Niebawem świat ponownie usłyszy o Polsce w kontekście praworządności. A to za sprawą byłych funkcjonariuszy służb PRL, którym obniżono emerytury. Grupa dotkniętych nowymi przepisami zamierza odwołać się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (ETPC), nie czekając na to, co w ich sprawie powie polski sąd
Skarżącymi są – proszę wybaczyć ten skrót myślowy – dobrzy esbecy. Tacy, którzy złożyli odwołania w trybie art. 8a oraz art. 15c ust. 5 tzw. ustawy dezubekizacyjnej. Pierwszy mówi o tym, że jeśli ktoś bardzo krótko służył w wymienionych przez ustawę instytucjach lub po 12 września 1989 r. rzetelnie i z narażeniem życia wykonywał obowiązki w organach III RP, może zostać przez ministra spraw wewnętrznych wyłączony spod działania nowego prawa. Drugi dotyczy funkcjonariuszy, którzy udowodnią, że przed 1990 r., bez wiedzy przełożonych, podjęli współpracę i czynnie wspierali osoby lub organizacje działające na rzecz niepodległości Państwa Polskiego.
Nie czekają, aż w ich sprawach wypowie się polski sąd. Właściwie, aby ETPC mógł zająć się ich sprawą, powinni wyczerpać drogę sądową w kraju. Oni jednak wiedzą, że trybunał czynił już od tej reguły wyjątki, np. wobec Kurdów mieszkających w Turcji. Przyjmował i rozstrzygał ich wnioski skargi, wychodząc z założenia, że nie mogą liczyć na bezstronny proces w kraju, gdzie sprawiedliwość wymierzają wojskowe quasi-sądy bez zachowania standardu niezawisłości i bezstronności.
Emerytowani funkcjonariusze będą argumentować, że w Polsce nie ma już dla nich dostępnych ani skutecznych środków, które pozwoliłyby na odwrócenie sytuacji prawnej skarżącego. Sąd Okręgowy w Warszawie, który skierował do Trybunału Konstytucyjnego (TK) pytania o zgodność niektórych przepisów ustawy dezubekizacyjnej z konstytucją, doskonale wie, że orzeczenie TK dotknięte będzie wadą, albowiem w składzie orzekającym zasiadać będzie w tym przypadku dwóch sędziów tzw. dublerów. A przewodniczyć mu będzie prezes Julia Przyłębska.

***

– Nie będzie odpowiedzialności zbiorowej. Każda sprawa będzie rozpatrywana indywidualnie – przy wprowadzaniu przepisów wielokrotnie publicznie zapewniał wiceszef resortu spraw wewnętrznych Jarosław Zieliński. Mijał się z prawdą. Tryb odwoławczy nie działa.
Ustawa dezubekizacyjna objęła ok. 39 tys. osób. Około 29 tys. odwołało się od decyzji obniżającej świadczenia – z różnych powodów. Do Oddziału Bezpieczeństwa XIII Wydziału Ubezpieczeń Społecznych Sądu Okręgowego w Warszawie, w którym stworzono specjalną sekcję składającą się z 34 sędziów, wpłynęło w trybie wspomnianych wyżej artykułów grubo ponad 6,5 tys. odwołań od decyzji dyrektora Zakładu Emerytalno-Rentowego MSWiA o zmniejszeniu świadczeń funkcjonariuszom totalitarnego państwa. Wiadomo, że wyznaczono terminy posiedzeń, lecz są one sukcesywnie zawieszane lub odwoływane. A to z tego powodu, że – jak tłumaczy Aneta Krasucka, inspektor Sądu Okręgowego w Warszawie, w odpowiedzi na zapytanie wystosowane przez Federację Służb Mundurowych – w jednej ze spraw sąd skierował pytanie związane z ustawą do TK. Jego zakres dotyczy wszystkich spraw „ubeckich” „esbeckich”, więc ich rozpatrywanie wstrzymano do czasu uzyskania orzeczenia TK. Nie wiadomo jednak, kiedy nadejdzie. Jak mówi Zdzisław Czarnecki, prezydent Federacji Stowarzyszeń Służb Mundurowych RP, trybunał już poinformował, że zgodnie z kolejką wpływu pytanie może być rozpatrzone dopiero w 2020 r. Więc jeszcze przynajmniej przez dwa lata dobrzy esbecy będą żyć w zawieszeniu. – A to przyzwoici ludzie, którzy zasłużyli się wolnej Polsce – zarzeka się Czarnecki.
