W świecie świetlanych misji i celów bywa mroczno. Najważniejsza spośród pozarządowych organizacji ekologicznych – Greenpeace – walczy właśnie o swoją wiarygodność po skandalu finansowym. Tymczasem rządy państw takich jak Indie, Grecja czy Węgry odgrażają się, że prześwietlą finanse działających na swoim terytorium NGO.
Firmy obsługujące przelewy zwykle biorą za transakcję 3–4 proc. Ta sama stawka obowiązuje również organizacje pozarządowe, od fundacji dobroczynnych po think tanki. Szefowie amerykańskiego oddziału Greenpeace postanowili jednak ominąć opłatę dla pośrednika – na początku tego tygodnia ogłosili, że będą przyjmować wpłaty w wirtualnej walucie bitcoin, korzystając z pośrednictwa firmy BitPay. – W ten sposób z każdej donacji Greenpeace otrzyma dokładnie 100 procent tego, co zostało wpłacone, co zwiększy wysokość otrzymywanych sum – zapewniła Elizabeth Ploshay z BitPaya. Podobnie jak inne firmy funkcjonujące na rynku bitcoinów BitPay nie pobiera prowizji od wpłat na konta NGO. Co więcej, w oczach entuzjastów bitcoin jest najstabilniejszą walutą świata. Tyle że – mimo zapału miłośników nowej gospodarki – również najbardziej ryzykowną.
Ale Tęczowi Wojownicy (od nazwy flagowego statku organizacji) – jak się okazało w ostatnich miesiącach – mają skłonność do ryzykownych zagrywek, ostatnia skończyła się zresztą sporym blamażem. „Nie przyjmujemy pieniędzy od korporacji i rządów państw” – podkreślają przy każdej okazji aktywiści organizacji. – Oni sami stali się korporacyjną maszyną do zbierania wpłat – komentuje kąśliwie Patrick Moore, przed laty współzałożyciel Greenpeace, który odszedł z organizacji pod koniec lat 80., gdy ekolodzy zaczęli sięgać po coraz radykalniejsze środki działania. – Tracenie pieniędzy na spekulacje inwestycyjne to żadna nowość w przypadku organizacji tej wielkości – dodaje.
Wojownicy nabierają wody w usta
Kumiemu Naidoo, dyrektorowi wykonawczemu Greenpeace, od rana dopisywał humor – w końcu był słoneczny, czerwcowy dzień. Najpierw składał na portalach społecznościowych życzenia innym aktywistom, potem zatwittował na temat wykładu, jaki miał wkrótce wygłosić – o rozproszeniu władzy. Wreszcie doradził swoim czytelnikom w sieci, „wszystkim tym młodym ludziom”, by „nie ufali obecnej generacji sędziwych przywódców”. W tym samym czasie w serwisach informacyjnych zaczęły się pojawiać pierwsze nagłówki: „Greenpeace stracił miliony euro”, „Wielka wpadka ekologów”, „Greenpeace spekulował na kursach walut”.
Reakcja organizacji była, trzeba przyznać, natychmiastowa: pracownik działu finansowego, który zawarł spekulacyjne kontrakty o wartości w sumie 59 mln euro (przy rocznym budżecie całej organizacji szacowanym na około 300 mln euro), w ciągu kilkudziesięciu godzin wylądował na bruku. Jak się dość szybko okazało, Tęczowy Wojownik z księgowości zagrał na rynkach walutowych w okresie bezkrólewia w centrali GPI w Amsterdamie: gdzieś między grudniem 2012 r. a majem 2013 r., kiedy to po odejściu ze stanowiska dyrektora operacyjnego organizacji Willema van Rijna na jego stanowisku był wakat. Tymczasem na europejskim rynku finansowym panował tumult – Grecja ustawiała się właśnie do ponownego bailoutu, zawaliła się gospodarka Cypru, rozważano czy za nią nie zbankrutują Słowenia, Portugalia, Hiszpania, a nawet Włochy.
Zagrywka wydawała się więc oczywista: pracownik działu finansów postanowił grać na spadek wartości euro, próbując w ten sposób zabezpieczyć też wartość wpłat, jakie organizacja dostawała w europejskiej walucie. Zainwestował w czternaście walut – w tym ruble, juany i tajskie bahty. Tyle że w 2013 r. euro, zamiast tracić, zyskało – w stosunku np. do dolara 4,2 proc. Niezrażony tym Wojownik z działu finansów zawierał kolejne kontrakty jeszcze w 2014 r. Zgodnie z szacunkowymi wyliczeniami Greenpeace jest na tych transakcjach „do tyłu” o 3,8 mln euro.
