W zasadzie nikt nie ma wątpliwości: ryby w Odrze znów będą masowo padać. I co? I nic. Na razie „prowadzimy monitoring”.
Kraj
W Widuchowej Odra zaczęła umierać w piątek. Dzień wcześniej, 11 sierpnia 2022 r., wójt Paweł Wróbel popłynął łódką w górę rzeki i na wysokości Ognicy zobaczył setki martwych ryb, ale tego, co zobaczył nazajutrz, nie spodziewał się. Martwe tołpygi, sumy, szczupaki, sandacze, napęczniałe, cuchnące, płynęły z nurtem rzeki nieprzebranym strumieniem. Tysiące, małych i dużych.
Partyzantka
Dziś, prawie rok od tamtych wydarzeń, wójt mówi o tych sierpniowych dniach krótko – piekło. Nikt nie wiedział, jak się zabrać do oczyszczania rzeki. Uczyli się tego razem z młodymi strażakami ze szkół w Poznaniu i Bydgoszczy, którzy pojawili się w Widuchowej w piątek po południu, zostali zakwaterowani w remizie i przez cztery następne dni w ponad 30-stopniowym upale i smrodzie rozkładających się ryb, w maskach i kombinezonach wyciągali z rzeki truchła i pakowali je w foliowe worki. Mieli jeden prysznic i dwie toalety, ale od żadnego z nich nikt nie usłyszał słowa skargi. Nawet wtedy, gdy mdliło ich tak, że wymiotowali. Uczyli się z żołnierzami, którzy dołączyli do nich tego samego dnia, i mieszkańcami Widuchowej, dla których Odra to „ich rzeka”, więc ruszyli ją ratować. Wtedy nie było jeszcze wiadomo, co jest przyczyną tragedii, a ponieważ pojawiały się teorie, że może to być rtęć albo inna chemiczna substancja, wójt nie pozwolił cywilom wchodzić do wody. Pomagali więc, jak mogli. Kobiety z koła gospodyń wiejskich gotowały dla strażaków i żołnierzy obiady, ludzie przynosili kanapki, piekli ciasta, właściciele sklepów otwierali je o każdej porze, na zawołanie, nawet w niedzielę. Rolnicy wywozili worki z padłymi rybami traktorami z przyczepami, nikt nawet nie wspomniał o pieniądzach na benzynę. Kiedy okazało się, że wędkarskie podbieraki nie nadają się do wyciągania martwych ryb, ktoś wpadł na pomysł, by użyć gabli – szerokich wideł z długimi zębami i kulkami na końcach. Skrzyknęli się i dostarczyli je w parę godzin. – Drugiego dnia, idąc nad rzekę, usłyszałem dźwięk przypominający przesypywanie koralików – wspomina Paweł Wróbel. – W nocy wypłynęły na powierzchnię martwe ślimaki. Trudno sobie wyobrazić, ile ich było. Gable okazały się za szerokie, więc ktoś wpadł na pomysł i przyspawał do nich druciane siatki. Absolutna partyzantka, ale skuteczna.
W poniedziałek, po czterech dniach morderczej pracy, rzeka była czysta. Kiedy wiele dni później oszacowano straty, okazało się, że na odcinku od Gozdowic (około 60 km na południe od Widuchowej) do Marwic (10 km na północ) zebrano z rzeki około 200 ton martwych ryb. Ile opadło na dno, nie wiadomo. Szacuje się, że trzy, może cztery razy tyle. Rybie truchło szybko puchnie i pęka.
Miejscówka
Bywają dni, że koło Cedyni, na południowym krańcu powiatu gryfińskiego, wody w Odrze jest tyle, co kot napłakał. Można przejść z jednego brzegu na drugi. 20 km dalej, koło Widuchowej, rzeka ma już 220 m szerokości i kilka metrów głębokości. Dno też jest tu zróżnicowane – są zagłębienia, płycizny, ryba ma gdzie zapolować i gdzie się schować. Każda znajdzie tu coś dla siebie. – Zapytałem kiedyś kolegę, zapalonego wędkarza, gdzie by łowił, gdyby mógł wybrać tylko jedno miejsce na całe życie. Bez wahania powiedział, że w Widuchowej – śmieje się Piotr Bugaj, właściciel wypożyczalni łodzi Na Jazie.
