Sejm wniosku „Solidarności” o referendum w sprawie podniesienia wieku emerytalnego nie przyjął. „Solidarność” przegrała bitwę, ale nie wojnę. W pierwszym starciu publiczność zobaczyła, że rząd nie ściemnia. Teraz już dużo lepiej widać, że Platforma, Donald Tusk, Bronisław Komorowski, Jacek Rostowski celowo zataili swoje zamierzenia, ubiegając się o poparcie wyborcze. Dla wielu ludzi są niewiarygodni. Więcej, w toku dyskusji Donald Tusk zachował się brutalnie, natomiast przewodniczący „Solidarności” był stanowczy, ale trzymał się merytorycznych argumentów.
ikona lupy />
Piotr Duda nie mówi „nie” podniesieniu wieku emerytalnego. Kwestionuje rządowy program lansowany jako jedynie słuszny, racjonalny, korzystny dla pracowników i wymagający ekspresowego uchwalenia. Ma rację szczególnie w kwestii wpływu podniesienia wieku emerytalnego na zatrudnienie. Słusznie obawia się, że to przyniesie raczej ubóstwo starszym ludziom, niż pobudzi rozwój. Ta obawa nie jest wcale mniejsza po Pawlakowej korekcie. Kuriozalnej z resztą. Potencjalne wcześniejsze świadczenie jest tak niskie, że pracownicy będą je przyjmować w praktyce tylko, gdy nie będzie dla nich pracy, a więc będzie to substytut zasiłku dla bezrobotnego – tyle że wypłacanego z kapitału emerytalnego pracownika.
Naprawdę racjonalnym powodem wydłużenia wieku emerytalnego jest bilans funduszy ubezpieczeniowych. Choć w bardzo długim okresie system się w zasadzie samofinansuje, to w długim okresie przejściowym (gdy zmienia się stosunek liczby osób płacących składkę do liczby świadczeniobiorców) grozi nam wielki deficyt, który musi pokryć budżet. Wydłużenie wieku emerytalnego zmniejsza oczywiście liczbę świadczeniobiorców i jest to sposób na ograniczenie dotacji. Rzecz w tym, że rząd sięga tylko po ten sposób, mimo że w systemie funkcjonują przywileje, których wycofanie byłoby aktem elementarnej sprawiedliwości i przyniosłoby znaczącą poprawę bilansu funduszy ubezpieczeniowych. Wprawdzie rząd zapowiada ograniczenie przywilejów najzamożniejszych rolników i wydłużenie pracy mundurowych, ale jak na razie nie jest to element pakietu. Ważniejsze są inne kwestie. Taksówkarz i wielki przedsiębiorca (także wzięty adwokat) płacą składkę w takiej samej wysokości. Dlaczego? Zatrudnieni o najwyższych dochodach płacą składkę od małej części swojego dochodu (niski limit kwoty oskładkowanej). Czy jest to uzasadnione?
Rząd nie widzi potrzeby wprowadzania w tym zakresie zmian. Chyba znam przyczynę: rząd Platformy (a po części i PSL) pilnie chroni interesy grup materialnie uprzywilejowanych. To polityczny target, to bliskie środowisko. Ale konsekwencją jest przerzucenie całego ciężaru na zwykłych pracowników. Stąd radykalizm rządowych postulatów i ich potencjalna dolegliwość. Gdyby pole zmian zostało poszerzone, to pewnie zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn nie byłoby konieczne. Można by poprzestać na zmniejszeniu obecnej różnicy. Wiele za tym przemawia (choć i za zrównaniem wieku są poważne argumenty), ale najważniejsze jest to, że ludzie tego po prostu nie chcą. A przecież system emerytalny musi wynikać ze społecznie akceptowanych zasad.
Napisałem wyżej, że zmiany są konieczne z powodu realiów finansowych. Tak, ale nie ma powodu, by ulegać szantażowi neoliberałów, którzy jako cel przyjmują radykalne ograniczenie sektora finansów publicznych. Mówią, że jeśli rządowy projekt nie zostanie zrealizowany, to w Polsce będzie Grecja. Minister Sikorski uznał, że poparcie rządowego projektu to wymóg patriotyzmu. Ale przywołajmy liczby. W Polsce w roku 2010 podatki (łącznie ze składkami) stanowiły 31,5 proc. PKB, a w całej UE 39,4 proc. (w krajach starej Unii dużo więcej). Gdybyśmy mieli wskaźnik na poziomie przeciętnej UE, to państwo dysponowałoby dodatkowo kwotą 120 mld zł. Wbrew temu, co wielu neoliberałów twierdzi, Polska nie jest krajem rozpasanego fiskalizmu i rozdętej opiekuńczości. Według Ministerstwa Finansów, gdy takie kraje jak Niemcy, Francja, Wielka Brytania czy Szwecja znajdowały się na podobnym poziomie rozwoju jak obecnie Polska, ich wskaźnik obciążeń podatkowych był o 6 – 7 pkt proc. PKB wyższy.
Kryzys światowy i radykalne projekty rządu stwarzają okazję do debaty, angażującej możliwie dużą część obywateli, o drodze, jaką powinniśmy zmierzać w następnych dekadach. Warunkiem jest przedstawienie poważnych koncepcji. Niestety, nie jest on spełniony. Rząd ma pustą szufladę. Partie otrzymują górę forsy z budżetu, ale nie ma z tego pożytku. Poziom ostatniej debaty w Sejmie był żenujący: bezbarwne wystąpienie Schetyny i slogany Kaczyńskiego. Trzeba mieć nadzieję, że „Solidarność” choć trochę wypełni tę próżnię.