Moim zadaniem jest minimalizowanie konfliktów na linii człowiek – wilk. Podjąłem trudną decyzję – bo decyzje o odstrzale zawsze są dla mnie trudne – i biorę na siebie odpowiedzialność.

fot. Krzysztof Kania/Materiały prasowe
Marek Kajs, zastępca generalnego dyrektora ochrony środowiska
„Zmutowane wilki z Czarnobyla przemieszczają się na Zachód!”. Podobnej treści nagłówki pojawiły się na wielu polskich portalach. Powinniśmy się bać?
Mógłbym obrócić sprawę w żart, ale ktoś, cytując moją odpowiedź, mógłby zgubić kontekst, więc odpowiem poważnie: nie istnieje odmiana wilków z Czarnobyla. Nic mi nie wiadomo też o tym, by przekraczały granicę z Polską.
Nie zjedzą nas zmutowane wilki?
Najbardziej znany przypadek pożarcia człowieka przez tego drapieżnika to ten z bajki o Czerwonym Kapturku. A internetowe materiały to fake newsy. Bardzo szkodliwe, bo demonizują wilki. Proszę zresztą zwrócić uwagę, że te zwierzęta już nie chodzą, one grasują i terroryzują. Generalnie tych drapieżników nie powinniśmy się bać. Ale trzeba wiedzieć, jak zachować się podczas spotkania z wilkiem. I takie informacje przekazujemy gminom i społeczeństwu.
Czy mogę iść z dziećmi do lasu bez obawy o to, że zaatakują nas wilki?
Każde dzikie zwierzę, nawet łoś czy jeleń, może zrobić człowiekowi krzywdę, jednak dużo większym zagrożeniem niż wilki są dla nas dziki czy wałęsające się zdziczałe psy. Przypadki, w których wilk zagrozi bezpośrednio zdrowiu i życiu człowieka, są bardzo rzadkie. Jeśli nawet go zobaczymy, nie powinniśmy mieć powodów do obaw.
Jesteśmy w lesie, widzimy wilki. Jak się mamy zachować?
Należy zachować spokój i nie wykonywać gwałtownych ruchów. Wilk nas zauważy i odejdzie. Przy czym nie ucieknie od razu. On często musi się nam przyjrzeć. I to nie jest nic niepokojącego.
A co z wilkami, które podchodzą pod domy? Czy ich też się nie powinniśmy bać, czy to są już inne wilki, odważniejsze i agresywniejsze?
Zasięg wilków się zwiększa, zaś dogodne siedliska się wysycają. Te drapieżniki już od dawna mieszkają w Bieszczadach, a teraz powtórnie zasiedlają tereny w zachodniej czy centralnej Polsce. W pierwszej kolejności osiedlają się w rozległych kompleksach leśnych z dużą ilością zwierzyny. A ponieważ są zwierzętami terytorialnymi, to po wysyceniu najbardziej dogodnych siedlisk mamy do czynienia z szukaniem nowych ostoi, głównie przez młode osobniki, które odłączają się od grupy rodzinnej. I tak wilki zaczynają się pojawiać na obszarach częściowo zajętych przez człowieka. Ale przecież styk świata wilków ze światem ludzkim nie jest niczym niezwykłym.
Czyli tego wilka, który podchodzi pod budynki mieszkalne, też nie powinniśmy się obawiać?
To, że my z okna widzimy, iż wilk stoi pod lasem albo upolował sarnę, albo widzimy go na drodze, jadąc samochodem, to normalne sytuacje. Wilk to drapieżnik, który w środowisku ma prawo być widoczny. Co więcej, u wilków – jak u ludzi – są osobniki bardziej i mniej bojaźliwe. Sam fakt, że wilk pojawia się w pewnej odległości od domów, nie jest alarmujący. Natomiast jeśli wilk podchodzi bardzo blisko, na mniej niż 30 m, a w dodatku robi to regularnie, wówczas trzeba reagować, bo może mamy do czynienia z osobnikiem chorym lub wykazującym zaburzenia.
Ile wilków jest w Polsce?
Od dwóch do trzech tysięcy. Nie prowadzimy szczegółowej inwentaryzacji, bo jest to bardzo kosztowne. Prowadzony jest jednak monitoring pozwalający na ocenę stanu populacji i śledzenie trendów – w tym liczebności.
