Do ruchu Borynia, kopalni Borynia – Zofiówka – Jastrzębie, należącej do Jastrzębskiej Spółki Węglowej, gdzie wydobywa się węgiel koksowy (czyli nie ten dla energetyki, a dla metalurgii), nie jadę przypadkowo. Powód pierwszy jest taki, że mimo moich 60 zjazdów na dół, tam jeszcze nie trafiłam. Drugi, że ta kopalnia to jedna z bohaterek (obok Budryka, Lubina i Kłodawy) serialu GórnicyPL na Discovery.
Ponieważ po emisji pierwszych odcinków spotkałam się z głosami, że „bohaterowie serialu to podstawieni aktorzy pomalowani na czarno” (mnie to po 11 latach pracy z górnictwem przez myśl nie przeszło), postanowiłam to sprawdzić.
Okazało się, że na dół pojadę z przodowym pola, Dawidem Kiercem, na wieczorną szychtę, na jakiej nie miałam okazji być, a wcześniej spotkam się z geolożką Malwiną Smulska, która pracuje w innej kopalni JSW – Budryku – ale wpadnie na Borynię. Po swojej zmianie byli już Szymon Siwiec, operator przenośnika taśmowego i górnik Robert Jaczyński, których zobaczymy w kolejnych odcinkach programu (Robert to ten, który wita ekipę telewizyjną przed zjazdem pod ziemię słowami „zapraszamy do piekła”).
Kopalnia jak Ferrari
- Ani się nie zgłaszaliśmy, ani nie wychodziliśmy przed szereg. Padła propozycja od kierownika oddziału – mówi o swoim udziale w serialu „GórnicyPL” Szymon Siwiec, operator przenośnika taśmowego. - Mnie się program podoba. Gdy będzie emisja odcinka ze mną, będę miał urlop, więc może kolegom przejdzie i mnie nie zlinczują (śmiech).
Przytakuje mu Robert Jaczyński. - Zobaczę siebie dopiero w piątym odcinku, ale na razie odbiór jest bardzo pozytywny, nie ma hejtu. Koledzy są naprawdę dobrze nastawieni i miejmy nadzieję, że dalej tak będzie.
Pytam po co to zrobili? Czy odczarują stereotyp górnika-ryla z kopalni, która według wielu, zatrzymała się w epoce kilofa i hercówy (tzn. łopaty)? Przecież wszyscy wiedzą, że węgiel jest czarny i brudzi, a o górnictwie zwykły zjadacz chleba słyszy najczęściej przy okazji Barbórki, strajku albo katastrofy w kopalni.
- Chodziło o to, żeby ludzie zobaczyli, że górnicy w Polsce ciężko pracują. Ale nawet najlepszy film nie odda tego co pod ziemią dzieje się naprawdę. Poza tym my wydobywamy węgiel koksowy, nie dla energetyki. On jest bazą do produkcji stali – tłumaczy. - Ale kto to rozróżni. Węgiel to węgiel, pali się w piecu, tak ludzie uważają – wtrąca Jaczyński.
Pod ziemię zjeżdża się szolą – klatką, czy jak kto woli górniczą windą. Na dole często trzeba pokonać bardzo wąskie wyrobiska, niekiedy na czas, jeśli na przykład dojdzie do sytuacji, w której powietrze nie nadaje się do oddychania i trzeba wycofać się z zagrożonego rejonu jak najszybciej.
Miałam to okazję sprawdzić przed zjazdem, w komorze ćwiczebnej ratowników. W gęstym dymie, z całym sprzętem, w tym z aparatem ucieczkowym, przez który musiałam oddychać, przechodziłam (a raczej przeczołgiwałam się) przez trasę ćwiczeń; w tym najwęższe wyrobiska i ciasną lutnię, czyli rurę wentylacyjną, która doprowadza powietrze.
Pytam, czy serial dobrze oddaje rzeczywistość spod ziemi. - A widziała pani kiedyś ferrari. - Owszem. - A jechała nim pani? - No nie. – I tak jest właśnie z ludźmi, którzy nie byli na dole – kwituje.
Pytam więc, czy dzięki pokazaniu prawdziwego górnictwa w telewizji, młodzi będą się garnąć do kopalni? Czy to jeszcze ma dzisiaj sens? Rozwijamy, choć powoli, odnawialne źródła energii, wciąż dyskutujemy o tym, czy budować elektrownię atomową. Ale jak na razie nadal 85 proc. energii elektrycznej w Polsce produkujemy z węgla kamiennego i brunatnego. - Nie ma chyba żadnych argumentów, by kogoś przyciągnąć dzisiaj do górnictwa. Ale sam fakt, że Kowalski na własne oczy zobaczy co robimy, może pozwoli lepiej to zrozumieć – uważa Jaczyński.
Wisienka na torcie z Budryka
Choć widzimy się pierwszy raz, to mamy wrażenie, że znamy się od dawna. Malwina wita mnie po prostu zwykłym „cześć”, a potem w ramach rozgrzewki wciągamy tabakę – najlepszą przyjaciółkę górników, którym pod ziemią palić nie wolno.
