- Pomysły zaprezentowane przez Warszawę to dobry punkt wyjścia do negocjacji - mówi Marcin Kowalczyk, kierownik zespołu klimatycznego w WWF Polska.
- Pomysły zaprezentowane przez Warszawę to dobry punkt wyjścia do negocjacji - mówi Marcin Kowalczyk, kierownik zespołu klimatycznego w WWF Polska.
Według wicepremiera Jacka Sasina rosnące koszty emisji CO2 odpowiadają za dwie trzecie wzrostu cen prądu w Polsce. Premier Morawiecki wiąże podwyżki ze spekulacją na rynku uprawnień do emisji. Sejm wezwał do zawieszenia systemu ETS albo wyłączenia z niego Polski. Ile słuszności mają politycy, upatrując w rynku CO2 źródeł naszego problemu z cenami energii?
Jeśli spojrzeć na dynamikę cen energii w stosunku do cen uprawnień do emisji, trudno mówić o silnej korelacji. Największy skok cen energii nastąpił w październiku, kiedy sytuacja w unijnym systemie ETS była stabilna. Gwałtowne wahania na rynku CO2 zaczęły się dopiero w połowie listopada, kiedy ceny prądu już były wysokie. Bo kryzys energetyczny został wywołany przede wszystkim przez rosnące ceny nośników energii, węgla i przede wszystkim gazu ziemnego. Stojący za tym wysoki popyt na surowce energetyczne jest zaś trendem globalnym.
Ale to, że w Polsce wpływ ETS na ceny energii jest większy niż w zachodniej części Europy, jest faktem.
Tak, ale ten wpływ jest pośredni. Trzeba pamiętać, że uprawnienia nie muszą być kupowane w momencie, w którym dochodzi do emisji. Przedsiębiorstwa rozliczają się za wyemitowany w danym roku dwutlenek węgla już w kolejnym roku. Dopiero wtedy muszą mieć na swoim koncie odpowiednią ilość uprawnień. Nie wiadomo, jaka w międzyczasie będzie dynamika ich cen.
Niestabilność cen w ETS, jaką mogliśmy obserwować w ostatnich miesiącach, to problem?
Może być szkodliwa i dostarczać argumentów przeciwnikom systemu ETS. Zbyt szybkie skoki cen nie dają uczestnikom wystarczającego czasu na adaptację. Trzeba jednak zaznaczyć, że ten system funkcjonuje już ponad 15 lat i przez ten czas można było przeprowadzić wiele działań, które przygotowałyby nas na obecną sytuację. Tak się jednak w Polsce nie stało.
Co będzie dalej z cenami CO2? Jeszcze niedawno KE prognozowała, że średni koszt uprawnień do emisji w 2030 r. wynosić będzie 85 euro. Inni analitycy mówili o pułapie 100 euro, który z dzisiejszej perspektywy wydaje się możliwy do osiągnięcia znacznie szybciej. Czy ostatnia fala wzrostów oznacza, że te przewidywania można wyrzucić do kosza, czy może się okazać, że w przyszłym roku wrócimy na taką spokojniejszą trajektorię?
Trudno powiedzieć. To dynamiczny rynek i prognozy dotyczące cen uprawnień podlegają ciągłym korektom. W długiej perspektywie wzrostowy trend jest pewny, natomiast to, na jakim poziomie ceny się ustabilizują pozostaje kwestią otwartą.
Przed ostatnim szczytem UE Sejm przyjął uchwałę wzywającą do zawieszenia systemu ETS bądź wyłączenia z niego Polski. W propozycjach rządowych widzimy jednak łagodniejsze postulaty, które w Brukseli pojawiały się już wcześniej.
Rzeczywiście postawa rządu okazała się konstruktywna. To dobra wiadomość, bo zawieszenie systemu nie tylko nie miałoby szans na poparcie innych stolic, ale również rodziłoby - w razie wprowadzenia - nieprzewidziane konsekwencje. Na przykład dla naszych przedsiębiorstw, bo uprawnienia zakupione przez nie wcześniej nagle utraciłyby wartość. Postulaty zgłoszone przez Warszawę to dobry punkt wyjścia do dalszych negocjacji. A część z nich daje szansę na dobrą korektę systemu.