Te dwa czy trzy tysiące to dużo czy mało? Myśliwi przekonują, że za chwilę w lasach nie będzie zwierzyny. A z kolei ekolodzy twierdzą, że wilki mogą wyginąć.
Wilków jest sporo. Naszym celem jest to, by zwierzęta te występowały we wszystkich optymalnych dla siebie siedliskach. Ten cel nie został jeszcze zrealizowany. Warto też wiedzieć, że liczba wilków jest różna w różnych częściach kraju. Na Podkarpaciu jest ich dość dużo, za to w niektórych województwach niewiele.
Myśliwi regularnie apelują, by zezwolić na kontrolowane zabijanie drapieżników. Słusznie?
Jesteśmy – mówię w imieniu Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska – przekonani o potrzebie i słuszności dalszej ochrony wilka. A tym samym nie widzimy uzasadnienia dla zabijania zwierząt poza ekstremalnymi przypadkami. Konflikty na linii człowiek – wilk mogą się pojawiać, ale nie trzeba od razu sięgać po strzelbę. Wielu z nich można uniknąć dzięki edukowaniu ludzi oraz wspieraniu samorządów. To robimy wspólnie z regionalnymi dyrekcjami ochrony środowiska i organizacjami pozarządowymi – i przy tym chcemy pozostać.
Łowczy krajowy stwierdził niedawno, że konieczne jest wytworzenie u wilków „pożytecznego dla obu stron lęku przed człowiekiem”.
Ale to wcale nie oznacza konieczności strzelania do nich. Środki prewencji, którymi dysponujemy, są w ogromnej większości przypadków wystarczające. Obecność wilków może być uciążliwa, np. dla rolników czy pasterzy, ale są przecież metody ochrony stad, z których powinniśmy korzystać w pierwszej kolejności. W szczególnych przypadkach jednak może być wydana zgoda na odstrzał.
W praktyce to pan o tym decyduje.
Decyduje o tym organ, czyli Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska.
Nigdy nie decyduje organ. Zawsze człowiek.
Zgodnie z prawem to Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska jest podmiotem uprawnionym do wydawania decyzji o odstrzale. W praktyce to m.in. ja podejmuję je jako osoba upoważniona przez szefa.
Niektórzy myśliwi uważają to za głupotę. Decyzje wydaje pan – człowiek w garniturze, siedzący za biurkiem w warszawskiej siedzibie urzędu. A przecież to oni, działający w terenie, najlepiej wiedzą, kiedy wilk stwarza zagrożenie. Może to oni powinni decydować?
Przed podjęciem decyzji przeprowadzana jest analiza, zawsze przy wsparciu regionalnych służb środowiskowych i samorządu. Faktem jest, że ostatecznie to ja podejmuję decyzję. Ale każdy przypadek jest gruntownie analizowany.
Ile rocznie jest takich decyzji i ilu wilków dotyczą?
To kilkanaście decyzji. Wyeliminowanych zostaje kilkanaście osobników.
Pomówmy o sytuacji z Brzozowa, która kilka tygodni temu zelektryzowała media. To pan wydał zgodę na odstrzał, zgadza się?
Tak. W mediach często pojawiała się informacja, że to Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska, ale, mając upoważnienie, to ja wyraziłem zgodę na odstrzał co najwyżej trzech wilków. I skutkiem tej decyzji było zastrzelenie dwóch młodych wilczyc.
Wydał pan tę decyzję ustnie. Dlaczego?
Najważniejsze: obowiązujące prawo przewiduje taki tryb. Chodziło o zagrożenie dla zdrowia i życia ludzkiego, więc trzeba było działać szybko. Wydanie decyzji pisemnej to znacznie więcej formalności, a tu czas był istotny. Nie jest to ani nadzwyczajna praktyka, ani praktyka – co niektórzy starali się wykazywać – nielegalna. Nie oznaczało to też, że podjąłem decyzję nagle, bez zapoznania się z materiałami zgromadzonymi w tej sprawie.
Czy w przypadku z Brzozowa wilki zagrażały ludzkiemu zdrowiu lub nawet życiu?
Nie mogę wykluczyć sytuacji, w której takie zagrożenie mogłoby mieć miejsce. Nie oznacza to pewności, ale zachowanie drapieżników było na tyle niestandardowe, że nie mogłem podjąć ryzyka w postaci braku reakcji.
Skąd wniosek, że wilki zagrażały ludziom?