Choć nie stwierdzono zamierzonego działania w celu popełnienia przestępstwa, organizacja musiała się pokajać: zapowiedziano niezależny audyt księgowości, mnożyły się oświadczenia z przeprosinami. – To był poważny błąd. Mechanizmy kontrolne w Greenpeace International nie zadziałały – przyznał Michael Pauli z niemieckiego oddziału. „Nadzwyczaj ubolewamy nad tą stratą i z naciskiem chcemy przeprosić naszych członków-darczyńców” – pisali jego koledzy do niemieckich sympatyków. Nie bez powodu tam właśnie Greenpeace sąsiadów bił się w piersi szczególnie mocno: akurat nad Renem ta organizacja miała olbrzymią rzeszę sympatyków: tylko w ubiegłym roku pieniądze przekazało Wojownikom przeszło pół miliona osób. – Jestem bardzo wstrząśnięta – mówiła szefowa NGO w Niemczech Brigitte Behrens. – Nie można dopuścić, żeby coś takiego się powtórzyło – dodała. I zapewniła, że pieniądze donatorów znad Renu nie były objęte ryzykownymi operacjami biura w Amsterdamie.
Tymczasem już w pierwszych tygodniach po wybuchu skandalu z niemieckiego oddziału organizacji odeszło siedemset osób. Trudno się zresztą dziwić – skrucha organizacji i konsekwencje wyciągnięte wobec ryzykanta z jej działu finansowego nie wyglądały szczerze. W kolejnych dniach na jaw wychodziły kolejne niewygodne dla tego NGO fakty: o nieudanych inwestycjach szefowie wiedzieli już w sierpniu ubiegłego roku, do oddziałów pierwsze informacje o stratach napłynęły wiosną. Czekano jakoby na finalny audyt firmy KPMG, ale nawet podczas dorocznego zjazdu czołowych aktywistów Greenpeace w Madrycie nikt nie puścił na ten temat pary z ust.
Z komunikacją mamy problem
Nie jest to zresztą koniec kłopotów Tęczowych Wojowników. Brytyjski dziennik „The Guardian” ujawnił dokumenty, z których wynika, że anarchia w departamencie finansowym organizacji panowała od lat. Składały się na nią osobiste konflikty między pracownikami, niedostateczne procedury, błędy, nieróbstwo i spory między centralą w Amsterdamie a 28 biurami organizacji rozrzuconymi po całym globie.
– Komunikacja wewnętrzna w organizacji to potężny problem – przyznaje otwarcie Kumi Naidoo. Szczegóły odsłaniają wewnętrzne dokumenty grupy. „Międzynarodowy dział finansów w Greenpeace International przez kilka ostatnich lat stał w obliczu problemów w zarządzaniu grupą i wewnątrz niej. Sytuacja nie zmieniła się w 2013 r. mimo naszych wysiłków” – skwitowano w datowanym na listopad ub.r. wewnętrznym memorandum dotyczącym strategii organizacji. „To zaowocowało błędami i obniżeniem standardu jakości systemu finansowego, informacyjnego i wsparcia dla zespołów, jednostek GPI i jej narodowych oddziałów. W niektórych przypadkach sytuacja poważnie odbijała się na relacjach między GPI a oddziałami” – dorzucono.
Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy są reformy, jakie w Greenpeace wprowadza sam Naidoo. Zgodnie z jego filozofią organizacja ma się zdecentralizować – on sam nawet nie ma swojego pokoju w amsterdamskiej centrali. Jeśli do tej pory targetem NGO były społeczeństwa zachodnie, to ambitny lider Tęczowych Wojowników chce, by prowadził teraz najintensywniejsze działania w krajach rozwijających się – takich jak Chiny, Brazylia czy jego rodzime RPA. Celem ma być przekonywanie tamtejszych społeczeństw, by nie powtarzały błędów Zachodu. Mało tego, podkreślający swoją fascynację Mahatmą Gandhim i Nelsonem Mandelą szef Greenpeace ma tendencję do przeplatania ekologicznych deklaracji postulatami społecznymi.
Wielu z dwóch tysięcy jego podwładnych patrzy na te działania z rosnącą irytacją. Mają się o co dąsać: duża grupa pracowników holenderskiej centrali musiała się przenieść do lokalnych oddziałów, godząc się przy tym na faktyczną redukcję wynagrodzenia opartą na dostosowaniu do lokalnych stawek. Jednocześnie jeden z szefów Greenpeace, Pascal Husting, kilka razy w miesiącu lata do swojej rodziny w Luksemburgu na koszt firmy. – Pascal niedawno założył rodzinę. Kiedy zaoferowano mu nowe stanowisko w GPI, nie mógł jej przeprowadzić od razu. To tutaj pierwsza osoba, która powie, że nienawidzi tych dojazdów, nienawidzi latać, ale teraz nie ma innej opcji. Pociągiem byłaby to podróż 12-godzinna – bronił podwładnego Naidoo. Przypomnijmy, że zgodnie z oświadczeniami grupy „awiacja rujnuje nasze szanse zastopowania niebezpiecznych zmian klimatu”.
