Korespondenci DGP widzieli na wschodniej Ukrainie ogromny zakład wydobywczy węgla, w którym przestępcy produkowali co najmniej kilkaset ton czarnego złota dziennie.
Antracyt, który z okupowanej części Zagłębia Donieckiego trafia do Unii Europejskiej, nie jest wydobywany wyłącznie w legalnych kopalniach. To samo dotyczy zresztą także innych rodzajów węgla kamiennego produkowanych po obu stronach linii rozgraniczenia na Donbasie. Część surowca wydobywają tzw. kopanki, w Polsce zwane biedaszybami. Byliśmy w jednej z takich kopanek pod 90-tys. Lisiczańskiem w obwodzie ługańskim.
Ukraińskie biedaszyby
Dziurawą asfaltówką opuszczamy to przemysłowe miasto, gdzie kiedyś prężnie działała fabryka taśmociągów dla kopalń, a dziś m.in. rafineria, kopalnia czy fabryka żelatyny. Zabudowania, gdzieniegdzie przerzedzone w wyniku działań zbrojnych z 2014 r., stają się coraz niższe. Praktycznie wszędzie na horyzoncie widać jakieś kopalniane szyby, bo na Donbasie działa kilkadziesiąt kopalń głębinowych węgla kamiennego.
Tuż przed fabryką żelatyny nasz przewodnik, miejski aktywista Wołodymyr Syrotin, każe nam zjechać w pole drogą z betonowych płyt i żwiru. Po przejechaniu kilkuset metrów trafiamy na krajobraz niemal księżycowy – do ogromnej kopanki. Prace wstrzymano tu kilka tygodni temu w wyniku najazdu mundurowych. – Ale wstrzymywano je już dwukrotnie. Niewykluczone, że sprawcy wrócą do wydobycia, jak tylko sprawa przycichnie – mówi Syrotin.
Przed naszymi oczami rozpościera się widok, dla którego nazwa „biedaszyb” byłaby myląca. Na polskim Zagłębiu Wałbrzyskim były to zazwyczaj drążone w ziemi chodniki, w których domowym sposobem, z biedy i desperacji, wiaderkami i kilofami wydobywano nieznaczne ilości surowca. Tutaj mamy do czynienia z dziurą o głębokości kilkunastu metrów, częściowo zatopioną już przez wody podziemne.
Warstwa węgla jest tu na tyle płytko, że dotarto do niego metodą odkrywkową. Ta donbaska kopalnia na oko mogłaby być miniaturową makietą naszych odkrywek węgla brunatnego. Tyle że tu mamy młody węgiel kamienny zalegający już 20 m pod powierzchnią. – W tym rejonie już w XIX w. było kilkadziesiąt kopalń. Sam pamiętam stare mapy, którymi posługiwał się mój dziadek geolog – opowiada nasz drugi przewodnik, Ołeksandr Kobzar, dziennikarz miejscowego kanału UA.Donbas.
– Od wiosny 2018 r., gdy ta kopanka zaczęła działać, wywożono stąd węgiel 40-tonowymi ciężarówkami. Trafiał na składy w Lisiczańsku, tam był legalizowany i wysyłany w świat koleją – dodaje Syrotin. Gigantyczna kopanka działała nie niepokojona przez kilka miesięcy. Nikt nie widział ogromnych, kurzących ciężarówek. A nie jest tam to wcale takie normalne, bo węgiel z legalnych kopalń praktycznie od razu jest przewożony koleją.
Po buldożerach zostało jezioro
Przestępcy dysponowali kilkoma ciężarówkami i czterema buldożerami. W nielegalnej kopalni pracowało około 20 osób, w tym ochrona. Dziennie wywożono stąd co najmniej kilkaset ton węgla kamiennego. Teraz, gdy ciężki sprzęt zajęły władze, po kopance zostały dwie budki, zdezelowany fotel, parę rur od pompy, zeschnięty na wiór, bo leżący na słońcu węgiel oraz rozjeżdżone przez koparki pole. No i powiększające się jezioro brudnej wody, w które zamieniła się odkrywka, gdy pseudobiznesmeni musieli się stąd wynieść i przestali odpompowywać przeciskającą się przez warstwy skalne ciecz.
Czy ta woda była badana? – A kogo to obchodzi, skoro tygodniami nikomu nie przeszkadzała wielka nielegalna kopalnia? – mówi Kobzar. Nad jeziorem krążą wielkie czarne ptaki. To – poza nami – w tej chwili jedyna oznaka życia w okolicy. Teoretycznie to złoże należy do lokalnego holdingu Łysyczanśkwuhilla (po ukraińsku Lisiczański Węgiel). Dlatego część naszych rozmówców podejrzewa, że proceder nie mógłby się odbywać bez wiedzy i zgody kogoś z kierownictwa przedsiębiorstwa. Według Syrotina biznes miał czterech gospodarzy. Jeden miejscowy, dwóch pochodzących z samozwańczych republik Zagłębia Donieckiego, a czwarty – z Rosji.
