W 2007 r., kiedy przywilej zmiany operatora energii, który dostarcza prąd do gniazdek w naszym domu, wszedł w życie, wykorzystało go jedynie nieco ponad 500 osób. Przepisy niby na to zezwalały, ale praktyki żadnej w tej materii polscy konsumenci nie mieli. W 2011 r., cztery lata po premierze nowych rozwiązań, stare umowy rozwiązało, podpisując korzystniejsze, jedynie 1,8 tys. klientów.
Ale już rok później nastąpił gigantyczny wręcz przyrost. Niemal 76,5 tys. Polaków wybrało nowego dostawcę. W 2013 r. z kolei takich śmiałków było już 135 tys. Jaki będzie najbliższy rok? Czy z usług starych dostawców zrezygnuje 300 tys. osób? To dopiero byłoby osiągnięcie. Tak czy owak ważne jest to, że coś, co do niedawna wydawało się niemal niewykonalne, okazało się łatwiejsze, niż ktokolwiek mógł się kilka lat temu spodziewać.
Kolejne fale naszej energetycznej mobilności są dzisiaj tylko kwestią czasu. Z trzech powodów. Po pierwsze, legł mentalny bastion wynikający z niechęci do zmian w tej dziedzinie. Po drugie, realna konkurencja wśród operatorów sprawiła, że niezadowoleni z usług jednego bez żalu mówimy mu „do widzenia”, wiążąc się z innym, bo on akurat w danej chwili bardziej nam odpowiada. Po trzecie wreszcie, rośnie oferta firm, które energię chcą nam dostarczać w systemie pakietowym, razem z innymi usługami – telekomunikacyjną czy gazową. Wiążąc się na kilku polach z jednym dostawcą, mamy szansę na znacznie niższe ceny usług, niż gdybyśmy kupowali je oddzielnie. Tym magnesem chcą nas przyciągać Polkomtel, PGNiG czy Gaspol. Tylko od nas zależy, czy zdecydujemy się na korzystanie z oferty koncernów coraz bardziej multioperacyjnych i jednym przelewem będziemy płacić za kilka różnych towarów.
Jedyne ryzyko, jakie się z tym wiąże, to utrata części niezależności poprzez zbyt bliskie, szczelne związanie się z jednym dostawcą na kilku różnych polach. Niezadowoleni z jednej usługi nie zawsze będziemy mogli rozwiązać na nią umowę. Chyba że zawczasu, kiedy jeszcze do niczego się nie zobowiążemy, zabezpieczymy się odpowiednim zapisem. Tylko czy my, Polacy, znani z tego, że rzadko czytamy umowy, nawet deweloperskie, będziemy skłonni do takiej zapobiegliwości?