Wśród gromady zawieszonych jest jeden wyjątek – były esbek, wobec którego sąd zdecydował się jednak procedować sprawę i otworzyć przewód. To Augustyn Skitek. Już raz – kiedy wchodziła poprzednia ustawa dezubekizacyjna – dostał od sądu świadectwo moralności i wyrok, że nie podlega przepisom ustawy. Mimo tego po wejściu nowego prawa zabrano mu sporą część świadczenia. To, jak zauważył sąd, obraża powagę rzeczy już raz osądzonych. A także jest rażąco niesprawiedliwe. Sprawa Skitka będzie się więc toczyła, choć te dotyczące jego dwóch kolegów, którzy są w identycznej sytuacji – bo razem działali – już nie. One ugrzęzły w szufladach Zakładu Emerytalno-Rentowego MSWiA, bo tylko za jego pośrednictwem można się odwoływać od decyzji. Odwołań jest tyle, że urzędnicy się nie wyrabiają. A może też się nie śpieszą szczególnie, gdyż działanie ustawy jest przyjazne dla budżetu. Zakładano, że obcięcie świadczeń funkcjonariuszy pozwoli zaoszczędzić ok. 540 mln zł rocznie. Będzie prawie 700 mln. zł. Dlatego trzymanie odwołań w zamrażarce po prostu się opłaca. Poza tym sprawa „ubeckich świadczeń” przestała być już gorąca i atrakcyjna medialnie.
– Zabili nas propagandowo, zrobili mordercami i katami. Nikt już nie chce słuchać naszych historii – mówią. Dorośli faceci, pięćdziesięcioparo-, sześćdziesięcioparolatkowie, mają miny skrzywdzonych dzieci. Mówią dużo i chętnie. Momentami drży im głos. Twierdzą, że „ustawa dezubekizacyjna” to dobra, chwytliwa nazwa. Działa na wyobraźnię, której oczyma widzimy ponurych oprawców, postaci niczym z filmów „Przesłuchanie”, „Generał Nil” czy „Zaćma”. Bicie i wyrywanie paznokci. Straszenie i krzyk. W tle słychać Jacka Kaczmarskiego śpiewającego „Przesłuchanie anioła”. Moi rozmówcy nie bardzo pasują do tych obrazków. Trzech z nich to bohaterowie, którzy narażali się na poważne konsekwencje, współpracując z Kościołem katolickim i ostrzegając duchownych zagrożonych „działaniami eliminacyjnymi”. Trzeci to pewnego rodzaju narwaniec, który poszedł do milicji, by po paru latach z niej uciec, bo mu się spodobało. Nawet nie zauważył, że przez kilka miesięcy był oddelegowany do Wydziału B. Wstąpił do policji po transformacji, pełnił kierownicze funkcje, był potrzebny i ważny. Podziękowano im wszystkim obniżeniem emerytur. Zapakowano do jednego worka – obok katów, szpiclów i tchórzy.

