Co system kaucyjny zmieni dla „przeciętnego Kowalskiego”?
Średnio kilkaset milionów złotych rocznie – na tyle szacowane są utracone przychody instalacji komunalnych, czyli prywatnych i samorządowych sortowni, które przetwarzają odpady zbierane od mieszkańców. Według wyliczeń Deloitte, gminne systemy gospodarki odpadami komunalnymi utracą z tego powodu ponad 6,6 mld zł w perspektywie 10 lat (czytaj więcej str. E3). Koszty te – średnio 1,5 zł miesięcznie na osobę – spadną na mieszkańców.
Zwrot pieniędzy otrzymamy na początku tylko w dużych sklepach (pow. 200 mkw.), które będą miały obowiązek pobierać i wypłacać kaucję (według analiz Deloitte odpowiadają one 17 proc. wszystkich punktów sprzedaży i potencjalnej zbiórki). W mniejszych placówkach, o ile nie zdecydują się one dobrowolnie włączyć do systemu, pieniędzy już nie odzyskamy, choć kaucja dalej będzie automatycznie naliczana przy każdym zakupie. Zdaniem ekspertów jest to rozwiązanie, które szczególnie dotkliwie odczują mieszkańcy najmniejszych ośrodków. Szacuje się, że nawet w jednej czwartej gmin z obszarami wiejskimi nie ma ani jednego sklepu o powierzchni minimum 200 mkw. Ustawa kaucyjna zakłada co prawda, że w każdej gminie ma funkcjonować co najmniej jeden punkt zbiórki. Pytanie, czy to wystarczy? I czy ma uzasadnienie, by – w trosce o środowisko – mieszkańcy wozili puste butelki np. do pobliskiej szkoły lub urzędu miasta, gdzie stać miałby ów jeden, wymagany ustawowo, automat?
Opakowania objęte systemem kaucyjnym będziemy musieli oddawać (w sklepie lub do automatu) w formie i kształcie, które pozwolą sczytać kod identyfikujący. W praktyce oznacza to, że opakowań tych nie można zgniatać, tak jak wielu czyni to dziś, by zaoszczędzić miejsce i rzadziej opróżniać tzw. „żółty worek”. Innymi słowy, do obecnego podziału odpadów na 5 frakcji dodamy jeszcze 2 specjalnie pod system kaucyjny: niezgniecione puszki aluminiowe i butelki plastikowe PET. Zmiana ta będzie wymagała też uaktualnienia treści kampanii edukacyjnych, ulotek i broszur informacyjnych kierowanych do mieszkańców, którzy od lat słyszeli, że opakowania te „należy zgniatać”.
Jedni widzą tylko butelki. Drudzy, to co pod wodą
Każdy rok opóźnienia systemu kaucyjnego to zgoda na dalsze zaśmiecanie terenów zielonych w imię utrzymania interesów samorządów i firm odpadowych – przekonują dziś jego gorący zwolennicy. Dla wielu to bezdyskusyjny aksjomat, a wszelkie próby przedstawienia odmiennej perspektywy, wyliczeń lub danych, które pozwoliłyby na rzetelny bilans zysków i strat są z góry odrzucane i traktowane jako „dezinformacja”. Niepokoi też sprowadzanie całej dyskusji o gospodarce odpadami do kilku kolportowanych w mediach społecznościowych zdjęć jednej z polskich rzek – a raczej jej powierzchni, zapewne blisko jakiejś bariery mechanicznej – na której unoszą się plastikowe butelki. Tak jakbyśmy nie widzieli, lub nie chcieli zobaczyć, że pod powierzchnią znajduje się cała masa innych odpadów, od opon zaczynając, na starym złomie kończąc. Z drugiej strony, jest to świetny obraz tego, jak wybiórczo można spojrzeć na problem zaśmiecania świata i gospodarki odpadami. Jedni widzą tylko te butelki. Drudzy, to co jest pod wodą.
Wbrew wysnuwanym czasem zarzutom, że gminom, które są przeciwne systemowi kaucyjnemu, najwidoczniej „nie zależy na czystości otoczenia” – zaręczam, że gminy corocznie organizują akcje sprzątania terenów publicznych. Powiem więcej, wydajemy na to dziesiątki milionów złotych (dla samego miasta Gdańska to ponad milion każdego roku!).
Lecz to nie butelki plastikowe czy puszki – wbrew temu co twierdzą ci, którzy przekonują, że to właśnie te dwa rodzaje opakowań są dziś największym problemem wymagającym pilnej interwencji i miliardów złotych wydatków – stanowią problem tzw. „dzikich wysypisk”. To nie te odpady tworzą realne ryzyko zanieczyszczenia gruntu czy ujęć wód, tylko odpady niebezpieczne, czyli tzw. bomby ekologiczne, które są gminom nielegalnie podrzucane przez przestępców środowiskowych. Koszty ich uprzątnięcia idą w dziesiątki milionów złotych i są to sumy, które niejednokrotnie przekraczają rocznie budżety mniejszych gmin. Szacuje się, że w Polsce takich nielegalnych wysypisk jest ponad 900, a mowa tu przecież tylko o tych, które wykryliśmy.
Ale, jak przekonują niektórzy, to właśnie uprzątnięcie butelek i puszek jest teraz najpilniejszym wyzwaniem dla środowiska i koronnym dowodem, że gminy – mówiąc kolokwialnie – „nie radzą sobie ze śmieciami”. Nic bardziej mylnego.