Na dodatek spektakularne akcje, takie jak ubiegłoroczna próba zablokowania platformy wiertniczej Gazpromu na Arktyce, mogą przejść do historii. Nieoficjalnie wiadomo, że Naidoo sprzeciwił się nawet idei kampanii na rzecz zwolnienia z rosyjskiego aresztu należącego do organizacji statku Arctic Sunrise. Uznał, że „w obecnych realiach politycznych byłyby to działania skazane na porażkę”. A na nieskuteczność organizacji już nie stać.
Ale najgorszy zarzut, jaki muszą dziś odpierać Tęczowi Wojownicy, dałoby się streścić jednym słowem: hipokryzja. – Powtarzają nam: skończcie ze swoim uzależnieniem od ropy, a potem atakują rosyjską platformę z pokładu statku napędzanego silnikiem diesla. I jeszcze ten menedżer, który lata sobie 600 kilometrów samolotem – kwituje z sarkazmem Patrick Moore. – Mają całą flotę statków i udają, że warty 32 mln dol. Rainbow Warrior III jest napędzany wiatrem. Uwielbiam dziś powtarzać, że kiedy pierwszy raz popłynęliśmy protestować przeciw amerykańskim testom bomby wodorowej, nie mieliśmy na pokładzie bomby nuklearnej – wyzłośliwia się dawny weteran organizacji.
I to właśnie utracona wiarygodność może kosztować Greenpeace znacznie więcej niż same machinacje jej pracownika (mimo wszystko przy wybrykach niesławnych finansistów-aferzystów, to 3,8 mln euro prezentuje się nad wyraz skromnie). – Przezwyciężymy ten kryzys – deklarował po wybuchu skandalu Pascal Husting, ten sam, który potem stał się bohaterem jednego z wątków. – Zawsze byłem dumny, że Greenpeace ma czyste sumienie. A ta sprawa przylepi się do nas na zawsze – utyskiwał. Podobnie jak zestawienie stworzone przez redakcję dziennika „The Daily Telegraph”. „Każdy rejs w obie strony pana Hustinga generuje 142 kg dwutlenku węgla” – nie omieszkali podliczyć redaktorzy. „A to daje w ciągu dwóch lat jego podróży 7,4 tony emisji dwutlenku węgla – odpowiednik zużycia 17 baryłek ropy”.
Przykręcić śrubę aktywistom
Nie wszyscy jednak potępiają działania grupy. – Organizacje pozarządowe mogą się chronić przed wahaniami kursów, inwestując w bezpieczne waluty – dowodził po wybuchu skandalu Burkhard Wilke z nadzorującego fundacje nad Renem urzędu DZI-Spendensiegel. – Trzeba uważać, by nie przekroczyć nieumyślnie granic spekulacji, a więc stawiania na rosnące lub spadające kursy – dodawał niejednoznacznie. Podobnie dla Hansjoerga Elshorsta z Transparency International w działaniach kolegów ekologów nie było niczego zdrożnego. – Też bym oczekiwał od współpracowników, że sensownie zainwestują pieniądze – komentował Elshorst. – Nie tyle przez ryzykowne spekulacje, ile tak, by ich wartość utrzymała się albo wzrosła. Cóż, granica jest jednak bardzo płynna – przyznaje.
Inna sprawa, że atmosfera wokół organizacji pozarządowych najwyraźniej gęstnieje na całym świecie. W Indiach nowy rząd Narendry Modiego postanowił przycisnąć NGO, od Greenpeace począwszy: kilka tygodni temu władze kraju zwróciły się do indyjskiego banku centralnego o pozwolenie na monitorowanie transferów zagranicznych na konta indyjskiego oddziału organizacji. – W tej chwili nie wiemy jeszcze, co to może dla nas oznaczać i dlaczego do tego doszło – niepokoiła się szefowa Greenpeace na subkontynencie, Divya Raghunandan. Pewne jest jedynie, że organizacja nie została oficjalnie poinformowana przez urzędników o dotyczących jej działaniach, a z komentarzy w mediach wynikałoby, że rząd w New Delhi ma zamiar przykręcić śrubę wszystkim NGO w kraju. Być może stoją za tym ostatnie kampanie organizacji w Indiach: przeciw rabunkowym połowom tuńczyka w Oceanie Indyjskim, stosowaniu pestycydów czy uprawie żywności genetycznie modyfikowanej (GMO) na indyjskich polach. Jak spekulowała gazeta „Hindustan Times”, na celowniku władz mogą być również inne lokalne organizacje ekologiczne, prowadzące kampanie przeciw GMO.
