W Brukseli coraz głośniej mówi się o rebrandingu Zielonego Ładu. Po wyborach ochrona klimatu może być powiązana z większym naciskiem na bezpieczeństwo i konkurencyjność.
Przegląd polityk Zielonego Ładu i całkiem nowa europejska strategia transformacji. Publiczna dyskusja i konsultacje z udziałem głównych zainteresowanych: rządów, związków zawodowych, organizacji rolniczych, ekologów, biznesu i świata nauki. Cofnięcie się tam, gdzie popełniono błędy, złagodzenie kursu lub nowe programy wsparcia w obszarach kluczowych z punktu widzenia spójności społecznej, próba wypracowania nowego konsensusu. Ogólnoeuropejskie referendum. Tak mogłoby wyglądać nowe, powyborcze otwarcie, które zmierzałoby do rozładowania napięć narosłych wokół unijnych polityk w dziedzinie klimatu i energii. W praktyce to prawie niemożliwy scenariusz w realiach instytucjonalnych UE.
Większość sondaży wskazuje na to, że w gronie przegranych znajdą się europejscy Zieloni. Umocnią się natomiast partie ulokowane po prawej stronie chadeków z Europejskiej Partii Ludowej, czyli Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy (EKR), do których należy m.in. Prawo i Sprawiedliwość, a także Tożsamość i Demokracja (ID), frakcja zrzeszająca m.in. europarlamentarzystów francuskiego Zjednoczenia Narodowego. Są to zarazem grupy, które najgłośniej kontestują Zielony Ład.
Mimo kampanijnego wzmożenia porządek powyborczy nie będzie się tak znacząco różnił od dotychczasowego, jak mogłoby się wydawać. Układ sił w europarlamencie się zmieni, ale tworzyć go będą plus minus ci sami aktorzy. Choć w debacie pojawiają się dziś różne scenariusze możliwych koalicji, te, które uwzględniają większy udział we władzy izolowanych dotąd środowisk prawicowych, należą do tych mniej prawdopodobnych. Podobnie jak pięć lat temu narastają spekulacje na temat ewentualnego połączenia dwóch ugrupowań „na prawo od mainstreamu”, co prowadziłoby do powstania drugiej co do wielkości grupy w PE. Za najbardziej zainteresowaną takim rozwiązaniem uznawana jest Marine Le Pen, która – jak słyszymy – w ostatnim czasie wysłała wiele sygnałów zmierzających do zbliżenia z EKR. Powodzenie tych wysiłków jest jednak wątpliwe. Podziały pozostają głębokie – i to nie tylko pomiędzy, lecz również w poprzek prawicowych grup.
Wyjść z izolacji
Trzy formacje tworzące obecnie nieformalną koalicję – centrolewica, centroprawica i liberałowie – stracą najprawdopodobniej od kilkunastu do kilkudziesięciu mandatów, ale raczej utrzymają bezwzględną większość, pozwalającą na wyłonienie szefa Komisji Europejskiej. Relacje między tymi ugrupowaniami są dziś pod pewnymi względami trudniejsze niż pięć lat temu, kiedy Niemcami rządziła wielka koalicja CDU/CSU i socjaldemokratów na czele z Angelą Merkel. Jednak w Brukseli mało kto wątpi, że prędzej czy później dojdzie do porozumienia.
Paradoksalnie, z punktu widzenia polityki energetyczno-klimatycznej, za gracza, który ma narzędzia, żeby w nowej układance namieszać, może uchodzić Emmanuel Macron. Mimo prognozowanego ograniczenia liczby szabel, którymi dysponować będzie jego frakcja Renew, zapewne zachowa ona w nowym układzie pozycję języczka u wagi. Dzięki pozycji zbliżonej do centrum i sprzężenia z rządem jednego z największych państw członkowskich liberałowie będą w dobrej pozycji, by stawiać warunki swojego poparcia dla reelekcji Ursuli von der Leyen. Macron ma dość klarowne interesy związane z rewizją Zielonego Ładu, o które może próbować zawalczyć. To np. wzmocnienie statusu energii jądrowej jako jednego z filarów unijnej transformacji czy wspólny dług na poczet Funduszu Suwerenności, który ma wspierać inwestycje w zieloną reindustrializację Europy.
