Krajowy Plan w dziedzinie energii i klimatu (KPEiK) będzie opóźniony – to wiemy już oficjalnie. Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami resortu klimatu i środowiska miał on być gotowy do końca czerwca.

Jego wstępna wersja, którą rząd w marcu pokazał Komisji Europejskiej, była niekompletna i zachowawcza. Spełniła ona jednak swoje zadanie – dokument miał zostać przekazany Komisji do końca czerwca zeszłego roku, co się nie stało, więc pod koniec grudnia została wszczęta procedura naruszeniowa, która ostatecznie została zamknięta w kwietniu. Teraz w Brukseli dojdzie do przetasowań po wyborach do europarlamentu, więc rządzący nie muszą się spieszyć z przekazaniem nowego dokumentu, zwłaszcza że to opóźnienie praktycznie ujdzie im płazem.

Problem może się pojawić gdzie indziej. Wcześniejsze dokumenty rządowe, zarówno KPEiK, jak i Polityka Energetyczna Polski do 2040 r. (PEP2040) dramatycznie rozmijały się z rzeczywistością. Dość wspomnieć, że KPEiK w wersji z 2019 r. zakładał, że w 2025 r. fotowoltaika wyprodukuje w sumie 4,5 TWh prądu. Tymczasem już w zeszłym roku było to trzykrotnie więcej. Okazuje się, że jeśli chodzi o samą fotowoltaikę, to w zeszłym roku praktycznie spełniliśmy cel na 2040 r. Podobnie w przypadku węgla – w poprzedniej wersji dokumentu mogliśmy przeczytać, że na koniec dekady będzie on stanowił 55–60 proc. naszego miksu energetycznego. Tymczasem w 2023 r. było to 64 proc. wobec 74 proc. rok wcześniej.

To pokazuje, jak bardzo strategiczne dokumenty nie przystają do rzeczywistości i są nieaktualne już w momencie ich publikacji. Widoczna jest też prawidłowość, że notorycznie jest przeszacowywany węgiel, a niedoszacowane są źródła odnawialne. Powód? Oczywiście polityka. Rządzący doskonale zdają sobie sprawę z tego, że górnicze związki zawodowe czytają dokumenty takie jak KPEiK z dużo większą uwagą niż reszta opinii publicznej. Można podejrzewać, że to z tego powodu w wersji wysłanej do Brukseli w marcu znalazła się prognoza zużycia węgla na koniec dekady wielkości 30 mln t, podczas gdy Polskie Sieci Elektroenergetyczne w swoim Planie rozwoju sieci przesyłowej na podstawie analizy harmonogramu kolejnych wyłączeń bloków węglowych (spośród których znaczna część pamięta jeszcze epokę Gierka) oszacowały zużycie czarnego złota na 9 mln t w 2034 r. Wiceminister Urszula Zielińska, zapytana przez nas o ten rozstrzał, tłumaczyła, że w nowej wersji dokumentu zostanie to poprawione.

Czy więc znając nasze specyficzne uwarunkowania, warto przykładać wagę do strategicznych dokumentów? Mimo wszystko tak, ponieważ to one wyznaczają kierunek, w jakim będą kształtowane ustawy i polityka rządu. To szczególnie ważne z punktu widzenia inwestorów, którzy przy tworzeniu projektów muszą znać najważniejsze założenia polityki państwa w obszarze energetyki. Zresztą w branży nie ma większej presji na to, by KPEiK czy PEP2040 zostały opublikowane jak najszybciej. Jest za to oczekiwanie, żeby strategie były po prostu dobre.

Według zapowiedzi Ministerstwa Klimatu i Środowiska nowy, właściwy KPEiK ma zostać przekazany do konsultacji w III kw. br. Żeby jednak ten dokument odzwierciedlał rzeczywisty potencjał OZE, musiałby on stanowić prawdziwą rewolucję w stosunku do swoich poprzedników. Czas pokaże, czy rządzącym wystarczy woli, by takiej rewolucji dokonać. Gdyby się okazało, że nie, alternatywą byłoby dalsze prowadzenie transformacji energetycznej niejako po omacku.

Po przyjęciu KPEiK resort klimatu i środowiska przystąpi do prac nad PEP2040 – a wiemy z kolei, że te siostrzane dokumenty mają się opierać na takich samych założeniach (to w przeszłości nie było regułą i rząd miał jednocześnie dwie różne strategie). Gdyby więc rząd wybrał podejście bardziej zachowawcze, mielibyśmy dwa dokumenty, o których z góry wiedzielibyśmy, że są nieaktualne. Korzyścią byłoby co prawda uniknięcie konfliktu z górnikami, ale pokazywałoby to, że rządzący w oficjalnej strategii zakładają jedno, a liczą na coś innego. ©℗