Wydawałoby się, że przyklejona do Odry wieś powinna przyciągać turystów jak magnes. Rzeka, lasy, cisza, spokój. Ale z turystyki trudno tu wyżyć. Czasami trafią się rowerzyści albo kajakarz w drodze do Świnoujścia, czasami ktoś przyjedzie na grzyby. Za mało, żeby w Widuchowej powstała dla nich choćby jedna restauracja. Dlatego Piotr Bugaj od początku postawił na wędkarzy.
Zaczął w nich inwestować ponad 10 lat temu. W domu na piętrze schludne pokoje z telewizorami, łazienki, kuchnia. Na zewnątrz pomosty, wiata z grillem i lodówką, kontener sanitarny, miejsca do oporządzania ryb. Brzegi tu niedostępne, wędkarz woli łódkę wypożyczyć, niż męczyć się ze zwodowaniem własnej, więc przy pomostach kilka smukłych łodzi z silnikami.
– Wędkarz to wdzięczny gość, nie przestraszy go zimno ani deszcz. Od maja do listopada można na niego liczyć. To znaczy można było, bo od katastrofy z sierpnia ubiegłego roku nie pojawił się ani jeden. Nawet w długi weekend majowy nikt nie przyjechał – mówi Piotr Bugaj.
Pewnie swoje zrobiła też inflacja. Wszystko podrożało, ludzie zaczęli oglądać każdą złotówkę. Plotki, że ryby padły od rtęci i że lepiej na razie nie ryzykować, też nie pomogły. Podobnie jak sączone przez rząd informacje, że katastrofa z ubiegłego roku może się powtórzyć. Bo to przecież przyroda, a na przyrodę mocnych nie ma. I chociaż denerwuje go gadanie, że nic nie da się zrobić, przyznaje, że może tak lepiej. Dzięki temu nikomu nie przyjdą do głowy głupie pomysły, by remontować pokoje, inwestować w łodzie i pomosty. Bo zdaniem Bugajskiego światło zgasło, a to, co było, już nie wróci. I nawet najlepsza miejscówka tego nie zmieni.
Tlen
W Widuchowej mówią, że rzeka jest dla ryb bardziej łaskawa niż jezioro. Po pierwsze, nie zawsze trzyma się koryta, czasem rozlewa się po polach i łąkach, a wracając, skrzętnie zabiera ze sobą pożywienie. Rzeczne menu jest więc bogatsze niż w jakimkolwiek jeziorze. A po drugie, ryba w rzece musi walczyć z prądem, można powiedzieć, że w porównaniu z tą z jeziora nie pływa rekreacyjnie, tylko zawodowo. I to od razu po niej widać. Leszcze z Odry potrafią ważyć 4 kg i mają 10 cm w kłębie. Te z jeziora wyglądają przy nich jak deski.
Marian Kępa, który jeszcze rok temu był rybakiem w Rybackiej Spółdzielni „Regalica” z Gryfina, pamięta, że gdy na początku lat 80. zaczynał rybaczyć, w rzece najwięcej było węgorza. W miesiąc łowił ich tonę, a rybaków było tylu, że sieci na Odrze stały od Opola do samego Bałtyku. Teraz Regalica to jedyna spółdzielnia rybacka na wodach śródlądowych, a w zeszłym roku, gdy Marian Kępa odchodził na emeryturę, pracowało w niej osiem dwuosobowych zespołów.
Fach zabija wiele rzeczy, ale najgorsza jest regulacja rzek. Im więcej postawionych zapór, tym mniej ryb. Dla pana Mariana to oczywiste. Tak jak to, że na przyrodę nie można narzekać. Największym szkodnikiem jest człowiek. Bo kto z Odry robi Bałtyk, jak nie on?
