14lipca Komisja Europejska przedstawiła od dawna oczekiwany pakiet legislacyjny, który ma pozwolić Unii Europejskiej na zrealizowanie celów klimatycznych zapisanych w niedawno przyjętym prawie klimatycznym.

Po raz pierwszy mamy do czynienia z wytyczonymi w drodze legislacyjnej wiążącymi celami, jakimi są redukcja emisji gazów cieplarnianych – minimum o 55 proc. netto do 2030 r. – oraz osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2050 r. Dotychczasowe cele były przyjmowane jedynie kierunkowo w konkluzjach Rady Europejskiej. Przedstawiony przez Komisję Europejską pakiet nosi nazwę „Fit for 55” w związku z pierwszym 55-proc. celem redukcji.
W pakiecie tym znajduje się kilkanaście projektów, w tym zarówno nowe, jak i zmiany w dyrektywach i rozporządzeniach, które były przyjmowane całkiem niedawno, bo pod koniec ubiegłej kadencji Parlamentu Europejskiego. Otwieranie dopiero co uchwalonego prawa jest działaniem bezprecedensowym, szczególnie biorąc pod uwagę bardzo trudne negocjacje w latach 2018–2019. Bezprecedensowe jest również tak znaczne podniesienie celu redukcyjnego.
W pakiecie znajdziemy m.in. zmianę dyrektyw o handlu emisjami (ETS), efektywności energetycznej czy wspieraniu energii ze źródeł odnawialnych. Są tam również całkiem nowe projekty, jak np. wprowadzenie węglowego granicznego mechanizmu korekcyjnego (CBAM), mającego w swoim zamierzeniu chronić Unię Europejską przed zjawiskiem ucieczki węglowej (Carbon Leakage), a docelowo, co bardzo kontrowersyjne, zastąpić dotychczasowe mechanizmy zapobiegające ucieczce, w tym przede wszystkim darmowe uprawnienia do emisji.
Po raz pierwszy mamy również do czynienia z narzuceniem kosztów transformacji energetycznej nie tylko na przemysł, ale i na konsumentów. Komisja Europejska zaproponowała bowiem wprowadzenie ETS do sektora transportu i budynków. Ze względu na detaliczny charakter obydwu sektorów uprawnień nie będą wykupować bezpośrednio końcowi odbiorcy, bo trudno sobie wyobrazić, żeby każdy z nas musiał zakupić na giełdzie uprawnienia do emisji CO2 pokrywające emisje z prywatnego samochodu oraz centralnego ogrzewania w domu czy mieszkaniu. Tak więc uprawnienia te mają być kupowane przez podmioty wprowadzające na rynek paliwa – dystrybutorów gazu, składy opału czy stacje benzynowe. Oczywiście koszt uprawnień będzie przerzucony na końcowego odbiorcę.
Jest to jedna z najbardziej kontrowersyjnych części pakietu, dotyka bowiem kosztami redukcji CO2 bezpośrednio wszystkich obywateli. Sam przewodniczący Komisji Środowiska francuski eurodeputowany i były szef francuskiego WWF ostrzegał przed wprowadzeniem opłat za emisje z ogrzewania i transportu, wspominając francuski ruch „żółtych kamizelek”.
Trzeba jednak oddać Komisji Europejskiej sprawiedliwość, że mechanizm ten wprowadza, aby osiągnąć cel redukcyjny przyjęty przez Parlament Europejski i Radę, i uznała, że bez niego osiągnięcie 55-proc. redukcji możliwe nie będzie. Komisja początkowo zresztą optowała za niższym, 50-proc. celem. W Parlamencie Europejskim, zdając sobie sprawę z potencjalnych kosztów społecznych, wraz z całą Grupą Europejskiej Partii Ludowej, również optowałem za niższym celem. Natomiast politycy tacy jak Pascal Canfin proponowali jeszcze wyższe, bo 60–65-proc. redukcje, nie bacząc na koszty, przed którymi dzisiaj ostrzegają.
Komisja Europejska również na te koszty nie jest ślepa, dlatego zaproponowała powstanie Społecznego Funduszu Klimatycznego (SCF), który ma być finansowany z przychodów z ETS na budynki i transport. Fundusz ten ma łagodzić koszty społeczne, szczególnie wśród najbardziej wrażliwych grup społecznych, ale nie poprzez dopłaty do rachunków, a poprzez inwestycje w efektywność energetyczną czy zeroemisyjne źródła energii. Obrazowo zamiast refundacji podwyżki ceny węgla osoby potrzebujące mają mieć docieplony dom, zamontowane panele fotowoltaiczne oraz pompę ciepła. Przewidziana w ramach SCF „koperta” dla Polski to 25 mld euro w latach 2025–2032.
Przed polskim rządem staje teraz bardzo trudny dylemat: czy walczyć z zaproponowanym nowym ETS, czy też go poprzeć. Pierwsza droga jest chwytliwa politycznie – można będzie ogłosić, że broni się obywateli przed podwyżkami cen ogrzewania czy benzyny. Można również liczyć na sojusz z Francją. Jeśli jednak nie uda się mocno stępić ostrza tych projektów, koszt polityczny braku skuteczności może być bardzo wysoki.
Druga opcja to warunkowe poparcie projektu w zamian za znaczące (np. dwukrotne) zwiększenie polskiej puli w ramach SCF. Polska ma wiele argumentów, których mogłaby użyć w negocjacjach, choćby potencjalnie większą skalę redukcji emisji niż na zachodzie Europy, ze względu na stosunkowo wysoki udział spalania węgla w sektorze komunalnym. Argumentem może być również różnica między polską alokacją darmowych uprawnień w ramach podstawowego rynku ETS a potrzebami polskich przedsiębiorstw. Ta druga opcja może finalnie przynieść więcej korzyści, jednakże jest obarczona większym ryzykiem politycznym.
Dlatego też najlepiej, gdyby decyzja co do stanowiska ws. ETS na budynki i transport w Polsce była ponadpartyjna, tak by również opozycja miała udział w jej podejmowaniu. Wspólny polski głos na pewno miałby większą siłę, a sukces może zostać osiągnięty tylko wtedy, gdy przygotuje się spójną, opartą na długofalowych celach strategię negocjacyjną, która nie będzie jedynie odbiciem bieżącej polityki wewnętrznej.
Adam Jarubas, europoseł PSL, członek komisji ochrony środowiska ENVI w europarlamencie