List Skitka do dziennikarki

Witam serdecznie! Na wstępie krótko przedstawię naszą działalność niepodległościową. Była prowadzona w sposób ciągły, tajny przez wiele lat wspólnie i w porozumieniu przez: Augustyna Skitka, Tadeusza Klimanowskiego i Krzysztofa Kęskiego. Autentyczność wielu faktów i zdarzeń związanych z tą działalnością zostało potwierdzonych w złożonych zeznaniach w charakterze świadka przez legendarnego duchownego, intelektualnego i moralnego przywódcę gorzowskiej opozycji Ks. Prałata Witolda Andrzejewskiego w trzech postępowaniach sądowych z naszego powództwa i są zawarte w prawomocnych wyrokach sądowych, tj. Wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z dnia 19 marca 2014 r., sygn. akt III A U a 422/13, Wyrok Sądu Apelacyjnego w Szczecinie z dnia 11 lutego 2014 r., sygn. akt III A U a 645/13 i wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie, sygn. akt. XIII U 1495/11. Wymienione trzy wyroki są prawomocne i nadal obowiązujące w świetle zmiany ustawy z dnia 16 grudnia 2016 r. o zaopatrzeniu emerytalnym. Ponadto Ks. Witold Andrzejewski pełniący w latach 1980–1990 funkcję kapelana „Solidarności” Regionu Gorzowskiego osobiście napisał oświadczenie z dnia 16 lipca 2010 r., stwierdzając, że w/w podjęli i kontynuowali z nim w latach 1980–1990 czynną współpracę bez wiedzy przełożonych i przekazywali tajne informacje ważne dla instytucji Kościoła i ruchu „Solidarność”. Ks. Witold Andrzejewski, będąc wówczas kapelanem Garnizonu Policji Lubuskiej, nie mógł się pogodzić z faktem, że my pomimo podjętej z nim czynnej współpracy i przekazywania mu tak ważnych, istotnych i tajnych informacji dla instytucji Kościoła i ruchu „Solidarność”, przez wiele lat z tego tytułu narażaliśmy się na rygorystyczną odpowiedzialność karną, zostaniemy objęci represjami polegającymi na obniżeniu naszych świadczeń emerytalnych na mocy ustawy dezubekizacyjnej uchwalonej w 2009 r. Przedmiotowe oświadczenie znajduje się w zbiorach IPN w Szczecinie, gdzie złożone zostało za pośrednictwem Delegatury IPN w Gorzowie Wlkp. W świetle art. 15c ust. 6 ustawy emerytalnej oświadczenie to stanowi tzw. inny dodatkowy dowód stwierdzający podjęcie współpracy na rzecz niepodległości państwa polskiego przez nas jako byłych funkcjonariuszy. Reasumując: są trzy prawomocne wyroki podnoszące w swoich uzasadnieniach fakt, że podjęliśmy bez wiedzy i zgody przełożonych współpracę i czynnie wspieraliśmy osoby i organizacje działające na rzecz niepodległości państwa polskiego. W naszej sprawie interpelację zgłosił poseł Jarosław Porwich (nr interpelacji 14750 adresat Minister Spraw Wewnętrznych). Również w naszej sprawie interweniował Przewodniczący Zarządu Regionu NSZZ Solidarność Waldemar Rusakiewicz (adresat Minister Spraw Węwnętrznych). Ponadto komplet dokumentów dotyczący naszej sprawy jest u Rzecznika Praw Obywatelskich. Interwencja była również Przewodniczącego Solidarności Gorzowskiej w IPN. Wszystkie interwencje nie odniosły skutku. Pozdrawiam, Skitek Augustyn.
Z tą współpracą z duchownym to było tak: Skitek skończył pedagogikę opiekuńczą i bardzo chciał pracować z osieroconymi dziećmi. Wychowywały go same kobiety, pamięta, jak to jest być bez ojca. I jak to jest być chorowitym dzieciakiem. Popracował w bursie, ale się ożenił i potrzebna była kasa na życie. Złożył podanie o przyjęcie do milicji, wydziału kryminalnego. Komiks o Kapitanie Żbiku był świetny, kartkował go godzinami, teraz wie, że niejeden chłopak przez to życie zmarnował. Odpowiedzieli mu, że z wyższym wykształceniem to mogą go przyjąć do SB. Zaoferowali miejsce w Wydziale IV i pensję stanowiącą 230 proc. tego, co zarabiał w internacie. Zgodził się. – Nie wiem, jak było w dużych metropoliach, ale u nas spokój i cisza. Prawie sami historycy w czwórce pracowali, m.in. mój były nauczyciel Tadeusz Klimanowski – opowiada. Chodzili z księżmi na wódkę, gadali, nikt nikogo nie szykanował. – Każdy chciał mieć święty spokój, pozorował działania, w małych ośrodkach wszyscy się znają – mówi Skitek. Sytuacja zmieniła się, kiedy od Klimanowskiego dowiedział się, że jest zlecenie z warszawskiej centrali na podjęcie działań eliminacyjnych wobec ks. Andrzejewskiego. Podpisał je Adam Pietruszka, ten sam, który po latach zostanie skazany za zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki.
