Rosjanie zakręcili kurek 1 stycznia, co było efektem wygaśnięcia z końcem roku obowiązującej dotychczas umowy w sprawie dostaw ropy. 3 stycznia informacje rosyjskich mediów potwierdził białoruski monopolista Biełnaftachim. Polska i inni zachodni odbiorcy surowca nie ucierpieli, ponieważ dostawy tranzytowym ropociągiem Przyjaźń nie zostały zakłócone.
Eksport wytwarzanych z rosyjskiej ropy produktów ropopochodnych odpowiada za 10 proc. produkcji przemysłowej Białorusi i jest jednym z najważniejszych źródeł dochodów dewizowych. Według Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW) obie tamtejsze rafinerie w Mozyrzu i Nowopołocku dysponowały na początku roku rezerwami pozwalającymi na dwa tygodnie produkcji. Dlatego jeszcze przed zakręceniem kurka Białorusini zaczęli gorączkowo rozglądać się za alternatywą.
24 grudnia na antenie Echa Moskwy prezydent Alaksandr Łukaszenka mówił, co zrobi w razie problemów z dostawami z Rosji. – Rewers to najtańsza opcja. Proponują mi przez Polskę wziąć saudyjską ropę albo amerykańską, która tańsza. Z rynku. W Gdańsku. I rurą dostarczyć rewersem – tłumaczył. – Stwarzacie w ten sposób zagrożenie – wtrącił szef Echa Moskwy Aleksiej Wieniediktow. – Pan to od razu ocenił jako zagrożenie. A ja tylko pytam, dlaczego mnie zmuszacie do rozwiązania tego problemu w ten sposób. Ja tego nie chcę – odpowiedział białoruski przywódca.
Ostatniego dnia 2019 r. Łukaszenka polecił kierownictwu Biełnaftachimu zorganizowanie dostaw rewersem i koleją z wykorzystaniem portów bałtyckich. Obeszło się bez drastycznej zmiany kierunków dostaw; 4 stycznia późnym popołudniem ropa znów zaczęła płynąć do rafinerii w Nowopołocku, bo Biełnaftachim porozumiał się co do zasad dostaw na styczeń. Do wczoraj nie wznowiono natomiast przesyłu do Mozyrza. Całościowe porozumienie wciąż nie zostało podpisane.
Spór naftowy to skutek tzw. manewru podatkowego zaplanowanego przez Rosję. Moskwa do 2024 r. chce stopniowo zastąpić dochody z ceł eksportowych na ropę dochodami z podatku od jej wydobycia. W ten sposób automatycznie Białoruś straciłaby preferencje związane z kontyngentem bezcłowym (tylko w tym roku ropa miałaby być o 5 proc. droższa), co ograniczyłoby dochody budżetu o 9 mld dol. Białorusi nie stać na takie straty także dlatego, że w 2020 r., według prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego ma być najwolniej rozwijającą się gospodarką w Europie.
0,3-proc. wzrost PKB to jeszcze nie recesja, ale i tak ogranicza Mińskowi pole manewru w kampanii przed sierpniowymi wyborami prezydenckimi. Łukaszenka zwykle w takich sytuacjach zwiększał transfery socjalne, by zagwarantować sobie spokój podczas głosowania. Tym razem będzie to trudniejsze, zwłaszcza że noworoczny konflikt naftowy nie jest jedynym problemem w relacjach z Kremlem. „Decyzja o wstrzymaniu dostaw ropy dla Białorusi może zapowiadać utrzymanie (a niewykluczone, że także nasilenie) rosyjskiej presji na Mińsk” – czytamy w analizie Szymona Kardasia i Kamila Kłysińskiego z OSW.
Chodzi o wciąż trwające pertraktacje w sprawie pogłębienia integracji obu państw. W ostatnich tygodniach 2019 r. najpierw premier Dmitrij Miedwiediew, a potem sam Łukaszenka przyznali, że w pakiecie 31 map drogowych dotyczących poszczególnych obszarów integracji jest i dokument zakładający utworzenie wspólnych organów ponadnarodowych, i zgoda na wspólną walutę. Byłoby to znaczące ograniczenie suwerenności Białorusi. Łukaszenka nie chce się na to zgodzić, postrzegając taki krok jako zagrożenie dla własnej władzy.
– Jeśli Rosja, jak niektórzy mówią, spróbuje naruszyć naszą suwerenność, wie pan, jak zareaguje wspólnota międzynarodowa. Oni też zostaną wciągnięci w wojnę. Tego już Zachód i NATO nie zdzierżą, bo uznają to za zagrożenie dla siebie. W pewien sposób mają rację – mówił Łukaszenka Echu Moskwy. – Rosja nigdy nie będzie walczyć z Białorusią, jak niektórzy myślą. Zwłaszcza na Zachodzie mnie straszą: po Ukrainie będzie pan. Nigdy! Nie! – zastrzegł jednak prezydent.