Najpierw pojawiły się relacje medialne, z których wynikało, że wilki zaatakowały ludzi pracujących w lesie. Uznaliśmy to zdarzenie za niepokojące, zleciliśmy Regionalnemu Dyrektorowi Ochrony Środowiska w Rzeszowie przeprowadzenie analiz.
I okazało się, że wilki nie zaatakowały ludzi.
Zarazem pracownicy regionalnej dyrekcji uprawdopodobnili wersję przekazaną przez pilarzy, że wilki zbliżyły się do nich na odległość kilku metrów, a bliski kontakt trwał dłuższy czas. To sytuacja, która nie powinna się wydarzyć i świadcząca o nienaturalnym zachowaniu zwierząt. W takich przypadkach należy zakładać, że istnieje realna groźba pokąsania ludzi.
Wersja pilarzy została uprawdopodobniona czy potwierdzona? Bo to nie to samo.
Potwierdzona. Pracownicy regionalnej dyrekcji znaleźli tropy wilków. Została z tego sporządzona dokumentacja zdjęciowa.
To ważne, bo pojawił się zarzut pod pańskim adresem, że niesłusznie uwierzono pilarzom. Ludzie lubią koloryzować, by opowieść brzmiała dramatyczniej.
Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że wilki podeszły do ludzi na bardzo małą odległość. Nie sprawiały wrażenia bojaźliwych, nie odstraszał ich hałas. Ba, sytuacja wyglądała nawet tak, że gdy przeprowadzaliśmy wizję lokalną – a w lesie znajdowało się wtedy wiele osób: pracownicy regionalnej dyrekcji, pilarze, leśnicy, dziennikarze, mnóstwo ludzi i wiele hałasujących maszyn – to w środku tego zamieszania znów pojawiły się wilki.
Nie znam się na zaburzeniach zachowań wilków, ale czytam fragment waszego komunikatu: „Wilki te najprawdopodobniej żerowały przy śmietnikach, co potwierdza, że oba miały problem z pozyskiwaniem pokarmu w naturalny sposób”. Może były po prostu głodne?
Mogło tak być. Tyle że ustalenie, dlaczego wilk podszedł do człowieka na odległość kilku metrów, może zająć tygodnie. A sytuacja była nienaturalna. Już po odstrzale ustaliliśmy, że w ich przewodach pokarmowych znajdowały się obierki, a same wilki jak na swój wiek miały niedowagę. Innym tematem – i to trzeba wyjaśnić – jest to, co się stało z ich rodzicami. Możemy przypuszczać, że nie żyją i dlatego młode, nieprzystosowane jeszcze do samodzielnego zdobywania pokarmu, musiały go poszukiwać. Tu też warto wyjaśnić, że argument o tym, że to były młode wilki, mający świadczyć, że podjęta została zła decyzja, jest wadliwy. To właśnie młode wilki, nawet jeśli są mniejsze, potencjalnie mogą stanowić większe zagrożenie. Bywają bardziej zuchwałe, reagują w sposób mniej przewidywalny niż dorosłe i doświadczone zwierzęta.
Jeżeli mamy dwa młode głodne wilki, nie ma pary rodzicielskiej i nie wiemy, co się z nią stało, to nie ma żadnej metody, by te wilki złapać, zbadać, tylko trzeba od razu strzelać?
W naszej ocenie mieliśmy do czynienia z realnym zagrożeniem. Można dywagować na temat zastosowania innych środków. Należy jednak sobie zdawać sprawę z tego, że odłowienie wilków jest trudne i czasochłonne, a w takich sytuacjach czas reakcji jest bardzo ważny.
No tak, czasochłonne. Wzięcie strzelby zajmuje mniej czasu i wymaga mniej wysiłku.
Nie chodziło o moją czy myśliwych wygodę. Moim zadaniem jest minimalizowanie konfliktów na linii człowiek – wilk i niedopuszczanie do sytuacji skrajnych. Podjąłem trudną decyzję – bo decyzje o odstrzale zawsze są dla mnie trudne – i biorę na siebie odpowiedzialność. Uważam, że była właściwa.
Odłowienie to taki kłopot?
Ale nawet gdybyśmy je złapali, to co dalej? Czy powinniśmy wypuścić zwierzę w innym miejscu? To byłoby przeniesienie kłopotu w inny rejon. A może należałoby utworzyć azyl dla drapieżników? Tyle że – wbrew głosom niektórych środowisk – taki wilk już nie wróciłby do lasu. Do końca życia zwierzę żyłoby w zamknięciu, cierpiąc.