– Postanowiliśmy ostrzec kapłana. Są rzeczy, których się nie godzi robić – wspomina. Inna sprawa, że choć pracowali w komórce, która miała zajmować się inwigilacją kleru, każdy był w jakiś sposób duchowo związany z Kościołem. A siostra Klimanowskiego była nawet zakonnicą. Kiedy Skitek poszedł do kapłana, żeby go ostrzec, ten nie uwierzył od razu. Podejrzewał prowokację. Drugą próbę ostrzeżenia księdza podjęła żona Klimanowskiego, która poszła do niego w przebraniu, żeby nikt jej nie rozpoznał. Potem podsuwali księdzu coraz to nowsze informacje, które znajdowały potwierdzenie w rzeczywistości. Na przykład o tym, że jego prawa ręka, student jeszcze, jest wtyką bezpieki. Natomiast nigdy o nic samego księdza nie pytali.
– Ufaliśmy ks. Andrzejewskiemu bezgranicznie. To był człowiek niezłomny, pełen honoru. Taki drugi Popiełuszko, tylko w kraju nie było o nim tak głośno jak o warszawskim kapłanie – dodaje. Żaden z nich nie odważyłby się spotykać i konspirować z działaczami Solidarności. W środowisku aż roiło się od agentów, a żadnemu nie uśmiechało się, aby skończyć jak ppłk Adam Hodysz, który za współpracę z Aleksandrem Hallem przesiedział ponad trzy lata.
Kiedy Skitek chodził spotykać się z kapłanem, Krzysztof Kęski zabezpieczał tyły i sprawdzał, czy nikt ich nie śledzi. Miał wprawę w obserwacji. On też – jak twierdzi – trafił do „czwórki” niechcący. W 1980 r. zamiast iść do wojska postanowił je odrobić w Batalionach Centralnego Podporządkowania przy KW MO w Szczecinie (wchodziły w skład ZOMO) – dostawał 500 zł żołdu zamiast, jak w wojsku, 120 zł. Potem chciał zostać w milicji (znów ten „Kapitan Żbik”), ale zaproponowano mu miejsce w Wydziale B (obserwacji) wchodzącym w struktury Służby Bezpieczeństwa. Stamtąd jego były nauczyciel Tadeusz Klimanowski ściągnął go do Gorzowa i zaproponował działanie na rzecz „wroga”, na co Kęski przystał, choćby z tego powodu, że pochodzi z rodziny, w której mówiło się o Katyniu – ale nie, że mordowali Niemcy, tylko prawdę, „o ruskich”, bo tam zginął jego dziadek. Do jego nieformalnych obowiązków należało więc picie z innymi esbekami i wyciąganie od nich informacji, które byłyby przydatne Kościołowi.
Zarówno on, jak i jego dwóch kolegów przeszli pozytywnie weryfikację i pracowali dla wolnej ojczyzny. Kęski – w stopniu podinspektora – przeszedł na emeryturę najpóźniej, bo w 2011 r. Wychodzi więc, że dłużej służył dla III RP niż dla PRL. Najpierw poszedł do UOP, ale się go stamtąd za czasów SLD pozbyto za zbyt bliskie kontakty z księżmi. Ale co tam, wreszcie mógł pracować w pionie kryminalnym. Zajmował się walką z gangami kradnącymi samochody, co było plagą tuż po transformacji. I przestępstwami popełnianymi na naszym terenie przez obywateli państw WNP (b. ZSRR). Pamięta, jak podczas jednej akcji odbili „ruskim” sześć aut. Dostał nagrodę – 150 zł, z czego 60 zł wydał na pralnię, bo kurtka była całkiem zgnojona. Komendanci wzięli po 2,5 tys., on sam 3 tys. zł wypłacił informatorowi. Potem uczył młodych, m.in. obserwacji, współpracował z Zarządem Ochrony Świadka Koronnego CBŚ.
Skitek zdjął mundur sześć lat wcześniej, w 2005 r. Najprędzej, bo w 1995 r., do cywila odszedł najstarszy z nich, Klimanowski.
Kęski dostawał 4,3 tys. zł emerytury na rękę. Teraz obniżono mu ją do 1760 zł netto. – Generalska – uśmiecha się gorzko. Zgodnie z ustawą żaden funkcjonariusz, który służył totalitarnemu państwu, nie może dostać ani grosza więcej. Skitek, zwany przez kolegów Gutkiem, ma 1300 zł. Tadeusz Klimanowski również 1300 zł. Właśnie w sprawie tych trzech funkcjonariuszy rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar wystąpił na początku maja br. z zapytaniem do szefa MSWiA, czy nie dałoby się czegoś zrobić, bo ludzie spełniają warunki określone we wszelkich artykułach i paragrafach, które zwalniają spod działania ustawy i pozwoliłyby nie pozbawiać ich świadczeń. Do dziś nie otrzymał odpowiedzi.

