Wtekście „Spór fundamentalny” (Magazyn DGP z 27 sierpnia 2021 r.), będącym polemiką z moją opinią „Zielony Ład to nie komunizm” (Magazyn DGP z 13 sierpnia 2021 r.), Łukasz Warzecha przekonuje, że klimat zmieniał się zawsze i „nie ma w tym niczego niezwykłego”, a decydujący wpływ człowieka na globalne ocieplenie jest „dyskusyjny”.

Podważa przy tym raport Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC), bo opiera się na „arbitralnie przyjętych założeniach”. Rzecz w tym, że dowodów na antropogeniczność globalnego ocieplenia jest mnóstwo i nie trzeba ich szukać tylko w raporcie IPCC.
Potężne koszty, nieokreślone „korzyści”
Według unijnej Służby Klimatycznej Copernicus lata 2010–2019 były najcieplejszą dekadą w historii pomiarów, zaś druga połowa ubiegłej dekady najcieplejszą pięciolatką. W 2013 r. John Cook (Uniwersytet Queenslandu) wykazał, że antropogeniczny charakter ocieplenia klimatu dowodzi 97 proc. prac naukowych zajmujących się zagadnieniem. Konsensus ten został zresztą potwierdzony w 2016 r. A to tylko kilka dowodów z wielu – można w nich przebierać. Bez wątpienia obecne zmiany klimatyczne mają bezprecedensowy charakter, a wpływ człowieka jest na nie przemożny.
Warzecha przekonuje także, że nie doceniamy „korzyści z hipotetycznego wzrostu temperatury”. Mowa chociażby o możliwości uprawy nowych rodzajów roślin na niedostępnych dotychczas terenach. Ale, niestety, nie wskazuje konkretnych i wymiernych dowodów na te przemożne korzyści zapewne dlatego, że ich nie ma. Znane są za to całkiem nieźle niekorzystne skutki ocieplania się klimatu. Według Banku Światowego, a więc arcykapitalistycznej instytucji, w 2050 r. liczba uchodźców klimatycznych wynosić będzie 140 mln – pochodzić będą głównie z regionów najbardziej narażonych na skutki ocieplenia, czyli z Ameryki Łacińskiej, Azji Południowej i Afryki Subsaharyjskiej.
Wcześniej BŚ szacował, że z powodu globalnego ocieplenia produkcja soi w Brazylii spadnie o 70 proc., a pszenicy o połowę. Zapewne Brazylijczyków średnio uspokoi fakt, że w Polsce będzie można wtedy uprawiać te osławione pomarańcze. Według Ecological Threat Register 2020 liczba klęsk żywiołowych na świecie wzrosła od lat 60. XX w. dziesięciokrotnie. To realne straty z tytułu zmian klimatycznych i bujna winorośl nad Wisłą ich nie zrekompensuje.
Droga alternatywa
Warzecha wskazuje też na bardzo duże koszty związane z wprowadzeniem programu Fit for 55, który zakłada rozszerzenie unijnego systemu handlu prawami do emisji CO2 (EU-ETS) na sektory transportu i mieszkalnictwa. Faktycznie, według Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) wprowadzenie tych rozwiązań zwiększy wydatki na energię ponoszone przez 20 proc. najbiedniejszych gospodarstw w UE o 44 proc. z powodu emisji transportowych oraz o połowę w związku z ogrzewaniem budynków. To jest oczywiście bardzo ważny problem i nie można go bagatelizować. Warto zauważyć, że autorzy analizy nie są przeciwni tym rozwiązaniom. „Rozszerzenie systemu ETS na nowe sektory wydaje się być konieczne” – czytamy w komunikacie PIE.
Analitycy instytutu twierdzą też, że niezbędne będzie wprowadzenie mechanizmów redystrybucji, które ochronią najbiedniejszych. I takie rozwiązania są przewidziane. W ramach Fit for 55 powstanie m.in. Fundusz Społeczno-Klimatyczny, którego zadaniem będzie łagodzenie kosztów transformacji energetycznej. Tylko w latach 2025–2032 opiewać ma na kwotę 72 mld euro, z czego najwięcej otrzyma Polska (niecałe 13 mld).
Warto przy tym zaznaczyć, że zaniechanie dekarbonizacji polskiej gospodarki również będzie się wiązać ze wzrostem wydatków na energię ponoszonych przez polskie gospodarstwa domowe. A to dlatego, że obecny system energetyczny wymaga gruntownych inwestycji i tak czy inaczej będzie przechodził w najbliższych latach poważną modernizację. W marcu tego roku PIE opublikowało analizę szacującą wydatki na energię w przeliczeniu na osobę w 2030 r. W przypadku dekarbonizacji koszt zakupu nośników energii na osobę w Polsce wyniesie 173 zł, a więc od 2018 r. wzrośnie o 42 proc. To dużo, tylko że w przypadku utrzymania obecnego miksu energetycznego przeciętny rachunek za energię wyniesie 182 zł na głowę. A więc status quo będzie oznaczać jeszcze wyższe wydatki gospodarstw domowych niż zielona transformacja.
Nie chodzi o degrowth
Według Warzechy zwolennicy transformacji energetyki chcą cofnąć świat w rozwoju „w imię degrowth – jednego z ulubionych dzisiaj konceptów lewicy”. To oczywiście nieprawda – walka z globalnym ociepleniem nie musi oznaczać zerwania ze wzrostem gospodarczym. Chodzi o to, żeby PKB nie był absolutyzowany i traktowany jako główny cel polityki ekonomicznej. Na standard życia ludzi wpływa mnóstwo czynników – m.in. stan środowiska naturalnego czy dostęp do usług publicznych, a nie tylko ogólny poziom dochodów. Przykładowo według Kate Raworth, autorki wydanej niedawno w Polsce „Ekonomii obwarzanka”, wzrost PKB powinien być traktowany agnostycznie. Oznacza to, że autorzy polityki ekonomicznej powinni dążyć do poprawy standardu życia ludności nawet w sytuacji braku wzrostu lub wręcz recesji.
W zielonej transformacji energetyki nie chodzi więc o regres standardu życia – a o życie zdrowsze i czystsze. Oczywiście będzie wymagać to korekty naszych aktywności. Na przykład znacznie mniejszego zużywania paliw kopalnych. Tylko że to nie jest żadna tragedia, nasz styl życia zmienia się nieustannie. Potężne zmiany zaszły tylko w tym wieku – chociażby z powodu udostępnienia technologii mobilnych. Zachodzący postęp społeczny zawsze napotykał na gwałtowny opór części konserwatystów, ale po latach okazywało się, że zmiany wyszły ludzkości na dobre.