Ale gigantyczna kopanka spod Lisiczańska nie jest odosobnionym przypadkiem. – Kopanki to choroba, która przybrała na sile na początku XXI w. – mówi DGP Ołeksandr Dubowik, wicedyrektor pobliskiej kopalni Hirśka. Praca tutaj wre, choć front znajduje się raptem kilka kilometrów stąd, a w przeszłości zdarzały się wypadki, gdy pociski spadały na teren kopalni. Ale okoliczni mieszkańcy wydobywają węgiel także nielegalnie.
Wydobycie pod kryszą
– Część kopanek to zwykłe szyby, w których surowiec jest produkowany jak w XIX w. Ludzie pracują w niezabezpieczonych chodnikach, ładują węgiel do wanien, a te wyciągają na sankach na powierzchnię – opowiada Dubowik. – Ktoś kopie studnię czy piwnicę i trafia na warstwę węgla. Duża część kopanek to właśnie takie minizakłady. Trudno je znaleźć, bo nikt nie będzie sprawdzał ludziom piwnic – dodaje. I uzupełnia, że niektórzy wchodzą też do zamkniętych kopalń, by i z nich wydobywać resztki surowca. A nieczynne obiekty przemysłowe na Ukrainie są bardzo słabo chronione.
W czasach Wiktora Janukowycza (2010–2014) kopanki działały pod kuratelą jego otoczenia, m.in. Serhija Kurczenki. Ich właściciele płacili haracz milicji lub przedstawicielom Kurczenki, by władze przymykały oko na intratny, choć niebezpieczny dla ludzi i szkodliwy dla środowiska proceder. Takie zjawisko na Wschodzie jest nazywane kryszą.
Paradoksalnie, według niektórych źródeł, także teraz Kurczenko służy jako krysza dla kopanek, tym razem położonych na terenie kontrolowanym przez samozwańcze republiki. W kopankach podobnych do tej spod Lisiczańska wydobywa się także antracyt. Jego część trafia przez Rosję do Unii Europejskiej, w tym do Polski. – Według naszej wiedzy Kurczenko kontroluje jego wysyłkę do UE. Bez decyzji Rosji taka sytuacja nie byłaby możliwa – mówi nam wicegubernator obwodu ługańskiego Jurij Kłymenko, długoletni pracownik Służby Bezpieczeństwa Ukrainy.
Kłymenko nie wykluczył, że człowiekiem Kurczenki był także Ołeksandr Melnyczuk, większościowy udziałowiec katowickiej firmy Doncoaltrade, która w styczniu po naszych artykułach trafiła na amerykańskie listy sankcyjne. Kurczenko zaczął wypierać Melnyczuka z rynku eksportu donieckiego antracytu na Zachód. Jeśli podejrzenia Kłymenki są prawdziwe, po prostu sformalizował swój udział w tym procederze.
Polski przełom w sprawie antracytu z Donbasu?
Minister energii Krzysztof Tchórzewski musi się tłumaczyć premierowi Mateuszowi Morawieckiemu ze sprawy napływu do Polski antracytu z okupowanych terytoriów Ukrainy. A minister żąda od spółek Skarbu Państwa oświadczeń, że takiego paliwa nie sprowadzają – dowiedział się DGP.
4 października 2017 r. ujawniliśmy ten proceder w cyklu kilkudziesięciu tekstów. Antracyt, który na Ukrainie jest wydobywany wyłącznie na terytoriach okupowanych przez Rosjan, jest wyposażany w rosyjskie dokumenty przewozowe i już jako węgiel rosyjski trafia do UE. Część węgla kupują polskie firmy, a część jedzie dalej na Zachód, m.in. do Niemiec czy Włoch.
Spytaliśmy resort energii o to nagłe zainteresowanie sprawą po niemal 11 miesiącach od jej ujawnienia. Resort nie potwierdził, ale i nie zaprzeczył, że premier zażądał wyjaśnień. Nie odpowiedział także na pytanie o oświadczenia, które mają składać podległe mu firmy. „Żadna ze spółek węglowych i energetycznych Skarbu Państwa nie dokonywała zakupów i nie importuje antracytu z Donbasu. Ministerstwo Finansów i podległe mu służby celne sprawdzają, kto sprowadza go do Polski” – czytamy w odpowiedzi Ministerstwa Energii na nasze pytania. Resort finansów nie odniósł się do nich w ogóle.
W dwóch niezależnych źródłach udało się nam potwierdzić informacje o tym, że m.in. w wyniku naszych artykułów transport kolejowy donbaskiego antracytu do Polski znacząco zmalał. Po pierwsze dlatego, że klienci przestraszyli się nagłośnienia sprawy, a po drugie handlarzom nie udaje się już uzyskać tak dobrej marży jak dotychczas.
Ustaliliśmy też, że 14 sierpnia poseł Nowoczesnej Adam Szłapka złożył do ABW wniosek o przeprowadzenie kontroli importu antracytu z Donbasu, powołując się m.in. na nasze publikacje. W piśmie domaga się także informacji na temat katowickiej firmy Doncoaltrade, której większościowym udziałowcem jest antracytowy baron Ołeksandr Melnyczuk, były wiceminister energii samozwańczej Ługańskiej Republiki Ludowej. Po naszych publikacjach m.in. on i Doncoaltrade zostali wpisani na listę sankcyjną USA.