Krzysztof Grzelak, prezes Regalicy, zgadza się, że o ile nie mamy wpływu na temperaturę powietrza, suszę i stan wody w rzece, o tyle na jej zasolenie już tak. I bardzo niepokoją go płynące z różnych stron sygnały, że sytuacja z ubiegłego roku może się powtórzyć i że niewiele można zrobić, by temu zapobiec. Bo jak mało kto wie, co to oznacza dla rzeki. – Łowimy ryby na długości 80 km, najwięcej jesienią, bo wiosną obowiązują okresy ochronne, a zimą rzeka czasem zamarza – tłumaczy. – Rok temu wypłynęliśmy dopiero w październiku, bo wcześniej ryb nie było. W sierpniu wszystkie zginęły.
W Gryfinie nie zabiły ich toksyczne algi, jak tych, które spłynęły do Widuchowej. Zabiło je zaniedbanie. Te martwe z górnej Odry płynęły w dół bez przeszkód, nikt ich nie wyławiał. Dopiero w Widuchowej wyciągnęli, co mogli, ale większość zdążyła już opaść na dno. I zabrać z Odry cały tlen. Kiedy woda bez tlenu przyszła do Gryfina, ratunku dla ryb nie było. Ocalały jedynie te, które zdążyły uciec w dół rzeki, do jeziora Dąbie lub do Zalewu Szczecińskiego. Głównie drapieżniki. Reszta się podusiła.
– Spółdzielnia żyje z rybołówstwa, nie mamy alternatywy. Nie ma ryb, nie ma spółdzielni – mówi Grzelak. – Inwestujemy w rzekę, co roku na zarybianie przeznaczamy 250 tys. zł. Oceniamy, że w sierpniu ubiegłego roku na marne poszły cztery lata pracy i okrągły milion, bo największe straty były w rybach najmłodszych.
I tak nie może wyjść ze zdumienia, jak szybko rzeka się odradza. Już pod koniec roku ryba wróciła, choć jest jej o wiele mniej. Może połowa tego, co było, może nawet nie. Powrót do normy zabierze sporo czasu, ale uda się, rzeka sobie poradzi. Chyba że sytuacja się powtórzy. Po drugim ciosie podnieść się jej będzie o wiele trudniej. Trzeba więc zrobić, co się da, żeby do tego nie dopuścić.
W połowie sierpnia 2022 r. Krzysztof Grzelak zrobił, co musiał: skierował do policji i prokuratury rejonowej w Gryfinie zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa „polegającego na spowodowaniu zatrucia wód rzeki Odry, co spowodowało znaczną szkodę ekologiczną w ekosystemie Odry oraz finansową, m.in. także Rybackiej Spółdzielni «Regalica» w Gryfinie”. Tempo rozpatrywania sprawy go nie zachwyca. Wprawdzie został przesłuchany, ale dopiero w maju 2023 r., po dziewięciu miesiącach od zgłoszenia, i na razie bez widocznych efektów. Bierze też udział w pracach parlamentarnego zespołu ds. renaturyzacji Odry, ale i to nie pozwala mu patrzeć w przyszłość z optymizmem. Nie widzi w projektach działań, które mogłyby zapobiec kolejnej katastrofie.
Problem w tym, że przepisy niby są, normy obowiązują, a w Kanale Gliwickim alga była, jest i – jak wynika z ostatnich doniesień – szybko nie zniknie. Woda jak była słona, tak jest. Może więc nadszedł czas, by na firmach zrzucających do kanału zanieczyszczone wody wymóc montaż dodatkowych instalacji odsalających, może trzeba kontrolować zrzuty i konsekwentnie reagować na próby omijania prawa? Może to by wystarczyło? Może trzeba tylko chcieć? A może to wszystko jest tak trudne, bo na liście firm, które odprowadzają do Odry sól i zanieczyszczenia, są spółki Skarbu Państwa? Jak powiedział jeden z mieszkańców Widuchowej: kiedy do nas płynie ich sól, do nich płyną zaoszczędzone miliony.
