Nowe prawo rekompensujące Polakom wzrost cen prądu to twardy orzech do zgryzienia dla branży. Koncerny czeka negocjowanie umów z biznesem i samorządami oraz weryfikacja budżetów inwestycyjnych.
Rynek energii i praw do emisji CO2 / DGP
Spółki energetyczne od kilku dni liczą, jak odbiją się na nich przepisy rzutem na taśmę uchwalone tuż przed końcem roku. Zmiana m.in. ustawy o podatku akcyzowym i prawa energetycznego to w sumie ruchy finansowe rzędu 9 mld zł. Ale dla energetyków najważniejsza część tej kwoty to 4 mld zł – czyli 80 proc. z puli praw do emisji CO2. Właśnie na tyle wyceniony został bezpośredni zwrot utraconego przychodu spółek obracających energią. Chodzi m.in. o obniżenie o 95 proc. opłaty przejściowej oraz konieczność renegocjacji już zawartych kontraktów z małymi i średnimi przedsiębiorstwami oraz samorządami. Nie wiadomo nadal, jak skończy się sprawa taryfy G – dla odbiorców indywidualnych, która musi być zatwierdzona przez Urząd Regulacji Energetyki. Energetycy, którzy już nieco obniżyli swoje oczekiwania, chcą nadal ok. 25-proc. podwyżki cen energii i kilkuprocentowej podwyżki stawki dystrybucyjnej. Prezes Urzędu wyznaczył im czas do 3 stycznia na kolejną weryfikację wniosków taryfowych na 2019 r.
„Biorąc pod uwagę, że wzrost cen energii elektrycznej waha się w granicach 60–100 zł/MWh oraz biorąc pod uwagę obniżenie akcyzy oraz opłaty przejściowej, kwota ta powinna w całości pokryć planowane wzrosty cen wszystkich spółek obrotu w Polsce” – czytamy w ocenie skutków regulacji do zmiany ustawy o podatku akcyzowym.
Przedstawiciele spółek energetycznych oficjalnie wypowiadać się nie chcą, ale nieoficjalnie słyszymy, że „wszystko powinno się zbilansować”.
– O ile obniżka akcyzy z 20 zł do 5 zł za megawatogodzinę to rozwiązanie, które dotyka budżetu, a nie spółek, to wycofywanie się z podwyżek cen energii, co zostało spółkom zalecone, będzie przecież ubytkiem w ich przychodach. Na pewno może się to odbić na ich budżetach inwestycyjnych, które będą musiały zostać zweryfikowane – mówi DGP poseł PO Krzysztof Gadowski. A przed energetykami inwestycje liczone przynajmniej w dziesiątkach miliardów złotych. Sama modernizacja sieci energetycznych według wyliczeń resortu energii pochłonie w kilka lat 43 mld zł, a firmy inwestują też w nowe moce wytwórcze – Tauron musi skończyć nowy blok w Jaworznie (910 MW), a PGE dwa bloki w Opolu (1800 MW). Wciąż aktualny jest plan budowy 1000 MW bloku Ostrołęka C przez Energę i Eneę, co ma kosztować 6 mld zł, na który wciąż nie udało się znaleźć finansowania.
W planach jest też m.in. budowa morskich farm wiatrowych na Bałtyku, którą deklarują zarówno prywatna Polenergia, jak i kontrolowana przez Skarb Państwa PGE.
Nieoficjalnie, po wstępnych wyliczeniach, energetycy deklarują, że nie ma zagrożenia dla planowanych inwestycji. Mówią jednak tylko o najbliższych 12 miesiącach, bo nowe rozwiązania prawne w przeważającej mierze (za wyjątkiem obniżki akcyzy) są przewidziane jedynie na 2019 r. – rok podwójnych wyborów: do europarlamentu oraz Sejmu i Senatu.
Według przedstawicieli branży renegocjacja kontraktów z firmami nie będzie stanowiła większych problemów, bo jak wyjaśniono nam w Innogy Polska, „umowy w segmencie B2B są zawierane przede wszystkim w oparciu o koszt zakupu energii dla konkretnego klienta pod profil jego zużycia, co oznacza, że taka transakcja została zawarta na warunkach rynkowych w oparciu o zakup na warszawskiej giełdzie energii”.
Rozmowy z samorządami będą znacznie bardziej skomplikowane. Czas na renegocjacje kontraktów jest do kwietnia, jednak mają one obowiązywać od stycznia, a więc wstecz. – Przecież samorządy przeprowadziły już przetargi, np. na wywóz śmieci, gdzie oferty uwzględniały wyższe ceny energii elektrycznej. Dlatego koszty te zostaną przerzucone na odbiorców. A więc i tak zapłacimy więcej – tłumaczy.
– Zaskakujące, że przy tak ważnej i kosztownej ustawie nie przewidziano konsultacji społecznych. Wracamy do cen centralnie sterowanych. Ministerstwo zapowiada ich zamrożenie poprzez wprowadzenie cennika, który podważa sens istnienia w Polsce rynku energii i giełdy. Ministerstwo Energii proponuje de facto wsparcie dla energetyki konwencjonalnej, które ma zrekompensować poniesione koszty. To będzie źródłem kłopotów i będzie miało konsekwencje unijne – wykłada Joanna Maćkowiak-Pandera, szefowa think tanku Forum Energii. Jej zdaniem rekompensaty dla spółek obrotu będą wymagały notyfikacji Komisji Europejskiej, by nie zostały uznane za niedozwoloną pomoc publiczną, a przekazanie energetyce 80 proc. wpływów ze sprzedaży praw do emisji CO2 może zostać uznane za subsydiowanie. – Pomoc dla najuboższych odbiorców jest ważna, ale w obecnej propozycji nie ma mowy o ubogich, za to jest o ograniczaniu wzrostu cen dla wszystkich z budżetu państwa poprzez wsparcie energetyki konwencjonalnej, co nie pobudzi inwestycji, innowacji, efektywności energetycznej – wylicza.