***

Sprawa Krzysztofa Kwiatkowskiego jest nieco inna niż opisanej trójki. Po pierwsze, nie współpracował w czasach komuny ani z Kościołem, ani z opozycją. Poszedł służyć do milicji (MO), a nie SB, zresztą był cierniem w pośladku zdrowej, milicyjnej formacji. Na osiem miesięcy trafił – na skutek formalnego przepisania – do wspomnianego już Wydziału B, z którego się zwolnił i odszedł do cywila, bo się wkurzył.
Opowiada, że dostał bilet do wojska, ale nie chciał tracić dwóch lat, miał narzeczoną i co innego było mu w głowie niż czołganie się na poligonie w Gołdapi. Wymyślił więc służbę zastępczą – unitarka w Nadwiślańskiej Jednostce MSW w Katowicach, stamtąd przewieziono ich do jednostki ZOMO w Katowicach-Piotrowicach. Robił tam za sanitariusza, skończył kursy „Przewodnik psa obronnego” i „Wyszukiwanie narkotyków”. Nie dogadywał się ani z dowódcami, ani z kolegami. Kiedy jego żona rodziła, nie dostał pozwolenia na opuszczenie jednostki, więc uciekł przez płot.
Na zakończenie służby dostał negatywną opinię za słabe wyniki. Było w niej napisane, że publicznie neguje sojusz z ZSRR oraz krytykuje wymuszanie składek na TPPR (Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej). A także, że jest nietaktowny wobec przełożonych, wywołuje negatywne nastroje i opinie w grupie oraz wymaga dużego uświadomienia po linii etyki moralności socjalistycznej.
Mimo tego jakoś dalej chciał być gliniarzem (tak, tu także „Kapitan Żbik” się kłania), ale z taką opinią chcieli go tylko w Wydziale Transportu WUSW w Katowicach – został tam kierowcą. Po szkole podoficerskiej w Łosieniu awansował na referenta. Zajmował się remontami potrzaskanych aut służbowych. W 1987 r. dostał propozycję, aby stworzyć oddział, który będzie zajmował się ochroną placówek konsularnych na Śląsku. Zebrał 12. Chodzili wokół konsulatu czechosłowackiego. Nie mieli nawet ogrzewanego pomieszczenia, w którym można było się schronić. – W grudniu kadrowiec powiedział mi, że zostajemy przeniesieni do „B” WUSW, bo tak zadecydował ktoś w Warszawie. Kazali mi napisać raport, to napisałem. Ale nowy naczelnik, do którego się zgłosiłem, pogonił mnie, powiedział, że on nic nie wie i że nie zatrudnia mundurowych – wspomina Kwiatkowski. Znów się wkurzył. Zaczął pisać raporty o zwolnienie, podnosił w nich niekompetencję przełożonych. Cisza. Zero. Kompletny brak odzewu. Dopiero po piątym raporcie, był wrzesień 1988 r., dostał informację, że może iść do cywila. – Po latach, szukając dokumentów w IPN, odkryłem, że ten „skuteczny” raport nie wyszedł spod mojej ręki. Ktoś napisał na maszynie grzeczną prośbę, bez inwektyw, pod adresem przełożonych i złożył podpis jako Kwiatkowski – opowiada. Wkrótce po jego odejściu grupa, którą stworzył, została wypisana z jednostek SB. Dużo, dużo później od znajomego usłyszał, że te przenosiny odbyły się, gdyż jeden ze współpracowników gen. Czesława Kiszczaka chciał dostać stopień generała. I z przyczyn formalnych trzeba było do tego zwiększyć mu stan ludzi, którymi dowodzi. Jak już dostał, można się było pozbyć „stupajkowych”.
Kwiatkowski po zwolnieniu ze służby jeździł na taksówce, ale po transformacji znów włożył mundur. Musiał zresztą przejść całą procedurę przyjęcia do służby od nowa.
