Załoga kopalni Makoszowy nie godzi się na jej likwidację. Górnicy grożą, że wyjdą na ulice. W piątek ok. 1300-osobowa załoga ostatniej czynnej kopalni w Zabrzu – Makoszowy – odpowiadała w referendum na pytanie: „Czy jesteś za utrzymaniem miejsc pracy w KWK Makoszowy?”. 98,5 proc. załogi odpowiedziało na „tak”.
Makoszowy to jedyna kopalnia w Spółce Restukturyzacji Kopalń, która nie jest zlikwidowana, wydobywa węgiel i korzysta z tzw. dopłat do strat produkcyjnych. Komisja Europejska 18 listopada zgodziła się na dotowanie produkcji w zakładzie do końca tego roku. Oczywiście pod warunkiem jego likwidacji. Z kolei 1 grudnia walne zgromadzenie Jastrzębskiej Spółki Węglowej zdecydowało o zamknięciu w 2017 r. kopalni Krupiński w Suszcu – to warunek umowy restrukturyzacyjnej z bankami.
Górnicy z obu kopalń nie zamierzają się poddawać. Najprawdopodobniej dziś rozpoczną głodówkę. Część załóg nie wyjedzie na powierzchnię i będzie protestować pod ziemią. Górnicy zapowiadają zarówno protesty uliczne w Warszawie, jak i pod biurami posłów odpowiedzialnych ich zdaniem za sytuację obu kopalń. – Jeśli nic nie zrobimy, pokażemy, że jako związkowcy jesteśmy do niczego – mówi Jerzy Hubka, wiceprzewodniczący ZZG Makoszowy.
Anna Margis z resortu energii na ostatnim posiedzeniu sejmowej komisji skarbu i energii podkreślała, że w Makoszowach nie można zastosować analogicznego rozwiązania jak np. w kopalni Brzeszcze. Tam zakład podzielono na dwie części. Jedna z nich pozostała w Spółce Restrukturyzacji Kopalń, drugą przejął Tauron.
Górnicy jednak przypominają, że Makoszowom też obiecywano inwestora. Miał nim być Węglokoks. Ten jednak przejął od ówczesnej Kompanii Węglowej (dzisiejszej Polskiej Grupy Górniczej) dwie inne kopalnie – Bobrek i Piekary, które dziś połączone działają w spółce Węglokoks Kraj.
Sęk w tym, że nawet gdyby znalazł się inwestor dla zabrzańskiej kopalni, musiałby zwrócić niemal 300 mln zł udzielonej jej pomocy publicznej. Do tego zainwestować przynajmniej kilkadziesiąt kolejnych milionów złotych i liczyć się z miesięcznymi wydatkami na utrzymanie zakładu na poziomie ok. 20 mln zł.
SRK ogłosiła przetarg na sprzedaż kopalni. Zgłosiła się jedna firma, ale uznano, że inwestor nie jest wiarygodny.
Inaczej wygląda sytuacja Krupińskiego. Zakład działa w ramach JSW, nie korzysta z pomocy publicznej, więc jego sprzedaż byłaby prosta. Jednak rząd nie chce o tym słyszeć, a spółka nie ma 300 mln zł na rozpoczęcie eksploatacji złoża węgla koksowego. Bo nie ma gwarancji, że inwestycja się zwróci. Spółka odrzuciła też ofertę dzierżawy kopalni niemieckiemu HMS Bergbau.
Zarówno Krupiński, jak i Makoszowy przynoszą rocznie średnio 150 mln zł straty. Jednak po ich likwidacji załogi mają zapewnioną pracę w innych zakładach. Z Krupińskiego do innych miejsc przejdzie ok. 1,8 tys. osób. Ostateczna liczba będzie zależała od zainteresowania pakietem osłonowym (urlopy górnicze, jednorazowe odprawy pieniężne) gwarantowanym przez ustawę o funkcjonowaniu górnictwa węgla kamiennego. Górnicy z Makoszów mają znaleźć zatrudnienie w kopalniach PGG.