Zgodnie z przewidywaniami najnowszy raport Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) wywołał entuzjazm wśród klimatycznych histeryków: jeśli radykalnie nie zmienimy naszego sposobu funkcjonowania (czytaj: jeśli nie cofniemy się w rozwoju i zamożności o wiele dekad), czeka nas klimatyczny armagedon.

Na fali tego entuzjazmu niektórzy komentatorzy, mający – co bardzo częste – do kwestii klimatycznych stosunek quasi-religijny, zapędzili się w swoich diagnozach i wnioskach. Tak zrobił Jan Zygmuntowski, pisząc na Twitterze, że do zwycięstwa w tej batalii konieczne jest wprowadzenie gospodarki planowej, bo „wolny rynek się nie sprawdził”. Przy czym, co zabawne, Zygmuntowski za mechanizm wolnorynkowy uznał to, co nim w żadnym razie nie jest, a więc przede wszystkim całkowicie sztuczny system uprawnień do emisji CO2, ale także różnego rodzaju rządowe dotacje (np. do aut elektrycznych). Napisałem wówczas, że to po prostu zielony komunizm, na co zareagował Piotr Wójcik („Zielony Ład to nie komunizm”, Magazyn DGP z 13 sierpnia 2021 r.).
Temat jest ogromny, ale zacząć trzeba od krótkiego wyjaśnienia dotyczącego IPCC. To panel międzyrządowy, naukowców do niego nominują poszczególne rządy i w związku z tym jasne jest, że nie ma tam miejsca dla sceptyków. Raporty mają po kilka tysięcy stron – aktualny ponad 3 tys. – i poza wąskim gronem specjalistów nikt, obojętnie z której strony debaty, nie jest w stanie ich przeanalizować.

Treść całej polemiki można przeczytać w piątkowym, weekendowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej oraz w eDGP.