Znacznie ostrzej krytykujący politykę klimatyczną konserwatyści mogą być dla von der Leyen łatwiejsi do obłaskawienia. Jak mówi nam osoba dobrze znająca to środowisko, będzie ono stawiać na załatwianie mniej efektownych spraw z agendy krajowej poszczególnych ugrupowań. Za sukces będzie uznany sam fakt przełamania izolacji i znalezienia się przy negocjacyjnym stoliku. Inny z naszych rozmówców dodaje: – Może wyjść jak w piosence Kukulskiej: „im więcej ciebie, tym mniej”. To, że prawica rośnie w siłę, a Zieloni słabną, może się okazać – jak pięć lat temu – kolejnym argumentem, żeby podtrzymywać mur między obozem proeuropejskim a jego przeciwnikami.
Zmiana akcentów
Parlament Europejski wyłania unijnych komisarzy, ale urzędnicze „trzewia” KE, wyłącznego dysponenta inicjatywy ustawodawczej, charakteryzuje ciągłość i opór wobec otwartego kwestionowania własnej polityki. – Wśród urzędników będzie silna pokusa, żeby grać na przeczekanie osłabienia notowań polityki klimatycznej. Chodzi o to, żeby uznać je za zjawisko przejściowe związane z ostatnimi kryzysami, a ostatecznie kontynuować business as usual – ocenia osoba znająca unijne instytucje od środka.
Nawet gdyby w KE nastąpiła zmiana u sterów, wątpliwe, aby doszło do czegoś w rodzaju publicznego audytu Zielonego Ładu. Technokratyczna kultura Brukseli dopuszcza konsultacje prowadzone w zaciszu gabinetów, ale nie mechanizmy bezpośredniej demokracji czy choćby toczący się na widoku dialog, w którym urzędnicy nie mają ostatniego słowa.
Wreszcie, niezmieniony pozostanie polityczny układ sił na poziomie państw członkowskich. A to oznacza, że Unia w najbliższej pięciolatce będzie się zmagać z tym samym impasem i tymi samymi ograniczeniami w takich kwestiach, jak wieloletni budżet czy nowe programy inwestycyjne i wspólne zadłużenie. Bez ich przełamania może być trudno o przełom w dziedzinie transformacji. Tu istotniejszym bodźcem niż podział mandatów i negocjacje koalicyjne w europarlamencie mogą być wyniki wyborów w poszczególnych krajach, ich odbiór – czy sygnalizują kontynuację, czy zmianę kursu – oraz dynamika protestów społecznych. – Gdyby się okazało np., że wszystkie lub prawie wszystkie mandaty we wschodnich Niemczech bierze Alternatywa dla Niemiec, to nawet jeśli nie wpłynie to na układ sił w PE, może oznaczać wstrząs dla europejskich elit – uważa jeden z unijnych ekspertów.
Jak podkreślają nasi rozmówcy z instytucji europejskich, nawet scenariusz politycznej kontynuacji, łącznie z reelekcją dotychczasowej szefowej KE, nie oznacza, że wszystko pozostanie po staremu. W Brukseli od miesięcy coraz głośniej mówi się o planach rebrandingu strategii transformacyjnej. Hasło Europejskiego Zielonego Ładu, kojarzone z programem ukształtowanym pod silnym wpływem Fransa Timmermansa, najprawdopodobniej odejdzie do historii. – Po wyborach ten sztandar zostanie wyprowadzony. Takie sygnały płyną nie z jednej, lecz z różnych dyrekcji w KE – słyszymy. Podobne sygnały miał wysyłać ostatnio w PE urzędujący wiceszef KE odpowiedzialny za Zielony Ład – Maroš Šefčovič, w ostatnich miesiącach zaangażowany w dialog z przedstawicielami przemysłu.
– Komunikacyjnie spodziewam się wyrazistej zmiany. Kierownictwo KE będzie się starało na nowo wyważyć akcenty między celami klimatycznymi a tymi związanymi z obronnością, strategiczną autonomią, przemysłem i kwestiami społecznymi. Do niezadowolonych grup pójdzie sygnał: tak, wyciągnęliśmy lekcję. Ale to, na ile przełoży się to na konkrety, na ile fundamentalne będą zmiany i na ile możliwe do przeforsowania, będzie kwestią otwartą – prognozuje jeden z brukselskich insiderów. Inna nasza rozmówczyni tonuje te oczekiwania, argumentując, że w realiach rosnącej polaryzacji instytucje europejskie nie będą chciały ryzykować utraty części swojej dotychczasowej bazy, np. w środowiskach proekologicznych, nie zyskując w zamian wyraźniejszej poprawy notowań w innych grupach.