Trafił do prewencji, przechodził kolejne szczeble, od dowódcy Plutonu Lekkiego Kompanii Prewencji KOP MO przez naczelnika Wydziału Prewencji Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach po zastępcę komendanta miejskiego policji w Katowicach. Na emeryturę odchodził ze stanowiska komendanta powiatowego policji w Będzinie w 2012 r. Chwali się, że to on odpowiadał za zabezpieczenie wizyty Jana Pawła II w Sosnowcu w 1999 r. Tworzył grupy spottersów – osób łączących kibiców piłkarskich, tych nie zawsze grzecznych, z siłami porządkowymi. Kiedy odchodził na emeryturę, dopadła go pierwsza ustawa. Druga, ta z 2016 r., przybiła go do gleby. – Jak w 2012 r. odchodziłem, zabrali mi tylko pieniądze za czas przed rokiem 1989. Dostałem 6,5 tys. zł. netto emerytury. Teraz mam totalnie w plecy. 1,7 tys. zł. Kolejna generalska emerytura, podziękowanie za lata służby w wolnej Polsce – mówi z goryczą.
Ustawa jest drobiazgowa i skomplikowana. Ale precyzyjnie przedstawia przeliczniki. To, co wcześniej wynosiło 2,6 proc. za rok służby, teraz wynosi 0 proc. Wystarczy zatem, że ktoś tylko kilka dni służył w jednej z instytucji wymienionej w ustawie, a np. 20 lat w wolnej Polsce po 1990 r., by otrzymać świadczenie nie większe niż 1,7 tys. zł na łapę, choćbyś był bohaterem i współpracował z Kościołem.

***

Gutek, czyli Augustyn Skitek, pracuje dziś w ochronie. Nie narzeka: ma każdego dnia do obejścia dziesiątki kilometrów wokół pewnego garnizonu. Łazi po lesie i się cieszy, że może łazić. Trochę się boi, bo ciężarówki z piaskiem wciąż jeżdżą po Polsce. Kwiatkowski został wegetarianinem. Jak się nie je mięsa, wychodzi taniej. Ale trudno zebrać na dentystę. Nie może dorabiać, bo schodził sobie nogi i dorobił się strasznych żylaków. Jest w kolejce do operacji w NFZ, ale to musi potrwać. Sprzedał auto, bo nie było go stać na utrzymanie wozu. Boi się, co będzie, kiedy żona przejdzie na emeryturę, bo wzięli kredyt na chałupę w Beskidach, najwyżej ich zlicytują. Kęski też jest na diecie vege. Taniej wychodzi.
Magazyn DGP 24 sierpnia / Dziennik Gazeta Prawna
– Ja głosowałem za PiS – przyznaje Skitek. Teraz myśli, że był naiwny i głupi. Kwiatkowski głosował za Solidarnością, a potem też prawicowo. Wyszło mu, że jest idiotą. Mierzwą historii, więc cokolwiek dobrego zrobił w życiu, to się nie liczy. Tadeusz Klimanowski, ten, który zwerbował swoich uczniów i skłonił ich do tego, żeby wystąpili przeciwko opresyjnemu państwu komunistycznemu, nie ma ochoty gadać. Starzy ludzie mają niewielkie potrzeby. On zrobił, co było trzeba. W morzu szuj i drani zachował się, jak trzeba. I dostał, co zostało mu przepowiedziane: a nagrodzą cię tym, co mają pod ręką. Klątwą śmiechu, zabójstwem na śmietniku. Nie warto było być dobrym esbekiem. Bardziej opłacało się być świnią. One są dziś bogate. Nie muszą użerać się z ZER MSWiA. I śmieją się, zadowolone, dla nich każda zmiana jest dobra.
Nie warto było być dobrym esbekiem. Bardziej opłacało się być świnią. One są dziś bogate. I śmieją się, zadowolone, bo każda zmiana jest dobra
Kontrowersyjne przepisy
Ustawa z 16 grudnia 2016 r. o zmianie ustawy o zaopatrzeniu emerytalnym funkcjonariuszy Policji, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Służby Wywiadu Wojskowego, Centralnego Biura Antykorupcyjnego, Straży Granicznej, Biura Ochrony Rządu, Państwowej Straży Pożarnej i Służby Więziennej oraz ich rodzin przez jej zwolenników nazywana jest dezubekizacyjną, a przez przeciwników – represyjną.