Zasolenie
Przewodniczący Rady Naukowej przy Zarządzie Głównym Polskiego Związku Wędkarskiego dr hab. inż. Bogdan Wziątek zwraca uwagę, że Ministerstwo Klimatu i Środowiska w ramach testu spróbowało ograniczyć ilość alg w Kanale Gliwickim, wlewając do niego roztwór wody utlenionej, a ostatnio ukazała się informacja o testowaniu koagulantów, z których najlepiej sprawdził się chlorek żelaza. Tyle że do badań laboratoryjnych czy testów trzeba było zabrać się dużo wcześniej, we wrześniu, najpóźniej w październiku. Już wtedy było wiadomo, że algi nie znikną – w kanale były cały czas, podobnie jak w starorzeczach w Januszkowicach i Czernicy. – To właśnie w tych, powiedzmy, ogniskach zakaźnych, można algę opanować. Jak się rozleje po Odrze, nie będziemy w stanie tego ogarnąć – mówi dr Wziątek. – Niestety, zmarnowano dziewięć miesięcy. Teraz, gdy okazało się, że nie uda się problemu zamieść pod dywan, wszystko robi się na łapu capu. I efekty też takie będą: uda się albo się nie uda.
Dziś już wiadomo, że mamy dwa szczepy alg. Jeden występuje w wodach o niskim zasoleniu, czyli w starorzeczach. Drugi – w wodach o wysokim zasoleniu, czyli w Kanale Gliwickim. Odpowiedź na pytanie, dlaczego w kanale, jest prosta – ekosystem jest tam bardzo zdegenerowany, w zasadzie przez cały rok zasolenie jest wyższe niż w Bałtyku, więc alga znalazła tam dobre warunki. – Czemu w starorzeczach, nie wiem, bo wyniki badań rządowych są utajnione – mówi dr Wziątek.
Wiadomo, że oba szczepy są równie groźne. Algi produkują toksynę, gdy muszą zdobyć potrzebne im do życia minerały. Zabijają wtedy wszystko, co jest wokół, i wchłaniają to, co się z tych organizmów wydostanie. Kiedy mają optymalną ilość zasobów pokarmowych, są niegroźne. Jak jest teraz?
– Mamy suszę. Kiedy woda w Odrze zacznie płynąć bardzo wolno, może dojść do sytuacji z zeszłego roku. Chyba że ograniczymy zasolenie. Gdybyśmy to zrobili, wszystko wróciłoby do normy – przekonuje dr Wziątek.
Zasolenie to głównie efekt zrzutów wód kopalnianych. Woda jest odpompowywana np. z wyrobisk, które nie działają, by nie zalewała tych, które działają. To skomplikowany problem, wiele zaniedbań przez lata, nie da się po prostu zatkać rury. We wszystkich kopalniach są jakieś odstojniki, zbiorniki retencyjne, ale trzeba tym odpowiednio sterować – jeśli jedna musi zrzucić wody, to inne tego robić nie mogą.
Do tej pory koordynacji nie było żadnej. Nawet po katastrofie, więc w niektórych dopływach Odry wciąż mamy zasolenie większe niż w morzu. Oczyszczanie wody podwyższa koszt wydobycia węgla, a ponieważ nigdy się nic nie działo, to jakoś to było. Aż się zadziało. Dlaczego akurat rok temu?
– Jak mamy stary dom, ze starą instalacją, to nie pytamy, dlaczego pożar wybuchł akurat teraz. Nie ma co pytać, trzeba po prostu wymienić instalację. O wielu czynnikach, które o tym zadecydowały, możemy nie wiedzieć. Wiedzieliśmy jednak, że problem narasta – twierdzi Bogdan Wziątek.
Jak mówi, w 2021 r. ówczesny szef Wód Polskich i minister środowiska dostali raport wspólnej polsko-niemieckiej komisji do badania jakości wód granicznych, który wskazywał na to, że zasolenie Odry, a zwłaszcza zanieczyszczenie chlorkami wzrasta. – Nie jest więc tak, że nikt o tym nie wiedział. Ale nic z tym nie zrobiono. Dlatego zespół parlamentarny ds. renaturyzacji Odry złożył na byłego prezesa doniesienie do prokuratury z art. 231, że mając te informacje co najmniej z dwóch źródeł, czyli polskiego monitoringu i raportu grupy eksperckiej, nic nie zrobił w kwestii dostosowania systemu przyznawania pozwoleń do sytuacji – mówi Bogdan Wziątek.
