Wygrana potyczka nie oznacza wygranej wojny. Problem wróci pod koniec roku, kiedy Mińsk będzie zmuszony renegocjować warunki umowy.



Alaksandr Łukaszenka znalazł niespodziewanego alianta w sporach z Rosją. Epidemia, która wywołała drastyczny spadek cen ropy na światowych rynkach, dała mu dodatkowy oręż w negocjacjach. Ujawnione szczegóły wskazują, że Białoruś tę bitwę wygrała. Według Reutersa dostawy na nowych warunkach mają ruszyć 1 kwietnia.
Z końcem 2019 r. wygasł kontrakt na dostawy ropy na Białoruś. Rosja była w tej sferze monopolistą, natomiast eksport produktów ropopochodnych stanowi jedno z głównych źródeł dewiz dla białoruskiego budżetu. Kreml przy okazji rokowań próbował wymusić na Łukaszence zgodę na utworzenie ponadnarodowych instytucji, ograniczających suwerenność Mińska. Białoruskiemu prezydentowi udało się uniknąć podjęcia takich zobowiązań i wynegocjować względnie korzystne warunki dostaw na 2020 r.
Takie wnioski można wyciągnąć z wtorkowych słów premiera Siarhieja Rumasa, który podsumował sobotnie uzgodnienia z Rosjanami. Mińsk domagał się, by rosyjskie firmy dostarczały ropę bez premii, która początkowo miała wynosić 11,70 dol. za tonę. Według Białorusinów ustalono, że przedsiębiorstwa obniżą ją o 7 dol., a pozostałe 4,70 dol. weźmie na siebie rosyjski budżet. Rosyjski wiceminister finansów Aleksiej Sazanow mówił, że rekompensata na razie nie została uwzględniona.
Jak szacują „Biełorusskije Nowosti”, w ten sposób Mińsk zaoszczędziłby rocznie 210–280 mln dol. Cena rosyjskiej ropy Urals 24 marca wynosiła 21,25 dol. za baryłkę, czyli 154,70 dol. za tonę. Od tego należy odjąć 20 proc. podatku eksportowego, którego Białoruś jako członek Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej nie musi płacić. Wynik: 123,76 dol. A jeszcze w styczniu 2020 r. Mińsk płacił 361,30 dol.
Białorusinom pomógł spadek cen ropy wywołany wirusem. Epidemia ograniczyła popyt w Chinach, a to wywołało spór wśród producentów i rosyjsko-saudyjską wojnę cenową. W efekcie ropa jest niemal trzykrotnie tańsza niż na początku roku. Co więcej, Moskwa ze względu na nadchodzący kryzys musi więcej uwagi poświęcić gospodarce.
– Umowa została podpisana do końca roku – zauważa Anna Maria Dyner z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. – Tym samym kolejne negocjacje mogą czekać białoruskie władze w trudnym momencie, kiedy gospodarka będzie mocno odczuwała skutki pandemii. Rosja może zechcieć to wykorzystać i w zamian za tanie surowce znów zaoferować pakiet umów o pogłębionej integracji. Tym samym obecne porozumienie można uznać jedynie za częściowy sukces Białorusi – wskazuje.
Tym bardziej że nie zdołano usunąć systemowej przyczyny konfliktu. Rosjanie do 2024 r. stopniowo zastąpią podatek eksportowy, którego Białoruś nie musi płaci, podatkiem od wydobycia, który jest składową ceny dla każdego. Już w tym roku podatek eksportowy zmalał z 25 do 20 proc. Mińsk chciał rekompensat za manewr podatkowy, na co Moskwa odpowiedziała żądaniem pogłębionej integracji. Łukaszenka na razie ma trzy kwartały oddechu, które mógłby wykorzystać na dywersyfikację dostaw.
Dotychczas za 100 proc. odpowiadała Rosja, co dawało jej niebagatelne narzędzie nacisku na Mińsk. W tym roku Białorusini sprowadzili partie surowca z Azerbejdżanu i Norwegii, zaczęli sondować Polskę w sprawie ewentualnych inwestycji w rewers ropociągu Przyjaźń, a USA zachęcały do zakupów u siebie. Po porozumieniu dostawy spoza Rosji będą droższe niż zza miedzy. Na razie nie wiadomo, czy Białoruś wciąż będzie chciała je balansować. Rząd zapowiadał, że tak. Część ekspertów uważała te słowa jedynie za element gry negocjacyjnej.