Jeśli jest przypuszczenie, że wilki są głodne, to nie można ich dokarmiać?
To powodowałoby jeszcze większe uzależnienie od ludzi, utratę przez nie lęku i kolejne sytuacje niebezpieczne. Specjaliści od ochrony przyrody apelują, by nie dokarmiać zwierząt dzikich. Bo to powoduje, że zaburzone osobniki będą zachowywać się w sposób jeszcze gorszy. Konsekwentnie apelujemy do samorządów, by zwracały uwagę na zabezpieczanie kompostowników i pojemników na odpadki, by zwierzęta nie miały okazji do żerowania. Jak będą miały dostęp, to się przyzwyczają. I będzie więcej sytuacji konfliktowych.
Niektórzy myśliwi wskazują, że populacja wilków rośnie. Jeśli będą miały coraz większy kłopot ze zdobywaniem pożywienia, to będą podchodziły pod domy. Czyż nie?
Nie ma znaczenia, czy w lesie jest mniej, czy więcej pożywienia. Istotniejsze jest to, jak zabezpieczamy śmietniki. Jeśli zwierzęta mają łatwy dostęp do pokarmu, to nie muszą za nim uganiać się po lesie. Jeśli będą korzystać z takich okazji częściej, bariera strachu przed człowiekiem będzie przełamywana.
Mówi się, że coraz częściej ludzie zabierają wilki z lasu i nielegalnie je przetrzymują. Czy rzeczywiście do takich sytuacji dochodzi?
Mimo że to przestępstwo, to takie przypadki się zdarzają. I może to doprowadzić do tragedii. A przy tym jest to tragedią dla dzikiego stworzenia. Jeśli więc dostrzeżemy, że np. sąsiad przetrzymuje wilka, informujmy jak najszybciej państwowe służby. Wilk w zamknięciu to proszenie się o kłopoty.
Często pojawia się argument, że wydajecie państwo zgodę na odstrzał i uśmiercane są ciężarne wadery. Czy podejmując decyzję, jesteście w stanie ocenić, że może chodzić o ciężarną samicę?
W populacji tych drapieżników wader rozmnażających się mamy relatywnie mało. Oczywiście zwracamy na to uwagę i decyzje – o ile to tylko możliwe – są realizowane w okresach bezpiecznych, by minimalizować ryzyko odstrzału ciężarnej wadery. Natomiast jeśli mówimy o hipotetycznej sytuacji konieczności odstrzału ze względu na zagrożenie zdrowia i życia ludzi, to trudno oczekiwać, że będziemy wszystkie przesłanki brać pod uwagę.
Przykład z Brzozowa pokazał też duże niezadowolenie obu grup – ekologów i myśliwych. Wydaje mi się, że bardziej na was narzekają ci pierwsi. Z kolei gdy rozmawiamy, to wydaje mi się, że pańskie poglądy są bliskie podejściu zielonych. Czy nie są państwo w stanie się dogadać z tymi grupami?
Takie gorące debaty prowadzone są w wielu krajach. Nasze działania nie będą przez wszystkich akceptowane, gdyż podejmujemy je na skraju konfliktu. Są pewne grupy ludzi, którzy ideowo sprzeciwiają się zabijaniu nie tylko wilków, ale ogólnie zwierząt. I trudno liczyć na ich zrozumienie. Tyle że nieraz ochrona całej populacji wiąże się z koniecznością eliminacji pojedynczego osobnika. Odłowienie i umieszczenie dzikich zwierząt w azylach ma konsekwencje. Musielibyśmy budować ich bardzo dużą liczbę, bo to nie tylko wilki, ale dużo liczniejsza populacja bobra czy żubra. To kosztowne. I choć takie działanie jest uzasadnione ideowo, to nie ma sensu w kontekście ochrony gatunku, z wyłączeniem sytuacji konieczności ochrony puli genowej. Te wilki czy żubry już nie wrócą do środowiska. Mówimy o dożywotnim utrzymywaniu zwierząt w zamknięciu. Mamy w Polsce wiele gatunków zwierząt skrajnie zagrożonych wyginięciem. I to na ich ochronę lepiej wydać ograniczone przecież środki niż na dożywotnie przetrzymywanie dzikich zwierząt w niewoli. Kocham zwierzęta, ale ochrona każdego jednego osobnika za wszelką cenę to założenie utopijne.
Współpraca Marzena Sosnowska