Symboliczne złagodzenie
Nie ma większych wątpliwości, że zostaną utrzymane flagowe cele: neutralność klimatyczna w 2050 r. i redukcja emisji o 55 proc. do końca bieżącej dekady, podobnie jak większość legislacji z pakietu Fit for 55. – W Komisji mówi się, że utrzymamy tzw. kierunek podróży, bo przecież polityka klimatyczna jest starsza niż sam Zielony Ład i nie ma mowy o jej rozmontowywaniu – słyszymy. Zwłaszcza że nawet wśród sceptycznych wobec wielu koncepcji z klimatycznej agendy UE przedstawicieli biznesu nie ma apetytu na rewolucyjne zwroty czy głęboki namysł nad już podjętymi decyzjami, który zwiększałby niepewność. Większość branż zaadaptowała się do przyjętych w ostatniej kadencji regulacji. Najwięksi sceptycy uznają, że w najgorszym razie niektórych zobowiązań nie uda się zrealizować – tak jak niepełnym sukcesem zakończyły się wysiłki związane z celami na poprzednią dekadę. Ale to nie oznacza, że trzeba zmieniać kierunek o 180 stopni.
Niewykluczone, że symbolicznie złagodzone zostaną niektóre rozwiązania, które wywołały społeczną niechęć, takie jak zakaz rejestracji nowych aut spalinowych po 2035 r. czy pewne elementy dyrektywy budynkowej (jej celem jest wprowadzenie energooszczędnych rozwiązań). Urzędnicy zadbają zapewne o to, żeby stało się to w ramach zaplanowanego za dwa lata przeglądu legislacji, a nie procesu politycznego, w którym sukces mogłyby sobie przypisać środowiska antysystemowe.
Kluczowe będzie to, jak Unia odpowie na dylematy do tej pory nierozstrzygnięte. Według naszych rozmówców pewnikiem jest podtrzymanie i umocnienie kursu zapoczątkowanego po rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Coraz mocniej będą więc akcentowane bezpieczeństwo energetyczne, polityka przemysłowa i konkurencyjność europejskiej gospodarki w realiach ostrej rywalizacji globalnej. Ale nie ma jasności, jak te hasła będą interpretowane i co przyniosą w praktyce. Pokazać to mogą m.in. następstwa dochodzeń KE w sprawie chińskich subsydiów dla zielonych technologii, a także wnioski z debaty na temat nowych kryteriów w zamówieniach publicznych czy przyszłości systemu merit order, w ramach którego decydujący wpływ na kształtowanie cen na rynku energii mają najdroższe źródła biorące w nim udział.
W starym klinczu
Najważniejszy, klasycznie, będzie wynik dyskusji o pieniądzach: wieloletnim budżecie, nowych funduszach europejskich, mechanizmach finansowania oraz zasadach podziału środków. W nowej kadencji Unia będzie się dalej zmagać nie tylko z pytaniem o model subsydiowania strategicznych gałęzi przemysłu – odpowiedzią na bidenowski pakiet Inflation Reduction Act oraz wieloletnie zapóźnienia wobec zielonej polityki przemysłowej Pekinu – lecz także o skalę wydatków na transformację. Według wielu – wciąż dalece niewystarczające. Bazowy scenariusz zakłada utrzymanie dotychczasowego klinczu: zarówno w KE, jak i w najsilniejszych gospodarczo krajach europejskiej północy przewiduje się raczej przesuwanie zgromadzonych już funduszy na nowe cele i poprawianie efektywności ich wydawania.
– Potrzeby inwestycyjne są ogromne, to jasne, ale mamy też problem z wykorzystywaniem dostępnych pieniędzy. Z tego punktu widzenia jednym z największych wyzwań będzie zaplanowanie wydatków ze Społecznego Funduszu Klimatycznego, który ma być głównym instrumentem łagodzącym wzrost cen paliw po objęciu opłatami za emisje sektorów budynków i transportu. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co może się wydarzyć, jeśli nie będziemy na te zmiany przygotowani. W obszarze budynków mamy przynajmniej program „Czyste powietrze”, który może być dalej rozszerzany i reformowany, ale na problem wykluczenia transportowego nie widzę żadnego pomysłu – mówi Polka pracująca w jednej z instytucji UE. – Większa elastyczność na pewno zwiększyłaby poziom wykorzystania dostępnego unijnego finansowania. I tego typu postulaty są zawsze chętnie podnoszone przez państwa członkowskie. Pytanie, czy wydawanie dla samego wydawania powinno być priorytetem. I czy powinna to być alternatywa dla dyskusji o odpowiedniej skali i nowych narzędzi wsparcia – zastanawia się inna nasza rozmówczyni z Brukseli. ©Ⓟ