Azjatyckie tygrysy – niedawni hamulcowi ochrony klimatu – wchodzą do rywalizacji o zielone przywództwo. To kolejny sygnał przyspieszenia w tej dziedzinie.
Już dziś swoje wejście na ścieżkę ku neutralności klimatycznej w 2050 r. może ogłosić rząd Japonii. Będzie to jedna z pierwszych decyzji ogłoszonych przez premiera Yoshihide Sugę. Pod długimi rządami jego poprzednika Shinzo Abego Japonia była krytykowana m.in. za subsydiowanie węgla i skromne ambicje klimatyczne. Deklarowano co prawda, że do 2050 r. kraj ograniczy emisje gazów cieplarnianych o 80 proc. (względem poziomu z 2010 r.), jednak według krytyków nigdy nie przełożono tych zapowiedzi na polityczny konkret, szczególnie w obszarze dekarbonizacji.
Deklaracja o neutralności klimatycznej ma paść w pierwszym wystąpieniu Sugi w japońskim parlamencie. Strategia transformacji trzeciej gospodarki świata ma się oprzeć m.in. na rozwoju OZE, w tym zwłaszcza offshore, technologii wodorowych, magazynowania energii oraz wychwytywania CO2. Do przyszłego roku rząd w Tokio ma przeprowadzić przegląd swojej polityki energetycznej. Zgodnie z jej dotychczasowymi założeniami w perspektywie 2030 r. 56 proc. energii elektrycznej w Japonii miało w dalszym ciągu pochodzić z paliw kopalnych, gazu i węgla (wobec ok. 70 proc. wytwarzanych z tych źródeł w 2018 r.), OZE odpowiadać miały za niespełna 1/4 miksu, a atom za ok. 1/5.
Miesiąc temu cel neutralności klimatycznej do 2060 r. ogłosiły Chiny – największy dziś emitent gazów cieplarnianych na świecie i kolejny kraj, który ostro krytykowany był za inwestycje w paliwa kopalne. W zeszłym tygodniu Pekin, z pozycji świeżo upieczonego „zielonego prymusa”, przypuścił atak na Stany Zjednoczone, wytykając im m.in. najwyższy historyczny udział w antropogenicznych emisjach. Zarzucono też administracji Donalda Trumpa łamanie konsensusu i stwarzanie problemów w globalnej polityce klimatycznej. Waszyngton nie pozostał dłużny: skrytykował Chińczyków za ich własny fatalny dorobek w zakresie ochrony środowiska i wezwał, by zamiast składania pustych obietnic zainteresowali się poprawą jakości swojego powietrza, wody i gleb. To może być początek całego cyklu podobnych starć między supermocarstwami.
Kilka miesięcy przed Chinami i Japonią dążenie do zerowej emisji netto w 2050 r. zapowiedziała Korea Płd., która jest na 7. miejscu światowego rankingu emisji CO2, ok. 40 proc. swojego prądu pozyskuje z węgla i należy do największych zagranicznych inwestorów w projekty oparte na tym surowcu. Transformacja w wydaniu Seulu ma się oprzeć m.in. na wielkich inwestycjach w rozwój OZE, podatku węglowym oraz wygaszeniu publicznych inwestycji węglowych. Równolegle zazieleniają się azjatyckie rynki finansowe, z projektów węglowych ma wycofać się m.in. Azjatycki Bank Inwestycji Infrastrukturalnych.
Zmienia się także dynamika transformacji w Indiach – w ciągu najbliższej dekady tamtejsze moce OZE mają sięgnąć 450 GW. Kraj ten może się też pochwalić jednymi z najniższych na świecie cen energii odnawialnej. Według danych Międzynarodowej Agencji Energii gwałtownie hamuje tam rozbudowa energetyki węglowej – plany w tym zakresie są już o prawie 90 proc. skromniejsze niż w zeszłym roku, dzięki czemu bilans mocy węglowych ma być ujemny. Ocenia się, że zaangażowanie się największych azjatyckich gospodarek w zieloną transformację może znacząco przyspieszyć ten proces, a nawet przesądzić o osiągnięciu przez niego masy krytycznej, także w skali globalnej.
W grudniu podniesione cele klimatyczne na 2030 r. wpisujące się w perspektywę neutralności klimatycznej do 2050 r. ma przyjąć UE. Zgodnie z propozycją KE Unia miałaby obniżyć swoje emisje o 55 proc. wobec poziomu z 1990 r. Jeszcze większych redukcji chciałby europarlament. Sceptyczna wobec nowych celów klimatycznych jest Polska, która domaga się zamian dodatkowych funduszy na transformację energetyki z systemu ETS. Otwarte pozostaje pytanie, czy podzielona wewnętrznie Europa, będąca dotąd faworytem do roli zielonego lidera, będzie w stanie realizować swoje zamierzenia w tej dziedzinie równie sprawnie, co zdyscyplinowane kraje Azji Wschodniej.
4 listopada, czyli nazajutrz po wyborach prezydenckich w USA, kraj ten, na skutek decyzji Donalda Trumpa, oficjalnie znajdzie się poza paryskim procesem klimatycznym. Jego wyrastający na faworyta konkurent Joe Biden obiecuje szybki powrót do negocjacji. Chce też dążyć do neutralności klimatycznej do 2050 r. oraz bezemisyjnego wytwarzania prądu już w roku 2035. Demokrata może jednak napotkać na swojej drodze liczne wyzwania – od pozyskania dla swoich planów poparcia Kongresu, po opór lobby paliw kopalnych – z którymi nie będzie musiał się raczej zmagać Xi Jinping. Biden zdaje sobie sprawę, że zielona odbudowa może stać się kolejnym obszarem rywalizacji mocarstw.