Malwina Smulska jest geolożką w kopalni Budryk w Ornontowicach. Do programu trafiła po „castingu wewnętrznym”, którego najzwyczajniej w świecie nie było. Dziś po emisji pierwszych odcinków programu koledzy mówią o niej „Gwiazdeczka”. Ale pieszczotliwie, bo za chwilę proszą o autografy na rękach czy na kasku.
- Już wcześniej miałam do czynienia z mediami, bo jestem jedną z dwóch kobiet zjeżdżających pod ziemię w kopalni Budryk, pracuję tu 13 lat. Zgodziłam się na udział w programie Discovery trochę w ciemno, ale uznałam, że to będzie niezła przygoda i odskocznia, takie nowe doświadczenie – mówi mi Malwina. - Sama jestem ciekawa, jaki będzie końcowy efekt. Śmieje się, że najtrudniej było napisać jej plan dnia, o który poprosiła ekipa realizująca serial, by móc zaplanować swoją pracę.
- Jaki plan dnia? Ja wiem, że przed 6 rano zjawiam się na kopalni, a po 14 z niej wychodzę. Reszta to jest jedna wielka niewiadoma. Ja wiem po co jadę na dół, ale nigdy nie wiem, co się tam wydarzy. I uwielbiam ten brak monotonii! Pokazanie innym kieratu naszej pracy jest jednak trudne. Z drugiej strony rozumiem, że telewizja musi mieć jakiś ramowy scenariusz. A do tego musieliśmy przecież zadbać o bezpieczeństwo ekipy. Przechodzenie przez wodę czy taśmę to dla mnie normalka, a oni z tym sprzętem mieli naprawdę trudno. Wielki szacun – przyznaje pani geolog.
- Nie mam typowo dołowej pracy, czasem w tygodniu jestem 3-4 razy na dole, ale są tygodnie, gdy tylko dwa razy, za to pracuję w biurze i tam wykonuję różne prace związane z wcześniej wykonanymi pomiarami na dole. To jest dla mnie męka, bo wtedy wychodzą wszystkie te dolegliwości nabyte na dole, między innymi np. obtarte stopy. Niestety nie chodzimy tam w butach trekkingowych, ale w gumowcach, które dla kobiet trudniej dopasować – opowiada Malwina.
- Moje koleżanki geolożki czasem się dziwią, że tyle razy jestem na dole. Ale Budryk to stosunkowo młoda kopalnia w Polsce, wchodząca wciąż w nowe rejony wydobywcze . Staramy się być na bieżąco, weryfikować założenia produkcyjne. Chodzi nam przecież o to, by wydobywać węgiel, a nie kamień – tłumaczy.
Pytam, czy serial poprawi ten nie najlepszy górniczy PR. - Mam nadzieję – mówi Malwina. - Ale stereotypu to nie zmieni, on przez lata za bardzo się zakorzenił. Utarło się, że my, górnicy, ciągle czegoś chcemy. Nie pochodzę z rodziny górniczej, ale takie stereotypowe postrzeganie górnictwa mnie boli. Górnictwo idzie do przodu, zmienia się, automatyzuje; pracujemy na nowoczesnym sprzęcie światowej klasy. My nie jesteśmy ludźmi epoki wozu z koniem – irytuje się i podkreśla, że inne kraje szczycą się swoimi surowcami i się nimi chwalą, a my w Polsce jakby się tego wstydzimy.
W kopalni trzeba przede wszystkim myśleć – przypomina Malwina. - Tam na dole nie mamy internetu, kalkulatorów i Google, w którym możemy coś sprawdzić, gdy mamy wątpliwości. Masz jakąś awarię? Radź sobie – mówi Smulska.
Malwina do górnictwa trafiła przez przypadek. - Miałam być panią od ekonomii. Może bank, może marketing i zarządzanie. To było takie modne, gdy kończyłam technikum elektroenergetyczne. Złożyłam dokumenty na Akademię Ekonomiczną w Katowicach, ale się nie dostałam, bo na jedno miejsce było ponad 30 osób. To była rozpacz. A że mieszkam w Gliwicach i - jak to mówią - za płotem jest Politechnika Ślaska, to spróbowałam powalczyć o studia na Wydziale Górnictwa i Geologii. I wpadłam jak śliwka w kompot. To były czasy, gdy kopalnie zatrudniały młodych ludzi. Choć nie kobiety, a „baba na kopalni pecha przynosi” – słyszałam. Mój św. pamięci profesor z geologii złóż, na końcowym egzaminie powiedział mi: „Malwina, a teraz mąż, dzieci i zajmiesz się konkretami”. A ja chciałam pracować w zawodzie! Poszłam więc na kolejne studia: geodezja górnicza, by poszerzyć swoje CV. Podczas praktyk zawodowych w kopalni, dowiedziałam się, że dyrektor szuka ludzi. No to poszłam. Udało się, już tam zostałam – opowiada.