Rząd proponuje trzy główne kierunki. Po pierwsze, wprowadzenie maksymalnej ceny w aukcjach uprawnień do emisji.
To mógłby być zalążek „korytarza cenowego”. Taka reforma byłaby rozsądna. Ma największe szanse na przeforsowanie i uczyniłaby dynamikę cen bardziej przewidywalną w długim okresie. Ale diabeł tkwi w szczegółach. Trudno sobie wyobrazić, żeby partnerzy Polski zgodzili się na zbyt niski limit. Pojawi się też na pewno postulat kwoty minimalnej - zapewne bliskiej wcześniejszym założeniom KE.
Drugi element to wzmocnienie roli Komisji, która miałaby interweniować na rynku ETS w przypadku nadmiernych skoków cen.
Cały obecny system jest ukształtowany tak, żeby minimalizować interwencje. Istniejący mechanizm rezerwy rynkowej (MSR) skonstruowany był w taki sposób, by zdjęcie uprawnień z rynku lub ich wypuszczenie zachodziło w sposób automatyczny i w bardzo rzadkich, ściśle określonych przypadkach. Jeżeli damy KE prawo do interwencji wtedy, kiedy uzna to za stosowne, pojawi się ryzyko, że to prawo zostanie wykorzystane w odmienny sposób, niż oczekuje Warszawa.
Innym pomysłem, o którym mówi rząd, jest uzależnienie uruchomienia MSR od średniej ceny. Tu sytuacja jest analogiczna z koncepcją korytarza: ma to sens, ale pytanie, jaka cena miałaby wywoływać uruchomienie rezerwy. Biorąc pod uwagę, ile uprawnień jest dziś na unijnym rynku i jaka mogłaby być skala takiej interwencji, mam też wątpliwości, czy jej wpływ na ceny byłby tak znaczący, jak chce polski rząd.
Trzecia, najbardziej kontrowersyjna propozycja, to walka ze spekulacją, m.in. poprzez ograniczenia dotyczące udziału w ETS dla podmiotów finansowych.
Zgadzam się z Brukselą, która uważa, że nie ma podstaw, żeby twierdzić, że drastyczne wahania cen w ostatnim roku są efektem spekulacji. Dodatkowo ograniczenie roli instytucji finansowych może spowodować zaburzenia płynności w ETS. Może się np. okazać, że na aukcjach nie będzie wystarczającej liczby kupców. Z drugiej strony utrudnione będzie zawieranie długoterminowych kontraktów, co utrudni uczestnikom ETS ograniczanie ryzyka. W dalszej konsekwencji może to oznaczać zmniejszenie, a nie zwiększenie przewidywalności rynku, a więc skutek odwrotny od zamierzonego. Chyba że wprowadzilibyśmy inną zmianę: swoistą datę ważności uprawnień do emisji, która uniemożliwiłaby ich kumulowanie i wymuszała wykorzystywanie w określonej perspektywie.
Wydaje mi się jednak, że ta grupa postulatów ma dla rządu przede wszystkim znaczenie polityczne i jest dla niego kartą przetargową w negocjacjach dotyczących zmian w ETS.
W zeszłym tygodniu w Brukseli szefom rządów UE nie udało się wypracować wspólnego stanowiska w sprawie ETS. Jest szansa, że do kompromisu dojdzie w kolejnych miesiącach?
Impas, do jakiego doszło na szczycie, to skutek dużego poziomu upolitycznienia tematu cen prądu. W krajach, które postawiły na szybką dekarbonizację, wysokie ceny CO2 są uznawane za rzecz pozytywną, zwłaszcza że dochody uzyskiwane ze sprzedaży uprawnień są dla nich jednym z motorów napędowych transformacji. Dość konstruktywny pakiet propozycji przedstawiony przez Warszawę, nawet jeśli część z nich może być trudna do zaakceptowania dla części partnerów, jest odczytywany jako pozytywny sygnał, świadczący o woli prowadzenia rozmów. Dopóki ta wola jest, jest też szansa na porozumienie.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama