekko wyzłośliwiał się przed dziennikarzami szef czeskiego rządu. Dodając, że trudno mu uwierzyć, żeby premier Morawiecki z powodu Turowa, jak podają media, robił takie rzeczy.
Czeski minister środowiska Richard Brabec uważa, że w piątek rozmowy posunęły się do przodu, ale, jak mówi, „dopóki nie jest ustalone wszystko, to nic nie jest ustalone”. Jak podawał dziennik Aktuálně.cz, udało się wynegocjować, by polski koncern PGE zgodził się na bardziej precyzyjne pomiary wody. Jednak nadal sporna jest kwestia sankcji za potencjalne niedotrzymywanie zapisów umowy. Jak podaje czeski serwis, nasi sąsiedzi proponują dwa warianty: albo konkretne kary finansowe, albo powoływanie niezależnego arbitra, którym – Według Czechów – miałoby być TSUE. Polska podobno odmawia włączania jakichkolwiek unijnych instytucji.
Z kolei rząd w Warszawie sygnalizuje zmęczenie przeciągającymi się negocjacjami w Pradze. Jak pisaliśmy w czwartek, tuż przed wyjazdem z kancelarii premiera popłynął przekaz, że polscy negocjatorzy mogą zrezygnować z wyjazdu do czeskiej stolicy na kolejną rundę rozmów. – Liczymy się z tym, że po czeskiej stronie najmniej pożądanym efektem ze względu na toczącą się kampanię wyborczą byłoby zerwanie rozmów. Wtedy Czesi odeszliby z niczym – mówi nasz rozmówca.
Ale na podpisaniu porozumienia też nikomu w Pradze specjalnie nie zależy. Polski rząd może próbować wywrzeć presję na rząd Babiša innymi kanałami, np. rezygnując z koordynowania wspólnego stanowiska w ramach Grupy Wyszehradzkiej na europejskim szczycie. Kolejna taka okazja nadarzy się jednak dopiero 6 października na nieformalnym posiedzeniu UE Bałkany Zachodnie, a więc tuż przed wyborami w Czechach (8–9 października).
Podstawą negocjowanej umowy jest kwota 50 mln euro dla Czechów. Ale choć Polska strona skłania się do pierwotnie wynegocjowanych 45 mln euro, to jak mówią nasi rozmówcy, same pieniądze nie stanowią już tak dużego problemu. Nie ma za to jeszcze pełnej zgody co do innych kwestii. – Jest kilka nieakceptowalnych punktów, które nie pozwalają nam podpisać umowy. Wyglądają, jakby zostały wprowadzone jedynie po to, by pokazać, że to Czesi są bezdyskusyjnie zwycięską stroną w rozmowach – mówi jeden z naszych rozmówców.