Gdy zaczynała, pracowała jeszcze tzw. stara gwardia, górnicy, którzy nie dopuszczali myśli o kobietach na dole – te mogły iść pracować na lampowni, przeróbce mechanicznej węgla (zakład znajduje się na powierzchni) albo parzyć kawę. Gdy Polska znosiła zakaz pracy kobiet pod ziemią, to właśnie oni podnosili największe larum. - Byłam piątym kołem u wozu, komentowali paznokcie, włosy, ale nie moją pracę, bo przecież ja sobie pod tę ziemię chodziłam na wycieczki (gdy pisałam książkę „Babska szychta” o kobietach w górnictwie, moje bohaterki wspominały, że górnicy przerazili się najazdu kobiet na dole; do tego oczywiście nie doszło, bo dziś kobiety pracujące pod ziemią to jakiś 1 proc. załogi).
Celebryta z Boryni
Dawid Kierc, przodowy pola w Boryni pracuje 838 m pod ziemią. Zaczynał w 1995 r. w kopalni Morcinek. O tym, że przejdzie do Boryni dowiedział się... na urlopie – bo właśnie zamknęli Morcinka. Zjazdów pod ziemię nie liczy. - ZUS mi już niedługo policzy – śmieje się Dawid. Do filmu trafił przypadkowo; kierownik go wytypował. Poszedł na jedno spotkanie i myślał, że na tym się skończy. W jednej ze scen opowiada, że zdaniem żony to on tam na dole leży i nic nie robi. - No i teraz chyba dalej tak myśli, bo jak na złość podczas kręcenia programu zepsuł się nam kombajn i za nic nie szło go uruchomić, więc nie szło też wydobycie – wspomina.
Co się stało po emisji pierwszych odcinków? Dawid wśród kolegów nazywany jest celebrytą. - Ale raczej tak miło, bez złośliwości. Wszyscy mówią, że w końcu coś porządnego o górnictwie nakręcili – mówi mi Dawid, choć słyszę co drugie słowo, bo rozmawiamy w „kolasce” - kolejce spągowej (spąg to kopalniana podłoga), którą kwadrans jedziemy do kolejki podwieszanej, którą z kolei następne 25 minut jedziemy do ściany wydobywczej. Sama droga do i z pracy górników z tego rejonu od szybu zjazdowego to już spore wyzwanie. - Jakieś 6 km w jedną stronę, na piechotę byłoby słabo – mówi Kierc. Do tego dochodzą kilometry w ścianie – sama ma nieco ponad 200 metrów, ale przodowy i jego ekipa kursują w tę i z powrotem wielokrotnie (dodam, że to wciąż ta sama ściana, którą oglądamy w filmie). To nie jest spacerek; trzeba się przeczołgać pod kablami czy wężami, przeskoczyć sekcję obudowy zmechanizowanej (ta zapewnia stabilność wyrobiska naruszonego wydobyciem).
- Ludzie często nie mają pojęcia jak działa kopalnia, ale zazwyczaj tacy mają najwięcej do powiedzenia. Piszą na forach, że muszą do nas dopłacać, że nas utrzymują, że my darmozjady. Ja też chciałem studiować. Socjologię. Ale jeszcze w podstawówce mama mi zmarła, wszystko się zmieniło i trzeba było szybko szukać roboty. A jak się trafi do kopalni i przepracuje się tam już tych pięć pierwszych lat, to się wsiąka. Tylko to trzeba pokochać – dodaje.
Gdyby dzisiaj wybierał pracę, to nie poszedłby do kopalni, choć wciąż uważa, że to stabilne miejsce pracy. - W moich czasach był boom na górników, ale potem wstrzymano przyjęcia praktycznie na 10 lat. Zrobiła się luka pokoleniowa i okazało się, że brakuje fachowców, bo młodzi z górnictwa uciekli – tłumaczy. Jego najstarszy syn ma 16 lat. Górnikiem raczej nie będzie, co Dawida akurat cieszy. - Woli chyba zostać informatykiem, to bardziej perspektywiczna praca – mówi.
Kierc uprawnienia emerytalne nabędzie w 2020 r. Czy będzie tęsknił za kopalnią? Oczywiście. Bo z kolegami w sumie spędza więcej czasu niż z rodziną, jeśli dobrze policzyć. Jak ma dzień wolny, potrafi o pracy nie myśleć. Choć na dłuższym urlopie czegoś mu brakuje. - Mój najmłodszy syn skończył właśnie 7 miesięcy, mam co robić w domu. Poza tym jestem zapalonym modelarzem, właśnie składam czołg T-52 – chwali się.
Czy się boi? - Kto jedzie na dół i mówi, że się nie boi – kłamie. Musi być strach, bo wtedy człowiek myśli. Jak się nie myśli, wchodzi rutyna i o wypadek nietrudno – tłumaczy i dodaje, że jego już raz rutyna zgubiła. Po prostu się potknął. Efekt? Stracił dolne zęby. - Moja wina, stało się – kwituje.
Na Boryni 10 lat temu doszło do katastrofy. W wyniku wybuchu metanu zginęło 6 osób, 18 zostało rannych. - Zawsze wtedy zapala się czerwona lampka, dochodzi taka dodatkowa ostrożność i trzeba zwracać uwagę na wszystko. Bezpieczeństwo to podstawa, każdy z nas ma wrócić na powierzchnię – mówi Dawid.