Obowiązujący obecnie system emerytalny uzależnia wysokość przyszłego świadczenia emerytalnego od sumy wpłaconych pieniędzy na konto w I i II filarze. W związku z tym, jeżeli kobieta przejdzie na emeryturę w wieku 60 lat, a nie wyższym, to zgromadzi dużo mniejszy kapitał, który będzie brany pod uwagę przy wyznaczaniu wysokości emerytury. Świadczenie będzie tym mniejsze, że wypłacane przez dłuższy okres.
Nowy system emerytalny sprawił, że kobiety poniosły ogromne straty. Nie zdają sobie z tego sprawy szczególnie osoby walczące o zachowanie przywileju przechodzenia na emeryturę w wieku 60 lat. Kobieta, będąc na tym samym stanowisku co mężczyzna, zgromadzi mniejszy kapitał emerytalny nie tylko dlatego, że będzie go odkładała o 5 lat krócej, ale również z tego powodu, że coroczna składka na I i II filar będzie o ok. 10 – 20 proc. niższa, ze względu na niższe zarobki. Ponadto, na skutek przejścia na emeryturę w wieku 60 lat, szacowana miesięczna wypłata kobiety będzie planowo rozłożona na więcej lat ze względu na dużo wyższą wartość średniego trwania życia, co dodatkowo obniża świadczenia kobiet. W związku z tym nazywanie przywilejem możliwości przejścia na emeryturę w wieku 60 lat jest kompletnym nieporozumieniem.
Pomysł, aby kobieta mająca więcej niż jedno dziecko zachowała prawo do przechodzenia, na emeryturę w wieku 60 lat, przy obowiązujących przepisach należy uznać za bezsensowny. Kobieta, która urodzi dziecko, traci najwięcej, gdy korzysta z urlopu wychowawczego (ze składami naliczanymi od minimalnego wynagrodzenia). Dwa urlopy – konsekwencje urodzenia dziecka – mówiąc obrazowo, rujnują przyszłość emerytalną kobiety.

Dwa urlopy wychowawcze rujnują przyszłość emerytalną kobiety, bo nalicza jej się w tym czasie minimalne składki. Korzysta reszta społeczeństwa

Analizując propozycję premiera Pawlaka, realnym jej rozwinięciem powinno być podniesienie wieku emerytalnego kobiet np. do 62. roku życia. Musi to być jednak połączone z wprowadzeniem odpowiednich warunków pozwalających na skorzystanie z takiej możliwości. Jednym z pomysłów jest zaproponowanie bonusów. Minimalna, konieczna zmiana powinna polegać na opłacaniu przez budżet państwa składek na ubezpieczenie emerytalne w okresie urlopu wychowawczego, co najmniej od podstawy równej zarobkom średnim lub, gdy kobieta osiągała wyższe dochody, zarobkom, jakie otrzymywała przed urodzeniem dziecka, oraz dodatkowo zasilenie jednorazową, znaczącą dopłatą konta emerytalnego w I filarze – odpowiadającą co najmniej 12,2 proc. rocznych zarobków za drugie dziecko, a za każde następne jeszcze wyższą dopłatą.
Wprowadzenie takich bonusów powinno być rozpatrywane wyłącznie w wymiarze uczciwości zasad obowiązującego systemu, a nie zachęt do rodzenia dzieci. Obecnie urodzenie dziecka powoduje realne straty w przyszłej wysokości emerytury nie tylko w porównaniu do mężczyzn, ale nawet do kobiet, które nie będą miały dzieci lub będą miały ich mniej.
Co więcej, gdy kobieta rodząca dziecko traci na emeryturze, wszyscy inni na tym zyskują. Trzeba bowiem wiedzieć, że przyszła emerytura zależy nie tylko od sumy wpłat wniesionych na I i II filar, ale także od tego, w jakim tempie będzie zwiększała się ich wartość w okresie gromadzenia. Aż 2/3 składek emerytalnych (12,22 proc. z 19,52 proc.) wnosimy na konto w I filarze, w którym tempo wzrostu wartości składek, tzw. stopa waloryzacji, zależy w dużym stopniu od liczby osób, które w danym momencie opłacają składki.
Na urodzeniu dziecka zarobią więc w przyszłości budżet państwa, a także pozostali płatnicy składek w postaci wyższej stopy waloryzacji w I filarze (na skutek większej liczby opłacających składki), natomiast matka przyszłego płatnika składek emerytalnych ponosi znaczące straty. Ten absurd systemowy powinien zostać jak najszybciej usunięty.

Maciej Rogala, ekspert od systemów emerytalnych, właściciel serwisu Emerytariusz.pl