Zmiany dotyczą przede wszystkim transportu. Ale mogą dotknąć też nasze górnictwo.
Według ustaleń, które mają zostać ogłoszone jutro, do 2030 r. emisja dwutlenku węgla w Unii Europejskiej ma być o 55 proc. mniejsza niż w 1990 r. Skala redukcji ma być o 15 pkt proc. większa, niż zakładał poprzedni plan. Dopiero ten pułap ma pozwolić na uzyskanie neutralności klimatycznej planowanej na 2050 r.
Jednym z filarów gwarantujących spełnienie nowych celów mają być zmiany w transporcie. Jak wskazuje Komisja Europejska, na razie problemem jest tu niewielkie wykorzystanie odnawialnych źródeł energii. W 2015 r. na OZE przypadało 7 proc. energii zużywanej w branży. Stąd pomysł na zmniejszenie puli uprawnień dla linii lotniczych, które są objęte ETS – unijnym systemem handlu prawami do emisji. Ma to dotyczyć tylko lotów w granicach UE. Bruksela w podobnym zakresie chce włączyć do ETS transport morski i lądowy.
To spowoduje wzrost kosztów przemieszczania się z wykorzystaniem obecnych napędów, zwłaszcza w segmencie drogowym. Według lipcowych szacunków organizacji Transport&Environment taka decyzja może spowodować wzrost cen paliw w państwach członkowskich o 14 eurocentów za litr. – Teoretycznie koszty poniosą koncerny paliwowe, ale oczywistym jest, że przeniosą je na klientów. Nie będzie miało to wpływu na spadek emisji generowanej przez samochody. Koncerny motoryzacyjne liczą, że wprowadzenie transportu do ETS zmniejszy zapał Komisji w zaostrzaniu norm emisji u producentów – ocenia Rafał Bajczuk z Fundacji Promocji Pojazdów Elektrycznych.
Komisja Europejska planuje wykorzystać oba instrumenty: chce także sukcesywnie zwiększać wymogi wobec nowych aut. Sprzyja temu część posłów do Parlamentu Europejskiego, która dąży do jeszcze większego wyśrubowania celów klimatycznych. Zdaniem eurodeputowanych obecne nie wystarczą, by sprostać założeniom porozumienia paryskiego z 2016 r., zgodnie z którymi należy utrzymać wzrost temperatury na poziomie nieprzekraczającym 1,5 st. C w stosunku do okresu sprzed uprzemysłowienia. By to osiągnąć, pułap redukcji należałoby zwiększyć nawet do 65 proc. w stosunku do wielkości z 1990 r.
Komisja Ochrony Środowiska Naturalnego, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa Żywności w Parlamencie Europejskim w ubiegłym tygodniu niejednogłośnie – przy głosach sprzeciwu Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (wśród nich są posłowie Prawa i Sprawiedliwości) i frakcji Tożsamość i Demokracja – zdecydowała się wyśrubować cele redukcji do 60 proc.
Inicjatywa ta miała zachęcić Komisję do przedstawienia własnej ambitnej propozycji. – Oczekujemy, że najpóźniej do 2050 r. wszystkie państwa członkowskie osiągną neutralność klimatyczną. Ciężko walczyliśmy o silny cel na 2030 r. Również głosowałam za 65 proc., ale to i tak znacznie więcej niż obecne 40 proc. – pisała na Twitterze europosłanka Jytte Guteland, socjalistyczna szwedzka deputowana i autorka projektu.
60 proc. redukcji to zbyt wysoki poziom dla przedstawicieli Europejskiej Partii Ludowej. Patrzy ona jednak przychylnie na pomysł KE. Politycy największej frakcji w Parlamencie Europejskim uważają, że zbyt wyśrubowane cele odbiłyby się negatywnie na najbardziej uprzemysłowionych krajach. Mówił o tym niemiecki chadek Markus Pieper.
Jednocześnie już wcześniejszy cel okazał się trudny do przyjęcia przez część państw – w tym Polskę, która ma ponieść największe koszty transformacji energetycznej. Fakt, że zarówno Ryszard Legutko, jak i Anna Zalewska (oboje z PiS) sprzeciwili się na forum PE zaostrzaniu celów klimatycznych, może wskazywać, że będzie się temu opierał również polski rząd.
Zmiana celów klimatycznych jeszcze bardziej zwiększy rozdźwięk między oczekiwaniami KE i polskich górników w zakresie wygaszania kopalń. Zgodnie z założeniami ujętymi w unijnym dokumencie zużycie węgla do 2030 r. ma spaść o 70 proc. w stosunku do 2015 r. W oprotestowanej przez związki zawodowe Polityce Energetycznej Państwa do 2040 r. resort klimatu założył, że węgiel za 10 lat będzie stanowił między 37,5 a 56 proc. miksu energetycznego Polski. Według Forum Energii w ubiegłym roku było to 73,6 proc.