W Grecji od przeszło roku działaniom organizacji pozarządowych towarzyszy wrzawa. Wiosną tego roku ujawniono m.in. to, że organizacja International Mine Initiative – teoretycznie mająca promować ideę demontażu pól minowych – w rzeczywistości stanowiła rodzaj odskoczni dla polityków konserwatywnego skrzydła lewicowej partii PASOK, a na dodatek mogła stanowić ogniwo w siatce dbającej o bezpieczeństwo ukrywającego się niegdysiejszego lidera bośniackich Serbów – Radovana Karadżicia (został aresztowany dopiero w 2008 r.).
A to dopiero początek. International Mine Initiative miała przy okazji zdefraudować 9 mln euro – i były to działania symptomatyczne dla całego sektora NGO w Grecji. Budżet przedsięwzięcia akceptowany przez ministerstwo w dniu wpłynięcia, pracownicy organizacji, którzy jednego dnia wpłacają na jej konta kilkaset tysięcy euro – najwyraźniej zwracając część własnych pensji – takie cuda tylko w Grecji. – Dziewięć na dziesięć organizacji pozarządowych w kraju to przypadki potencjalnie problematyczne – twierdził Leandros Rakintzis, generalny inspektor administracji publicznej. Oczywiście, nie we wszystkich przypadkach zapewne chodziło o celowe sprzeniewierzenie środków, tym niemniej jeszcze niedawno rządowi audytorzy przyznawali, że nie są w stanie ustalić losu 30 mln euro przekazanych NGO w latach 2000–2004. I tu zresztą pojawia się Greenpeace – wraz z WWF i ActionAid, Tęczowi Wojownicy zaprotestowali przeciw rzucaniu oskarżeń na cały sektor pozarządowy w kraju.
W tym samym czasie, gdy Greenpeace musiał się tłumaczyć ze swojej polityki finansowej, inspektorzy z węgierskiego Rządowego Biura Kontroli (KEHI) wchodzili do biur Fundacji Okotars działającej na rzecz budowy społeczeństwa obywatelskiego. Zarzuty? Zakulisowe przekazywanie pieniędzy partiom opozycyjnym. Na liście KEHI znalazło się też kilkanaście innych organizacji – m.in. tropiące korupcję, broniące praw mniejszości czy portal niezależnych dziennikarzy śledczych. – Tu chodzi o to, że FIDESZ ma zamiar podejmować wyłączne decyzje w zakresie tego, kto ile dostaje – dekodowała intencje rządu szefowa Okotars Veronika Mona. W rezultacie norweski rząd – wspierający jej fundację – podjął decyzję o zablokowaniu wszystkich norweskich grantów dla Węgier, w obawie że środki zostaną przejęte przez władze. – Nie mamy do czynienia z członkami społeczeństwa obywatelskiego, lecz opłaconymi politycznymi aktywistami, którzy próbują wspierać u nas zagraniczne interesy – ucinał pytania premier Viktor Orban. Greenpeace może łatwo znaleźć się i w tym gronie – jeśli zaryzykuje kampanię przeciw planowanej przez władze w Budapeszcie modernizacji elektrowni atomowej w Paks.
Dla tych, którzy dziś ciskają gromy na głowy aktywistów, najlepiej byłoby zapewne, gdyby organizacje pozarządowe w ogóle nie próbowały gospodarować swoimi pieniędzmi. To jednak nierealne – żeby NGO działały, muszą utrzymywać struktury i pracowników, zabiegać o kolejne wpłaty (o ironio, na kampanie fundraisingowe Greenpeace wydaje 90 mln euro rocznie, blisko trzecią część zbieranych pieniędzy), organizować kampanie i akcje, wydawać powierzone pieniądze. Mnożenie ich poprzez spekulacje to jednak dla olbrzymiej większości urzędników i donatorów sytuacja niedopuszczalna. Dlatego rozwiązań trzeba szukać gdzie indziej. – Lokaty terminowe lub portfel indywidualny – zaleca kolegom po fachu Hansjoerg Elshorst z Transparency International. A w ramach monitoringu – wnikliwe czytanie rocznych sprawozdań.