Monitoring
Na stronach gov.pl można przeczytać, że eksperci z zespołu ds. sytuacji na rzece Odrze analizują dotychczasowe badania oraz doświadczenia, by znaleźć jak najskuteczniejsze metody przeciwdziałania rozwojowi „złotych alg”, współpracując przy tym z badaczami z innych krajów, m.in. z Austrii i USA. Wprawdzie nie odkryto jeszcze, jaki czynnik bezpośrednio przesądza o uwolnieniu zabójczych dla ryb ichtiotoksyn, ale wiadomo, że może do tego dochodzić przy gwałtownej zmianie parametrów fizyko-chemicznych wody.
Na razie Główny Inspektorat Ochrony Środowiska informuje, że jego Centralne Laboratorium Badawcze wykonuje regularne badania jakości wód Odry w ramach monitoringu interwencyjnego. Procedura zakłada wykonywanie badań terenowych i laboratoryjnych, które umożliwią wykrycie ewentualnego ryzyka wystąpienia zakwitów alg. Informacje o potencjalnym stopniu zagrożenia zakwitem w ciągu godziny od ich otrzymania mają trafić m.in. do Centrum Zarządzania Kryzysowego Ministerstwa Klimatu i Środowiska, Wód Polskich, GDOŚ i wojewódzkich inspektoratów ochrony środowiska. Uzupełnieniem monitoringu interwencyjnego jest monitoring całodobowy. Wyniki pomiaru temperatury wody, tlenu rozpuszczonego, przewodności czy odczynu pH przesyłane są online i prezentowane w odstępach jednogodzinnych na specjalnym portalu.
Niby wszystko jest pod kontrolą. A co się stanie, gdy pomiary przekroczą normy? Kto i jak wtedy zareaguje?
Resort środowiska informuje, że za tego typu działania odpowiedzialne są Wody Polskie. Zapytaliśmy więc, czy w związku z tym przewiduje się ograniczenia zrzutów zanieczyszczonej i zasolonej wody w sytuacjach, kiedy pomiary na Odrze wykażą przekroczenie granicznych wartości niebezpiecznych substancji. I czy rozważa się zobowiązanie przedsiębiorstw, które są za to odpowiedzialne, np. do montażu dodatkowych instalacji oczyszczających czy odsalających. Odpowiedzi nie dostaliśmy.
Bogdan Wziątek przyznaje, że minister Moskwa może mieć rację, ostrzegając przed powtórką z ubiegłego roku. Bo jeśli chodzi o kluczowe czynniki, które wywołały katastrofę, nic się od tamtego czasu nie zmieniło. – Chciałbym, żeby było inaczej, ale na razie wszystko toczy się według tego samego scenariusza: algi w kanale, ryby giną (ostatnie śnięcia w kanale odnotowano 10–12 czerwca), susza, coraz mniej wody w rzece i zapowiedzi upałów – mówi dr Wziątek, który podziela obawy prezesa Regalicy, że im częściej takie zjawiska będą się powtarzać, tym powrót do stanu pierwotnego będzie trudniejszy. Aż stanie się niemożliwy. – Nie sądzę, żeby to stało się po drugim czy trzecim razie, ale w końcu do takiej sytuacji dojdziemy. To, co żyło np. w Czernicy, już wyginęło. Ale zbiornik jest mały, Odra duża, ryba ma gdzie uciekać. Im szybciej opanujemy sytuację, tym większe jest prawdopodobieństwo, że do tego nie dojdzie – przekonuje Bogdan Wziątek.
Wójt Widuchowej mówi, że ubiegły rok wiele ich nauczył. Teraz chodzi o to, by nie musieli z tej wiedzy korzystać. ©Ⓟ